Prawo jazdy mam od wielu lat. Kurs robiłem – wraz z całym rocznikiem mojej szkoły średniej – będąc w trzeciej klasie Liceum (zawsze będę o tej szkole pisał z dużej litery). Mieliśmy najwyraźniej niezłych szkolących, a i program kursu był sensowny – zaliczaliśmy także jazdy po zmroku, co wcale nie jest takie oczywiste. W efekcie nie mam najmniejszych problemów z jazdą podczas ograniczonych warunków oświetleniowych – w nocy, czy we mgle. Ale gdy patrzę na to, co ludzie potrafią wyczyniać na drogach, to ręce mi opadają i cieszę się, że trafiłem na dobrego nauczyciela, który potrafił mi i moim kolegom pokazać, na czym polega prowadzenie samochodu.
Niestety mam wrażenie, z upływem lat coraz silniejsze, że prawdziwych szkolących już nie ma ;-) Dziś kurs na prawo jazdy wygląda jakby inaczej. Niestety – gorzej. Kiedyś, gdy ja robiłem prawko, samochodów było znacznie mniej, a jednak uczono nas – mam wrażenie – lepiej. Dziś, kiedy tłok na drogach jest naprawdę duży, co roku za kółko siadają nowe rzesze kierowców, którzy – w moim odczuciu – nie powinni nigdy prawa jazdy otrzymać!
No ale cóż, skoro dużą część kursu wielu adeptów niełatwej sztuki rozsądnego prowadzenia samochodu spędza na placu manewrowym. Dobrze, że uczą się parkować, ruszać pod górkę, cofać, również zakręcając. Ale jakość tego szkolenia jest załamująca. Usłyszałem to ostatnio od paru koleżanek w pracy, które albo same robią prawko, albo mają kogoś takiego w bliskiej rodzinie. Ręce mi opadły, gdy usłyszałem, jak wygląda nauka manewrowania na placu!
Bo wyobraźcie sobie, że wciąż szkoli się na przykład tak: „zatrzymaj się i obejrzyj do tyłu; jak w tylnej bocznej szybie widzisz kij sterczący z pachołka, to skręć kierownicę o 3/4 obrotu, wrzuć wsteczny bieg i cofaj”. No przecież to jest tak debilne, że aż mnie mdli! Jak potem taki kursant ma sobie poradzić z manewrem, kiedy to nie tylko pachołka z kijem nie ma, ale w dodatku siedzi za kierownicą innego samochodu? Nauczony, jak małpa, wykonywania manewru w określony sposób nagle przestaje sobie radzić z tym, co ćwiczył pewnie z kilkadziesiąt razy.
Wystarczy przecież, by samochód miał inne przełożenie układu kierowniczego, inną długość, po prostu żeby to był inny pojazd – i już manewr jest „położony”. Bo to tak, jakby kazać komuś klikać na określoną ikonkę na pulpicie komputera, a potem mu tę ikonkę przenieść w inne miejsce – spora część ludzi stwierdzi, że ikonki nie ma.
Jak zaradzić takim debilnym pomysłom szkolących? Jak zniwelować do minimum wyrabianie małpich odruchów wśród kursantów, którzy mają za zadanie „nauczyć się jeździć” na określonym modelu samochodu, a potem głupieją, gdy przychodzi im poprowadzić inne auto? Rozwiązanie jest bardzo proste.
Po pierwsze – należy wprowadzić obowiązek szkolenia na co najmniej trzech samochodach różnych segmentów, powiedzmy na przedstawicielach klas A/B (auto miejskie), C (kompakty) i D (klasa średnia). Co? Że to zwiększy koszty? Nie, nie zwiększy. Szanująca się szkoła i tak ma co najmniej kilka samochodów, więc przy zastosowaniu mojego rozwiązania dalej będzie miała ich kilka, tyle, że różnych segmentów. Nawet niech „wypadnie” jedno auto z taboru przeciętnej szkoły – to i tak nie problem, bo zwiększy się skuteczność szkolenia, a więc i bezpieczeństwo na drogach.
Po drugie – również egzamin powinien się odbywać na różnych samochodach. Nie, że cały, choć i to by nie zaszkodziło. Po prostu losowałoby się tuż przed rozpoczęciem egzaminu, na jakim modelu będzie się go zdawało. Ważne, by był to samochód segmentu A/B, C lub D.
Po trzecie – zakazałbym posiadania przez szkoły nauki jazdy samochodów, jakie są używane w WORD-ach do egzaminowania kierowców. Żeby właśnie uniknąć takich sytuacji, że kursant wie, gdzie ma widzieć kija i w oparciu o to wykonuje manewr. Przy okazji wyeliminowałoby się kolejną patologię, kiedy to WORD-y w przetargach potrafią (potrafiły?) kupować nowe samochody za złotówkę, bo dealerzy wiedzieli, że odbiją sobie to na szkołach jazdy – było tajemnica poliszynela, że szkoły kupują takie auta, jakie służą do egzaminowania adeptów na kierowców w WORD-ach. Gdyby wszedł w życie mój postulat, to na przykład wygrana Peugeota na dostawcę aut do WORD-ów eliminowałaby tę firmę jako dostawcę dla szkół jazdy. A żeby nie było tak, że wyeliminujemy z tego rynku jakiegoś importera, to należałoby zaznaczyć, że w WORD-ach mogą być auta tylko jednego producenta w jednej klasie. Czyli jeśli przetarg wygrałby Peugeot z 208-ką, to nie mógłby już zaoferować 308-ki ani 508-ki. Mogłyby one za to jeździć w szkołach nauki jazdy, gdzie nie miałyby wstępu Peugeoty 208.
