Do napisania tego tekstu zainspirowała mnie audycja wyemitowana w radiowej Trójce, jakiej fragmentów słuchałem jadąc koszmarnym samochodem, którego marki z litości tu nie wymienię, ale napędzane to jest silnikiem 1.4 TDI na pompowtryskiwaczach ;-) W efekcie nie wszystko słyszałem, bo samochód trochę zagłuszał, a fabryczne radio w nim zamontowane zachowywało się nieporównywalnie gorzej, niż radioodtwarzacz działający w moim prywatnym samochodzie, nawet pozbawiony anteny, którą odkręciłem, żeby jej nie połamać podczas wjeżdżania do garażu. Dziś jednak ze Škody nabijał się nie będę, a tematem będzie dokument, którego dawno już nie widziałem na oczy – karta rowerowa.
Redaktor Strzyczkowski w Trójce zadał pytanie, czy karta rowerowa powinna być obowiązkowa dla rowerzystów. Wszystko to w związku z legislacyjnymi planami obecnie rządzącej ekipy, która wymyśliła, że rowerzysta nie posiadający żadnych innych uprawnień do kierowania pojazdami (np. prawa jazdy) powinien posiadać chociaż kartę rowerową. I choć naprawdę trudno mnie zaliczyć do zwolenników PiS, to ten projekt mi się podoba. Dlaczego?
Zanim to wyjaśnię napiszę, że w radiowej Trójce wypowiadało się – jak zwykle – sporo ludzi, zarówno przedstawicieli władz, jak i normalnych obywateli ;-) Zdania były podzielone, co też nowiną nie jest – wszak audycja nazywa się „Za, a nawet przeciw”. Jednym z gości zaproszonych do podzielenia się własną opinią był poseł Jerzy Kozłowski z ugrupowania Kukiz’15. Wypowiedział się m.in. takimi słowami: „To urzędnicze podejście do rzeczywistości, kiedy wydaje się, że papier rozwiązuje kwestie bezpieczeństwa. Nie tędy droga. Jeśli będziemy szli tym tokiem, to trzeba będzie zrobić karty dla pieszych, a może i jeszcze dla rolkarzy” (źródło: Polskie Radio, Program III). No krew mnie zalała.
Jeśli pan poseł tak samo podchodzi do posiadanego – jak mniemam – prawa jazdy, to dobrze, że jest z Kalisza, bo to znaczy, że mamy sporą szansę nigdy na siebie nie trafić na drodze. Boję się. Skoro bowiem pan poseł prezentuje takie podejście, to znaczy, że otrzymał prawko nie legitymując się żadną wiedzą i żadnymi umiejętnościami zdobywając ów dokument. A to znaczy, że może stanowić dla mnie zagrożenie nie tylko jako parlamentarzysta uchwalający debilne prawo, ale też jako człowiek na drodze.
Dorastałem w czasach, kiedy rowery były jeszcze modne. Potem częściowo zniknęły, by od paru ładnych lat znowu przeżywać renesans. I bardzo dobrze! Sam rowerem praktycznie nie jeżdżę, ale uważam, że to świetny sposób na przemieszczanie się, na aktywność ruchową, na XXI-wieczne zagrożenia cywilizacyjne. Ale z uwagi na fakt, że wciąż mamy niespecjalnie rozwinięta infrastrukturę rowerową oraz tradycyjne podejście Polaków do przepisów i regulacji – jazda rowerem wcale nie jest zbyt bezpieczna. Dla rowerzystów i dla innych uczestników ruchu, w tym pieszych.
Karta rowerowa jako sam kartonik z napisami nic nie zmieni. Ale za moich młodych czasów żeby uzyskać ów dokument trzeba było się wykazać pewną wiedzą i umiejętnościami. Karta rowerowa była moim pierwszym dokumentem poświadczającym owe umiejętności, a za młodu jeździłem rowerami naprawdę dużo. Startowałem nawet w konkursach sprawnościowych. Z sukcesami. Stare dzieje. A kiedy karta rowerowa zagościła u mnie na stałe, byłem z tego naprawdę dumny. Bo poświadczała zdanie egzaminu i zdobycie pewnych uprawnień przecież. Dla łebka z podstawówki było to wtedy całkiem istotne.
Dziś rowerzystów jest masa. To dobrze. Rower poprawia kondycję, wydajność organizmu, ale nieumiejętne korzystanie z niego i – zwłaszcza – z infrastruktury wcale nie musi być dla rowerzysty takie zdrowe. Nie widzę więc niczego złego w pomyśle, by karta rowerowa była obowiązkowa, o ile rowerzysta nie posiada innych uprawnień do poruszania się innymi pojazdami.
Krytycy rozwiązania tacy jak wspomniany pan poseł Kozłowski twierdzą, że to fikcja, bo papier nie poprawi bezpieczeństwa. To dlaczego niby wymagamy od ludzi, by mieli prawo jazdy, w dodatku dzielimy je na różne kategorie? Dlaczego są licencje lotnicze? Dlaczego istnieją patenty żeglarskie? Czy ktoś te wszystkie kwity rozdaje na piękne oczy? Nie – żeby zdobyć każdy z nich trzeba się wykazać wiedzą i umiejętnościami. I tak samo miałoby być w przypadku dokumentu, jakim jest karta rowerowa.
Oczywiście nie wspieram PiS-u tak zupełnie bezkrytycznie. Ba – nie chciało mi się nawet poszukać i przeczytać ich projektu. Ja tak mam, że przy góra trzecim paragrafie zasypiam, więc i tak bym przez te zapisy nie przebrnął, nie mówiąc o ich zrozumieniu. Ale uważam, że karta rowerowa dla osób nie mogących się wylegitymować innymi uprawnieniami do prowadzenia pojazdów powinna być niemal obowiązkowa. Niemal?
Owszem. Wyłączyłbym z tego obowiązku dzieci do lat np. 12 jeżdżące pod opieką osób dorosłych z uprawnieniami. Ale przede wszystkim karta rowerowa musiałaby obowiązywać tylko osoby poruszające się po drogach, którymi poruszają się też inni uczestnicy ruchu. A więc po drogach publicznych, gdzie odbywa się ruch kołowy (samochody, motocykle, ciągniki rolnicze itp.) nie licząc dróg polnych (z uwagi na owe maszyny rolnicze), ale też po ścieżkach rowerowych, jeśli są one w bezpośrednim sąsiedztwie (to jest z nimi graniczą) ciągów pieszych. Bo to się często spotyka w Polsce – jest chodnik z wydzieloną częścią dla rowerzystów. W takich miejscach rowerzysta po prostu musiałby posiadać jakiekolwiek uprawnienia do prowadzenia pojazdów – czy to prawo jazdy, czy karta rowerowa, jest mi to obojętne.
W audycji w Trójce padał też argument przeciw pod hasłem „jak zmusić dziadków i babcie na wioskach do posiadania takiego dokumentu”. Normalnie. Nie ma – nie jedzie. Zresztą jest masa wiosek, gdzie zbudowano – nierzadko przy pomocy unijnych pieniędzy – chodniki. Na wsiach z reguły ruch pieszy jest znikomy, można więc spokojnie takim starszym wiekiem rowerzystom pozwolić na jazdę chodnikiem. Jeśli zaś chodnika nie ma, to trudno. Nie takie absurdy w tym kraju obowiązują.
Karta rowerowa powinna być dostępna – w sensie, że zdobycie jej nie powinno być trudne, nie trzeba zdawać egzaminów w miastach wojewódzkich, a wręcz powinno być możliwe w każdej szkole podstawowej. Ale po spełnieniu pewnych wymogów w zakresie prawa o ruchu drogowym i udowodnieniu umiejętności i prawidłowych zachowań.
