Pamiętacie???
No cóż, trochę dziwne pytanie na początek, bo jak to w naszym pięknym kraju widać i słychać dookoła, niewielu cokolwiek pamięta (lub nie chce pamiętać, bo teraz im wstyd) tym bardziej, że o wymianie żaróweczek oświetlających kokpit i liczniki pisałem bardzo dawno temu, czyli w sierpniu 2010 roku. Na końcu tamtego artykułu coś obiecałem, więc…
No to jak? Przypominacie sobie? Nie? To posłuchajcie… a raczej poczytajcie.
Namawiałem Was do zmiany żarówek klasycznych na diodowe, zakupione w najbardziej znanym serwisie „alledrogo”. I nie bierzcie, broń Boże, za pewnik, że teraz chcę powiesić wszystkie psy na tym serwisie. Nie o to chodzi, a jak nie o to chodzi, to chodzi o pieniądze oczywiście! Cena za LED T5 jest niezbyt wygórowana – 1,95 zł; za to jakość owych LED-ów okazała się, krótko mówiąc, by(d)le jaka. Tym bardziej, że za jednego złocisza można mieć normalne, typowe T5 i nie mam tu na myśli szmelcwagenowskiego Transportera. Nie mam pojęcia dlaczego, ale nawet starszych roczników w/w Transportera nie kupi się za 1 złotówkę, choć w/g mnie, nie są wiele więcej warte (tak jak żarówki LED-owe).
Zapewne wina leży w zastosowanym w nich oporniku, ale przecież ja, jako klient, nie muszę nawet o tym wiedzieć – ma działać i tyle; ale skoro nie działa – powróciłem do korzeni i cały ten powrót obfotografowałem i opisałem, byście w chwili słabości (finansowej) oraz ogromnych chęci (by zaspokoić własne ego) mogli samemu dokonać cudu lub cudów i to nie obiecanych, lecz takich prawdziwych, dających realną satysfakcję!
Jakoś takoś, przy okazji „zgonu” wszystkich zamontowanych w kokpicie LED-ów oraz włączeniu się „night panelu” wśród zegarów (działały tylko: oświetlony do połowy wskaźnik prędkości oraz kontrolki silnika i kierunkowskazów oraz, na szczęście, głównej kontrolki „stop”), a na dokładkę padł wskaźnik poziomu paliwa, który znajduje się w zespole liczników, trzeba było coś z tym wreszcie zrobić. Nie pozostawało nic innego, jak wymienić cały zespół liczników oraz wszystkie oświetlające go żaróweczki. Dlaczego, zapytacie? Ano dlatego, że nie warto za 35-50 zł babrać się ze znalezieniem „walniętego” kondensatora lub opornika we wskaźniku paliwa (lub innym). Gdyby były problemy ze znalezieniem części lub byłby to pojazd zabytkowy (hehehehe, trochę mu jeszcze brakuje do ustawowego wieku zabytkowego), to byłaby inna bajka. A tak, szast-prast wymieniamy wszystko i pozamiatane!
Zacząłem, jak zwykle, od najtrudniejszego czyli: od znalezienia czasu na wykonanie wyżej opisanego, własnego cudu. Jak już go znalazłem, zajechałem z fasonem do ulubionego sklepu motoryzacyjnego w celu zakupu żaróweczek o wdzięcznej nazwie „T5”. Peugeot (powinienem napisać: PSA, co niniejszym czynię), nie jest upierdliwy (czytaj: chciwy) w stosunku do klientów i zastosował najzwyklejsze żarówki (zdjęcie nr 17). Piszę o chciwości, bo niektórzy producenci zastosowali żarówki zespolone z cokołem, oczywiście droższe, bo kosztujące za sztukę 3,50 zł! Wystarczy, że zakupione (lub: zdobyte, załatwione – jak to się kiedyś mówiło) żarówki umieścimy w specjalnych cokołach. Wystarczy do tego zwykła pęseta, tym bardziej, że znajduje się na wyposażeniu większości damskich toaletek (a, że potem posłuchamy odrobiny wrzasku? no cóż, c’est la vie), by ułatwić sobie pracę, polegającą na umieszczaniu żarówek w cokołach, a następnie w gniazdach licznika (zdjęcie nr 18).
Zatem do konkretów! Zaopatrzony w parę kluczy typu „torx” oraz mniejszych śrubokrętów zabrałem się za… psucie. Bo żeby coś naprawić lub ulepszyć, najpierw trzeba to cuś „zepsuć” a, że to nasz narodowa dyscyplina, dlaczego jako typowy przedstawiciel narodu nie miałbym w niej wziąć udziału???