Zamieszanie? Owszem, ale nie takie dziwne rzeczy już w Polsce i Unii Europejskiej wprowadzano. Tym razem jednak miałoby to – w moim odczuciu – głęboki sens. Kursant od początku uczyłby się wyczucia różnych samochodów (ich gabarytów, reakcji na gaz, hamulców, układów kierowniczych itp. itd.), a z jeszcze innymi stykałby się na egzaminie. W efekcie kończyłby kurs i zdobywał prawo jazdy wtedy, gdy byłby do tego naprawdę przygotowany.
Niestety nikomu chyba nie zależy, by szkolenie było skuteczne. Liczy się kasa za kurs, liczy się zdawalność (dla szkół), liczy się liczba podejść do egzaminów (dla WORD-ów), a to, co faktycznie potrafi adept na kierowcę schodzi na plan dalszy. Nie uczy się bowiem zachowania na drogach. Zwłaszcza na drogach poza terenem zabudowanym. Widuję naprawdę sporo samochodów nauki jazdy, w których kursant jest przerażony niewiele więcej, niż jego szkoleniowiec ;-) Niedawno jechałem za takim samochodem. Zanim wjechał na naprawdę ruchliwe rondo – minęła cała wieczność. A owo rondo przejechał z prędkością dosłownie 5 km/h. Z przerażeniem w oczach, bo z każdej strony czyhały na biednego „L”unatyka potworne ciężarówki.
Rozumiem strach początkujących kierowców, ale z prędkością i błyskawicznymi reakcjami trzeba się oswoić. Tu trzeba sobie wyrobić nawyki, odruchy, by nie myśleć w razie zagrożenia, tylko od razu reagować. Owszem, to się zdobywa z czasem, nie da się tego wyuczyć podczas kursu na prawo jazdy. Ale oswoić się z prędkością podczas owego kursu zwyczajnie trzeba.
A nade wszystko powinno się nauczyć myśleć. Orientować się w przestrzeni, szybko zmieniającej się przestrzeni, dodajmy. Trzeba wiedzieć, co się dzieje wokół prowadzonego samochodu i umieć przewidywać skutki. Trzeba cały czas analizować potencjalne zdarzenia. Jeśli ktoś tego nie potrafi, nie jest w stanie ogarnąć tych wszystkich informacji, to zapewne nie zasługuje na prawo jazdy, Które nie jest obowiązkiem państwa względem obywatela.
Co więcej – może warto byłoby, żeby policja dobrała się do d..y niektórym szkolącym. Bo jak można dopuścić do tego, żeby kursant, czy kursantka ruszyli samochodem pod okiem instruktora, zanim właściwie ustawią sobie fotel i kierownicę? Widuję naprawdę wielu kursantów, którzy od mojego instruktora zebraliby „blaszkę na czółko”, gdyby tak sobie ustawili fotel w samochodzie! Właściwa postawa za kółkiem nie służy wygodzie. Ma umożliwić błyskawiczne reakcje. A jak zareaguje kursant (czy kierowca), który niemalże opiera się klatką piersiową o kierownicę? Jego ręce mają tak ograniczone pole manewru, że nie mają szans na właściwą reakcję. Co więcej – w razie kolizji poduszka powietrzna spowoduje zapewne spore uszkodzenia ciała, zamiast je chronić. Ale gustujące w takiej pozycji kobiety (choć i facetów się widuje) twierdzą, że mają za krótkie nogi, by sięgnąć do pedałów. Co ciekawe niskim facetom to nie przeszkadza. Problem wynika z czego innego – kobiety z reguły chcą widzieć, gdzie im się zaczyna samochód. Siedząc blisko kierownicy sądzą, że wszystko też wcześniej zobaczą. Że to nielogiczne? Odpowiem „doktorem Pasikonikiem” ze „Sztuki kochania” – „Jesteś kobietą, więc o logikę cię nie posądzam” (nie wiem, czy cytat jest dokładny, pamiętam to jeszcze z czasów licealnych).
Generalnie szkolenie adeptów na kierowców w naszym kraju leży. Z pewnością są dobre szkoły. Może nawet jest ich wiele. Niestety jest też niemało takich, które idą „na ilość”, nie przykładając się za bardzo do nauki. A wyrzucenie zza kierownicy kogoś, kto nie słucha instruktora przecież nie wchodzi w grę – ten ktoś zapłacił i wymaga. Efektem jest potem spora „wypadkowość” wśród młodych kierowców, zwyżki w OC za młody wiek, a braki w szkoleniu próbuje się pudrować dodatkowymi szkoleniami, na których ma się uczyć radzenia sobie np. z poślizgami. To dobrze, że władza myśli o doskonaleniu umiejętności młodych kierowców, ale może pomyślałaby też o podstawowym ich szkoleniu.
Temat jest szeroki, można by było tak pisać i pisać, podawać liczne przykłady, ale pozostawię trochę tematów dla Was – zawsze możecie się „wyżyć” w komentarzach ;-) Najbardziej czekam na Wasze opinie w kwestii tego, czy obowiązek szkolenia na minimum trzech samochodach różnych segmentów oraz losowaniu auta na egzamin jest bardzo głupi, czy może jednak ma sens ;-)
Krzysztof Gregorczyk.
Najnowsze komentarze