Kiedy z samochodu zdejmiemy logo, zapomnimy kto go wyprodukował i przyjrzymy się po prostu temu jak wygląda, to nagle się okaże, że powstaje bardzo ciekawy podział. Podział na te, które nam się podobają od pierwszego wejrzenia, zgrabne, piękne, proporcjonalne oraz na te drugie, gorsze, które są brzydkie, nijakie, szare. Zrywając otoczkę związaną z marketingiem i wywoływaniem sztucznych emocji wokół nieistotnych cech i zostawiając tylko wygląd, mamy ciekawy obraz rynku motoryzacyjnych piękności i brzydactw.
Są takie samochody, które się podobają i wywołują pozytywne skojarzenia oraz pozytywne odczucia. Są też takie, które są po prostu nijakie. Bez trudu mógłbym wymienić kilka takich marek. Bez względu na to, jakby starali się projektanci, ile wysiłku włożyliby konstruktorzy, powstają im koszmarki, a w najlepszym razie jakieś takie przeciętne, nic nie mówiące konstrukcje. Bo projektowanie samochodu to jest sztuka. Tu potrzeba wyobraźni, polotu, ale i znajomości rynku, oczekiwań klientów. Nie chodzi o sam projekt karoserii. Mówimy o całokształcie. Kolorach, detalach, drobiazgach, modzie. Mówimy o elegancji.
Są takie marki, które mają to za nic i ich produkty wyglądają jak poskładane z klocków z kompletnie różnych zestawów. Niby jest jakaś spójność, bo wszystko pomalowano tym samym lakierem, niby próbują naśladować najlepszych, ale po bliższym zapoznaniu zawsze coś jest nie tak. A to pudełkowaty, nijaki kształt, a to brak tego czegoś, jakiegoś istotnego szczegółu, a to kompletna szarość i nuda we wnętrzu. Brak kolorytu. Niczym się nie wyróżnia.
Są też takie marki, które kopiują do bólu. Nie wymyślają nic nowego, tylko biorą sprawdzone, dobrze sprzedające się pomysły, trochę zmieniają i próbują to sprzedać jako produkt. Do tego krzykliwa reklama i nachalna reklama. Ostatnio znajomy opowiadał mi, jak miał okazję bliżej poznać jeden z takich samochodów. Kiedy w prasie trwała kampania reklamowa i duże pieniądze szły do wydawców poszczególnych gazet, redaktorzy zachwycali się rzekomymi zaletami. Pojeździł kilka dni i poczuł się zwyczajnie oszukany. Ów zachwalany produkt okazał się oszustwem. Świetnie wyposażony, ale nie stanowiący kompletnej całości, z jakimś takim całościowym zgrzytem. No ale jeździ.
Gdy zdejmiemy z samochodu wszystko, co kojarzy się z marką, pozostajemy sam na sam z produktem, który może być po prostu użyteczny, ale może być też użyteczny i piękny. „Piękny” w rozumieniu „cieszy oko”. Gdy do tego doda się jeszcze radość z jazdy, to mamy już komplet. I dlatego francuskie. Francuskie marki dają to coś więcej. Te pozytywne emocje. Ile razy, mając Citroena XM i nieco więcej czasu niż dzisiaj, łapałem się na tym, że chcę spędzać w podróży jak najwięcej czasu! Wsiadałem po południu do samochodu, by pod wieczór dojechać nad morze, popatrzeć na fale i wracać w nocy kilkaset kilometrów, rozkoszując się emocjami płynącymi z jazdy. I to płynącymi dosłownie, bo hydrozawieszenie daje tą niesamowitą właśnie płynność.
http://www.youtube.com/watch?v=a72EXZ-qamc
W filmie Samochody jest taka scena, w której bohaterka mówi o tym, że dawniej ludzie nie przemieszczali się po to, by zmieniać miejsce, ale po to, by spędzić przyjemnie czas. Z francuskimi trochę tak chyba jest. Nawet najprostsze i najtańsze modele mają swoje smaczki, patrzy się na nie z jakąś taką dodatkową radością. Jest coś, co przyciąga wzrok.
Przeglądałem niedawno opinie na jednym z portali samochodowych. Wiele osób podkreśla, w przypadku francuskich, że chce się wyróżnić, że szukają czegoś więcej. Że daje im to poczucie wyróżnienia z tłumu. Coś w tym rzeczywiście musi być. Nie chodzi o indywidualizm, ale bardziej o to, by pójść za głosem serca i mieć nie tylko środek przemieszczania się, ale te pozytywne emocje, radość z posiadania czegoś innego, niż wszyscy. I zapewne to nas łączy.
Dlatego wybieramy francuskie.
Najnowsze komentarze