I tak to się zaczęło. Nie bójcie się, nie będę dalej zamieszczał słów piosenki, tylko zdjęcie licznika oraz wkrętów, jakie należy wykręcić, by odsłonić tajniki montażu oraz sposobu, w jaki ludzie pracujący w fabryce z lwem na fasadzie go tam umieścili.
Na początek należy odkręcić i zdjąć obudowę przełączników kierunkowskazów i wycieraczek (zdjęcia nr 1 i 2), odblokować mechanizm pozycjonowania kierownicy (zdjęcie nr 3) i jak najbardziej ściągnąć ją do dołu, a w najniższym położeniu, ponownie zablokować, by wieniec kierownicy nie przeszkadzał w wyjęciu zespołu liczników. Następnie odkręcamy wszystkie wkręty mocujące osłonę zespołu licznika (dwa wkręty na górze oraz dwa na dole widoczne po zdjęciu obudowy manetek – zdjęcie nr 6).
Przystępujemy do odkręcenia trzech śrub mocujących wskaźniki do deski rozdzielczej (zdjęcia nr 4, 5 i 8), po wczepieniu dwóch (niebieskiej i żółtej), zabezpieczonych (by je wypiąć, należy podnieść zabezpieczenia w kolorze czarnym) kostek – wtyczek łączących instalację samochodu z licznikami możemy przystąpić do demontażu całości z miejsca zakwaterowania (zdjęcia nr 7 i 11). Cały zespół wyciągamy w prawo w stronę pasażera, jednocześnie ciągnąc kierownicę jak najbardziej do dołu, bo tak najłatwiej, no i nie trzeba zawracać sobie głowy jej odkręcaniem.
Następnie zaczyna się „zabawa” z wymianą żaróweczek. Jest ich, w zależności od wyposażenia fabrycznego samochodu i typu silnika od 20 do 36 sztuk (zdjęcie nr 15). Wymiana polega na wykręceniu cokołu w którym znajduje się żarówka, następnie wymieniamy samą żarówkę i ponownie umieszczamy element na swoim miejscu. Można oczywiście wywalić wszystkie naraz, ale trzeba zapamiętać, która gdzie była, bo może się tak zdarzyć, że nie będzie świeciła, dlatego, że miejsce w którym się znalazła (zdjęcie nr 18), nie jest obsługiwane przez procesor sterujący wszystkim, co znajduje się w zespole liczników w Waszej wersji samochodu. Mam nadzieję, że wykonane zdjęcia uświadomią Wam, że nie jest to trudna robota, za którą w warsztacie beknęlibyście połowę wypłaty, a satysfakcja z wykonanej pracy – bezcenna ;-) Budowa zespołu liczników jest dość prosta – jest to modułowy zestaw wskaźników, czyli nafaszerowana elektroniką płyta, do której dolutowano licznik prędkości, wskaźniki paliwa, cieczy chłodzącej, zegara i mniej lub bardziej potrzebnych kontrolek (zdjęcia nr 14 i 15).
Zapewne na zdjęciu zauważycie różnicę w końcowym efekcie mojej pracy – gratulacje za spostrzegawczość (zdjęcia nr 25 i 26)! W miarę zbędny zegar, odliczający szybko upływający czas, zastąpiony został obrotomierzem, jak najbardziej potrzebnym w dzisiejszych, szczególnie ciężkich podczas wizyt na stacji paliw, czasach. Zastanawiam się dlaczego producent nie umieścił od razu fabrycznie tak potrzebnego elementu, tylko jakiś głupawy zegarek. No cóż – zapewne pomyśleli, że w kraju nad Wisłą jest tylko jeden, w stolicy, a przecież nie każdy ma do niego dostęp ;-) Cóż poeta (czytaj: producent) miał na myśli? Któż to wie??? Nawet nie znam żadnych nauczycieli języka polskiego, którzy potrafiliby odpowiedzieć na to pytanie, a co tu wymagać od francuskiego producenta.
Dodatkowo „zaletą” takiej wymiany jest mniejszy (lub większy) przebieg na elektronicznym wyświetlaczu oraz większy zakres na liczniku prędkości. Było 180 km/h a za friko dostajemy 220 ;-) i proszę, jak łatwo, takim prostym zabiegiem podnieść prędkość maksymalną samochodu. Każde większe, interesujące się samochodami dziecko na parkingu na widok licznika przez szybę pieje z zachwytu, lub myśli, jak tu zarąbać frajerowi radio. No może już nie w tych czasach, ale jeszcze parę lat temu tak było. Zaś wykrywalność czynów o małej szkodliwości społecznej i tak się nie poprawiła.