Nie jestem przeciwny rowerzystom, wręcz przeciwnie. Jednakże skoro prawo w ostatnich latach pozwalało im na coraz więcej, łącznie z takimi debilnymi zachowaniami, jak jazda równoległa drogą publiczną, to sorry, ale czas nałożyć na rowerzystów pewne obowiązki. Bo jak na razie my, kierowcy samochodów, prawa mamy coraz bardziej ograniczane, a obowiązków nakłada się coraz więcej. Mamy uważać na pieszych, rowerzystów, na innych użytkowników ruchu, na debilne znaki, a w dodatku wszystko to finansować. Ten sam rząd, któremu się przypomniała powszechna w socjalizmie karta rowerowa, planuje bowiem zwiększyć opłatę paliwową, czy jak to się tam nazywa. O 10 groszy. Plus podatki, które nalicza się od ceny paliwa powiększonego m.in. o tę opłatę. Ceny paliw mogą więc wkrótce wzrosnąć o co najmniej kilkanaście groszy. Rzekomo ta kasa pójdzie na budowę infrastruktury, ale jakoś nie bardzo chce mi się w to wierzyć.
Tak więc finansujemy budżet coraz bardziej, a przy tym mamy ograniczane prawa. Rowerzyści, którym pozwala się na jazdę drogami publicznymi w sposób naprawdę mało bezpieczny, nie muszą nawet płacić OC, mają nierejestrowane pojazdy, nie muszą posiadać nawet cienia uprawnień do kierowania swoimi jednośladami. Kiedy rowerzysta zarysuje Wam samochód, to tak naprawdę nie możecie mu nic zrobić. Owszem – jeśli go złapiecie, to możecie mu wytoczyć proces cywilny, czyli realnie naprawdę nie możecie mu nic zrobić. Śmiech na sali. Ale temuż rowerzyście pozwala się na coraz więcej. To debilne! Tak więc karta rowerowa faktycznie powinna działać – powinna istnieć i być dokumentem obowiązkowym dla ludzi, którzy rowerami jeżdżą, a nie posiadają innych uprawnień do kierowania pojazdami.
Wydaje mi się, że powoli zatraciliśmy się w tym szaleństwie. Czas przypomnieć sobie (i rządzącym, niezależnie od ekipy u steru władzy), że drogi są dla samochodów, a pieszy, czy rowerzysta są na nich gośćmi. Ewentualnie użytkownikami pozostałymi ;-) Nie głównymi, w żadnym razie. Bo do poruszania się po drogach póki co nie potrzebują żadnych uprawnień. Jednocześnie są użytkownikami słabszymi – mają mniejszą masę (nie dotyczy USA), a więc w starciu z pełnoprawnym użytkownikiem drogi w postaci pojazdu samochodowego zwyczajnie stoją na przegranej pozycji. Ale to oni – piesi i rowerzyści – powinni o tym pamiętać. Dziś to kierowca ma myśleć za wszystkich. Karta rowerowa pomogłaby więc rowerzystom, którzy uprawnień do prowadzenia innych pojazdów nie posiadają, zrozumieć tę bolesną dla nich prawdę. Że jeśli sami nie zadbają o swoje bezpieczeństwo, to ktoś inny może nie zdążyć tego zrobić. Czego nikomu nie życzę.
Tak – obowiązkowa karta rowerowa powinna zostać wprowadzona. Jeśli ktoś jeździ polami, bądź nie korzysta z ciągów komunikacyjnych współdzielonych z innymi użytkownikami ruchu (piesi, kierowcy), to nie musiałby jej mieć. Ale brak tego dokumentu, a więc i uprawnień potwierdzających zdobycie określonej wiedzy i umiejętności, powinien skutkować mandatem. Tak, jak karze się ludzi nie posiadających prawka za prowadzenie samochodu bez tegoż dokumentu.
Zdecydowanie karta rowerowa powinna powrócić do łask. Tylko jak PiS przełknie ewentualne życie na kartę rowerową?… ;-)
Krzysztof Gregorczyk; zdjęcie: archiwum
Najnowsze komentarze