Kończy się powoli nasz bałkański test samochodu Renault Captur. A nawet dwóch :) Wróciliśmy już do Polski, dziś oddajemy crossovery Renault do parku prasowego i jesteśmy pod dużym wrażeniem, jak świetnie Captury spisały się podczas tej wyprawy liczącej sobie lekko ponad 4.000 kilometrów.
Opuściliśmy przepiękny Kotor przedwczoraj rano. Mieszkaliśmy w naprawdę wygodnym apartamencie, który nazywał się tak samo, jak hotel, który gościł nas w Albanii – Bella Vista. To był naprawdę przypadek, ale w przypadku czarnogórskiego lokum nazwa była jeszcze trafniejsza, niż w Albanii. Gospodarze okazali się bardzo sympatycznymi ludźmi, z którymi chętnie ucinaliśmy sobie pogawędki, a warunki bytowe zadowalały nas praktycznie całkowicie. Nie szukaliśmy oczywiście pięciogwiazdkowych obiektów, bo i tak spędzaliśmy w nich niewiele czasu – ważne było, by były wygodne łóżka, klimatyzacja, lodówka i odrobina przestrzeni. I to wszystko mieliśmy – zarówno w Albanii, jak i w Czarnogórze. Zdecydowanie polecamy oba obiekty.
Renault Captur wyruszył z Kotoru ponownie objeżdżając sporą część Boki, by zaraz po przejechaniu miejscowości Lipci odbić w prawo drogą na Vilusi. Szybko wspięliśmy się na mniej więcej 1.000 m n.p.m. drogą o gładkim asfalcie pnącą się zboczami gór i tunelami. Widoki zapierały dech w piersiach. Polecam Wam tę trasę, jeśli będziecie w tym okolicach, choćby tylko, by się nią przejechać i poczuć tę przyjemność prowadzenia samochodu w takich warunkach. Ale najlepsze było jeszcze przed nami…
Nawigacja Captura sugerowała nam, byśmy pojechali przez Nikšić, ale my ruszyliśmy w lewo od razu do granicy z Bośnią i Hercegowiną. Odprawa, to była czysta formalność, nie czekaliśmy ani chwili, bo nie było najmniejszej chociażby kolejki. Za to widoki – znowu rewelacja! Niestety droga po bośniackiej stronie nieco się popsuła, ale przyzwyczajeni do polskich traktów nie mieliśmy wielkich powodów do narzekań.
Spotykając po drodze żółwia maszerującego dzielnie w poprzek drogi (ryzykant, muszę przyznać) dotarliśmy niebawem do miasta Trebinje jadąc przez kanion może nie tak spektakularny i nie tak wielki, jak Colorado, ale też piękny i warty zobaczenia. A z Trebinje udaliśmy się na północ ponownie wspinając się pod górę. Droga M20 okazała się nie tak rewelacyjna, jak to sugerowała papierowa mapa, ale i tak jechało się nią dobrze. Trzeba tylko uważać na bydło, które nagle może się pojawić na drodze i nie robiące sobie nic z samochodów, które muszą się wręcz zatrzymywać i przepuścić krowy. Na poboczach zaczęły się też jakże liczne tablice i pomniczki upamiętniające ludzi, którzy zginęli w tych miejscach. Jest tego cała masa. Cóż – brak chodników, to tylko jedna przyczyna. Ale z drugiej strony po co chodnik, kiedy w okolicy zdaje się nic nie być – tylko góry i doliny ;-) A może to pomniczki upamiętniające tych, którzy z drogi wypadli czymś po niej jadąc? Bariery ochronne zdają się mieć dziesiątki lat historii.
Renault Captur sztuk dwa pokonując kolejne kilometry wiodące całkiem przyzwoitymi jakościowo drogami i ciesząc oczy widokami dotarł nad malowniczo położone Bilećko Jezero. Spieszyliśmy się jednak, więc nawet na sesję fotograficzną czasu zabrakło. Czekały na nas kolejne zakręty i wspinaczka pod górę.
Osiągnęliśmy miasto Gacko i jadąc wciąż na północ drogą M20 dotarliśmy do skrzyżowania, na którym owa droga odbijała w stronę miasteczka Foča, ale my skręciliśmy w lewo na M18 i po kolejnych przełomach górskich (pięknie!!!) dotarliśmy do Sarajewa. Do miasta jednakże nie wjeżdżaliśmy – zatankowaliśmy jedynie na stacji Gazpromu (olej napędowy po 1,90 marki, czyli 4 zł za litr) i pojechaliśmy dalej, na autostradę A1, którą dotarliśmy do miasta Zenicę, gdzie póki co owa autostrada się kończy. Przejazd tą drogą jest płatny, ale przyjmują euro, można płacić kartą, a kosztuje ta przyjemność raptem 6 marek, albo 5 auro. Lepiej jednak zapłacić kartą – wychodzi taniej, niż w europejskiej walucie.
Dalej pojechaliśmy drogą M17 przez Doboj do granicy z Chorwacją, którą szybciutko i bezproblemowo przekroczyliśmy w Orašje. Po kilku kilometrach (uważajcie na policję – nawet na jednośladach) wbiliśmy się na autostradę A3, z której skręciliśmy na północ do Osijeku, a potem drogą nr 7 udaliśmy się na Beli Manastir i w Udvarze osiągnęliśmy Węgry. Na granicy chorwacko-węgierskiej przeszliśmy kontrolę paszportową i na zachód od miasteczka Mohacz wbiliśmy się na autostradę M60, którą dotarliśmy do Budapesztu.
Tu przespaliśmy się w Bara Hotel (tuż obok hotelu Charles, w którym nocowaliśmy przed laty podczas naszej rundki Dacią Sandero po wschodniej części Bałkanów), by rano, po dobrym śniadaniu opuścić ten naprawdę dobrej klasy obiekt (brakowało tylko klimatyzacji) i udaliśmy się autostradą M3 w stronę Miszkolca. Po przeskoczeniu Słowacji osiągnęliśmy Polskę na przejściu granicznym w Barwinku.
Średnie spalanie Renault Captur napędzanego 110-konnym dieslem spadło do 4,7 l/100 km. Spalanie Captura z benzyniakiem i skrzynią EDC dopiszę później, bo teraz nie mam go pod ręką ;-) A może napiszę o tym już w ostatecznym podsumowaniu podróży, bo takie jeszcze powstanie.
Renault Captury spisały się podczas tej wyprawy rewelacyjnie. Spokojnie możecie ich używać w roli samochodów rodzinnych, a w zatłoczonych miastach idealnie spisują się ich kompaktowe wymiary, zwrotność i wysoka pozycja za kierownicą.
Tak, Captur jest samochodem dobrym w bardzo wielu zastosowaniach. Ale o tym przeczytacie w tekście podsumowującym naszą podróż. Tam też pojawią się rozważania na temat tego, którą jednostkę napędową warto wybrać.
O naszej podróży czytajcie też w tekstach:
Diesel, czy benzyna, czyli Capturami po Bałkanach – część I
Diesel, czy benzyna, czyli Capturami po Bałkanach – część II
Diesel, czy benzyna, czyli Capturami po Bałkanach – część III
Diesel, czy benzyna, czyli Capturami po Bałkanach – część IV
Diesel, czy benzyna, czyli Capturami po Bałkanach – część V
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze