Hasło „TIR-y na tory” obiło się o uszy chyba wszystkim, dla których cokolwiek znaczy motoryzacja. Wprawdzie ostatnimi czasy postulat ów przycichł, ale gdzieś tam w swej podświadomości większość z nas doskonale go pamięta.
Od razu napiszę, że nigdy nie byłem przekonany o jego słuszności. Z kilku powodów. Po pierwsze uważam zdecydowaną większość kierowców ciężarówek, a zwłaszcza TIR-ów właśnie, za bardzo dobrych fachowców. Nie twierdzę, jak wielu populistów, że to ludzie często jeżdżący pod wpływem środków pobudzających, że nie liczą się z innymi użytkownikami dróg, i że powodują mnóstwo wypadków. Nie. Moim zdaniem zdecydowana większość kierowców dużych ciężarówek jeździ dobrze, a niejeden wypadek z ich udziałem spowodowany jest przez innych użytkowników dróg, nierzadko tych jeżdżących osobówkami, którzy nie mają zielonego pojęcia o tym, jak prowadzi się taki wielki samochód.
Nie wybielam TIR-owców. Wśród nich też są czarne owce – jak w każdej populacji. Ale nie jest tak, że kierowcy ciężarówek, to typowe szwarccharaktery, że pojadę trochę niemczyzną ;-) który tylko czyhają na nasze życie i zdrowie, tylko patrzą, jak tu przywalić w jakąś osobówkę. Zdecydowanie nie.
Postulat „TIR-y na tory” jest też bzdurny z innego powodu. Sieć kolejowa w naszym kraju jest licha, a w dodatku nierównomiernie rozłożona. Ruch kolejowy ma też swoje zasady, wśród których jest taka mówiąca o tym, że pierwszeństwo mają pociągi jeżdżące regularnie, a składów towarowych do takich zaliczyć raczej nie można. Towary wiezione przez pociągi mogą więc tkwić długo na bocznicach i czekać na wolną drogę. Przy czym „wolną” ma tu znaczenie podwójne. Bo na polskich torach nawet Pendolino ma jeździć z dziwnie niedużą prędkością. A zakup ich został właśnie ponownie rozpatrzony przez instytucje europejskie i cofnięto nam część dotacji do tego projektu – bo Pendolino będzie w Polsce jeździł „na pół gwizdka”. Za wolno, by ich wprowadzenie miało teraz sens. Po prostu infrastruktura u nas nie ta.
Tak więc transport kolejowy wcale nie jest tak tani, jak chcieliby przeciwnicy TIR-ów, a w wielu miejscach po prostu nie istnieje, bo do najbliższych torów, nierzadko zarośniętych zielskiem, bo nieużywanych, jest kilkanaście, czy kilkadziesiąt kilometrów. Więc chciał, nie chciał – trzeba dowozić towary samochodami. A im one mniejsze, tym wyższe koszty, więc owszem – TIR-y mają wiele sensu i szaleństwem jest sądzenie, że da się je wyeliminować. Tu rozwiązanie jest tylko jedno – budowa w jak najszybszym czasie jak najlepszej infrastruktury drogowej w postaci wielopasmowych dróg. Będzie szybciej, bezpieczniej, nowocześniej. Tylko niech te drogi wreszcie zaczną budować właściwi wykonawcy, żeby nie trzeba było ich zamykać zaraz po otwarciu, bo konieczne są remonty.
No ale wiadomo, że nie wszędzie doprowadzimy autostrady i ekspresówki. W wielu miejscach muszą wystarczyć, i w zupełności wystarczą, drogi lokalne. I tu pojawia się problem. Traktory.
Mieszkam w rolniczej części Polski. W efekcie do najbliższego fragmentu drogi ekspresowej mam mniej więcej pół setki kilometrów. O autostradach nawet nie mówię, bo to dla mnie atrakcja – wątpliwej zresztą jakości – sporadyczna. Za to po drogach lokalnych – wojewódzkich, powiatowych, czy gminnych jeżdżę dość często, czy to prywatnie, czy służbowo. I jak nie neguję tego, że buduje się u nas trochę, to trudno mi też dyskutować z postępującą degradacją wielu dróg o znaczeniu lokalnym. Dróg, po których każdego dnia porusza się wielu Polaków. Na krótkie odległości, ale za to codziennie, regularnie, bo tu żyją.
Owszem, przed ostatnimi wyborami trochę się działo. Stwierdziłem, że wybory powinny być co pół roku, to wtedy żylibyśmy w o wiele ciekawszym kraju ;-) a i systemy informatyczne opracowane raz, żyłyby i miałyby się świetnie ;-) Niestety mamy inną rzeczywistość, więc i drogi są paskudne.
Kilka dni temu musiałem pojechać nieco dalej od swojego miejsca zamieszkania, a blisko połowę tej drogi pokonałem właśnie szosami lokalnymi, a więc poniżej krajówki. I znowu zauważyłem pewną prawidłowość, którą dostrzegam co trochę, ale tym razem postanowiłem o tym napisać.
Zanim przejdę do meritum, próba lekkiego naprowadzenia Was na temat. Pojechałem kiedyś do Paryża samochodem, konkretnie Citroënem C2 mojej żony. Z domu wyjechałem brudnym autem, po drodze pogoda była już dość jesienna (jechałem na Salon Samochodowy), bo zaczął się październik, przebiłem się przez Polskę, potem były niemieckie autostrady, belgijskie autostrady, we Francji drogi bardzo różne, ale także lokalne. I niemal wszędzie padało. W Polsce po takim dystansie pokonanym w takich warunkach atmosferycznych nie widziałbym koloru samochodu. Do Paryża C2-jka dotarła czyściutka! Umyła się na zachodnioeuropejskich drogach. Które nie są tak zasyfione, jak polskie drogi.
Jechałem więc kilka dni temu tymi lokalnymi drogami, na których błyskawicznie przestałem się czuć bezpiecznie. I nie, nie z powodu TIR-ów, które i na takich szosach napotykałem. Nawet nie bezpośrednio z powodu wspomnianych w tytule traktorów. Przyczyną było to, co traktory zrobiły.
Wspomniałem, że mieszkam w raczej rolniczym regionie Polski, ale tak naprawdę wszędzie w naszym kraju problem występuje, bo wszędzie znajdziemy pola i rolników. Którzy jakoś na swoje pola muszą dojechać, muszą też jakoś je opuścić. Normalne, że korzystają z dróg publicznych, bo czemu by nie. Ale to, co o tej porze roku wywlekają z pól na drogi, to już mało przyjemny dodatek. Kiedy pada, a nawet jak nie pada, to i tak wilgotne powietrze powoduje zanikanie suchej nawierzchni, ciągniki z całym osprzętem, jaki ciągną, wywlekają na asfalt mnóstwo błota, ziemi, która sprawia, że nagle taka droga, i tak nierzadko kręta i zniszczona, staje się śliska jak lodowisko! A więc szalenie niebezpieczna! Czy zatem mamy przerzucić traktory na tory?
Oczywiście nie. To bzdura. Wyeliminować ich z lokalnego ruchu się zwyczajnie nie da. Ale próbować naprawić bezmyślność operatorów ciągników już można. Wiem – to upierdliwość, to dodatkowy czas, dodatkowa praca, żeby oczyścić koła traktora i ciągniętego przezeń sprzętu z błota. I tak nie da się ich oczyścić całkowicie. Ale nawet oderwanie wielkich brył błotnistej ziemi spowoduje, że za każdym wyjazdem z pola nie będzie się ciągnęła kilkudziesięciometrowa smuga śliskiej mazi powodująca wielkie zagrożenie dla jadących szybciej samochodów. Tym bardziej, że po zmroku, który przecież zapada teraz szybko i na długo, widoczność tejże nawierzchni jest ograniczona i kierowca nie zawsze jest w stanie z odpowiednim wyprzedzeniem, a więc bezpiecznie zmniejszyć prędkość.
Przywykliśmy do tego, że policja karze kierowców. Za mnóstwo różnych rzeczy. OK, słusznie. Ale my nie jesteśmy jedynymi użytkownikami dróg. A jakoś niewiele się słyszy o ukaraniu pieszego za głupie zachowanie na drodze, za jazdę kombajnem z założonym nagarniaczem i zespołem tnącym [to się chyba heder nazywa po polsku ;-)], czy braki w oświetleniu rowerów, bądź maszyn rolniczych. Może czas też wziąć się za zabrudzanie dróg?
Tylko skąd wziąć wiejskiego policjanta patrolującego gminne drogi i wlepiającego mandat szwagrowi, ale koledze ze szkolnej ławy, którego siostrę się kiedyś obracało w zbożu?…
KG
Najnowsze komentarze