Sama zamiana nie jest kłopotliwa, bo jak już wcześniej pisałem, Peugeot nie oszczędza na kablach, więc po podłączeniu wtyczek wszystko funkcjonuje jak należy. Wskazania prędkościomierza nie odbiegają od normy, czyli do 50 km/h jest mierzona realna wartość (sprawdzone na hamowni i GPS-em; zapytacie, po co tyle zachodu? Po to, by nie bulić mandatów za „niemanie” odpowiedniej prędkości i dla świętego spokoju prowadzącego), po przekroczeni zwyczajowej 50-tki zaczynają się problemy. Im więcej pięćdziesiątek (w życiu i w butelce), tym gorzej ;-) ale to chyba normalne, co nie?… Powyżej 50 km/h wskazania zgodnie z oszustwem wytyczonym przez Junię Jewropejską rosną o jakieś 5-10% w zależności od coraz szybszego łykania kilometrów. Chlubnym wyjątkiem jest niemiecki Mercedes, ale oni zawsze znajdą metodę na omijanie przepisów, które sami dyktują! Nie mam pojęcia, kto na to wpadł i dlaczego, bo co za różnica gdy przywalisz w betonowe przęsło wiaduktu z szybkością 120 km/h czy realną 110, ale na liczniku 120? Może chodzi o to, by po wypadku, jeżeli uda się z dostępnych części nas poskładać, pochwalić się sąsiadce lub sąsiadowi: „przywaliłem w wiadukt przy 120 i nic mi się nie stało, a to co zostało, po wypisaniu ze szpitala dali w siatce jako gratis” ;-) Nie pierwszy, i zapewne nie ostatni absurd, jaki jeszcze wymyślą „nasi wspaniali” eurodeputowani. To zapewne wynik przemyśleń w stylu: „jak każemy im jeździć na światłach cały rok, to będzie bezpieczniej, tylko nie wiedzieć dlaczego wiele krajów „starej unii” się z tego pomysłu wycofało, a krajowe statystyki wypadkowe zamiast poprawie, uległy znacznemu pogorszeniu!
I ponownie w całej rozciągłości widać, że chodzi o co? Jak to, o co? O kasę, jak zwykle, za spalone niepotrzebnie paliwo, które opuszczając rurę wydechową podnosi ilość dwutlenku węgla (wyższa akcyza i podatek, z powodu którego angielski minister polskich finansów zaciera ręce), za którego (po podpisaniu paktu klimatyczno-energetycznego przez premiera, który bez głębszego zastanowienia machnął się pod nim w grudniu 2008 roku, a od niedawna udaje raka) nadmierne wydalanie będziemy musieli słono zapłacić, nie zaś o zabranie z domu w podróż oczu, rozumu i włączenie myślenia podczas jazdy. Ot i masz, rodaku, w prostej linii – kwadraturę koła!!!
Rozebranie zespołu liczników nie nastręcza problemu, wszystko w „kupie” utrzymują zatrzaski oraz parę wkrętów (zdjęcia nr 19 i 20). Postanowiłem zostawić „starą” osłonę, bo w „nowej” była wycięta zaślepka która zakrywa wskazania biegu, na którym jedzie się samochodem wyposażonym w automatyczną skrzynkę biegów. Na zdjęciu, po odchyleniu folii, widać namalowane piktogramy podświetlanych funkcji, jaką sprawują poszczególne elementy kontrolne pojazdu (zdjęcie nr 21). Z „nowego” licznika podmieniłem również wskazówki (ładniejszy, wyraźniejszy, bardziej czytelny kolor). Następnie całość, przy użyciu ulubionych przekleństw, zamontowałem na miejsce.
Jedynym mankamentem wydaje się być wskaźnik obsługujący inspekcję przeglądów, dzienny przebieg i stan całości przejechanych kilometrów. Na moim można było ustawić 10 lub 15 tysięcy do przeglądu, zaś na tym – 30 lub 60 tyś., ale, że jakoś jeszcze radzę sobie z liczeniem do 15000, na razie ujdzie, a co będzie za parę lat, zobaczymy. Może do tego czasu uda się rozwiązać problem, bo skoro można cofnąć „nie dający się cofnąć” licznik przebiegu, to i z tym sobie jakoś poradzę. Efekt mojej pracy możecie zobaczyć na finałowym zdjęciu(nr 26). Nie mam pojęcia, czy komuś się przyda mój opis, ale… późno, bo późno, ale z danej przed laty obietnicy, mam nadzieję, się wywiązałem.
Piotr Małachowski
Najnowsze komentarze