Nie, nie obawiajcie, się, do reszty nie zwariowałem i nie będę pisał o polityce, a już na pewno nie dziś i nie tutaj. Owszem, mamy wybory prezydenckie i gorąco zachęcam Was, byście oddali swój głos, jako i ja uczynię, ale powiem Wam szczerze, że uczucia z tymi wyborami mam ambiwalentne. Nie wiem, co myśleć o tym kraju, który kocham, ale i który krytykuję. I uważam, że kandydaci na ten najwyższy urząd powinni – po zebraniu tych co najmniej 100.000 podpisów – przechodzić jakieś badania. Czy to psychiatryczne, czy chociaż IQ. Bo owszem, zgodnie z zasadami demokracji może nami rządzić i nas reprezentować idiota, ale czy aby na pewno tego chcemy? A jak popatrzyłem parę dni temu na coś, co TVP nazwała debatą, i zobaczyłem paru tych kandydatów, to sorry, ale nawet ja z moją miłością do aut francuskich i z niechęcią do koncernu VAG wydaję się normalny i grzeczniutki przy paru artystach, których we wspomnianej telewizji miałem okazję ujrzeć po raz pierwszy, acz ich nazwiska o uszy mi się już obiły.
Dobra, koniec na ten temat. Być może założę kiedyś jakiegoś bloga, na którym będę komentował różne rzeczy, na które tutaj nie ma miejsca, bo nie o to nam na Francuskie.pl chodzi. Tematów życie dostarcza na bieżąco, jedynie czasu mi nie oferuje tyle, ile bym chciał, by pisać jeszcze tam. Ale jeśli coś takiego kiedyś będę realizował, to pewnie tutaj Wam o tym napiszę.
A teraz skupmy się na wyborach… motoryzacyjnych. Wszyscy tu wiedzą, że mam hopla z przerzutką na punkcie samochodów francuskich i bronię ich zawsze, choć przyznać trzeba, że potrafię też dostrzec ich wady. Wady? Nie, one nie mają wad ;-) Potrafię dostrzec sporadycznie się pojawiające minusy podczas ich użytkowania ;-) I wiem, kiedy coś tam w aucie trzeba wymienić, bo stuka, albo dopomina się chrobotem o nowe życie. Ale zawsze i wszędzie wybieram samochód francuski – do prywatnego użytku, i do innych celów ;-) Bo je po prostu lubię za wiele cech. Zresztą nie trzeba Wam tego tłumaczyć – znacie mnie przecież od lat.
Wiecie więc też, że szukam – niestety, wciąż z pozytywnym skutkiem – braku obiektywizmu w prasie motoryzacyjnej. Z pewnością nieraz i Wy czytaliście na jej łamach stwierdzenia o trwałości samochodów niemieckich, zwłaszcza Volkswagena, co dziennikarze szybko przekuli od razu na Škodę, która od kilku lat (konkretnie od roku 2009*) jest najlepiej sprzedającą się marką w Polsce, w sporej zresztą mierze dzięki sprzedaży flotowej (wyjątkiem były lata 2012-2014, kiedy to Škoda dominowała również w kanale dystrybucji do klientów indywidualnych*). No cóż – ludzie popełniają różne dziwne wybory w życiu – a to poprą przed wyborami barana w biegu po 100.000 podpisów, a to pomalują sobie pokój na czarno, a to kupią Škodę. Wolny wybór, mamy wszak demokrację.
Niemniej jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że spora część mediów motoryzacyjnych wspiera Škodę i Volkswagena na różne sposoby. OK, ja wspieram Citroëna, DS, Peugeota, Renault i Dacię. Ale ja robię to jawnie. Przyznaję się do tego, podkreślam swoją stronniczość, ale i cieszę się niezależnością. Pisanie na ten wortal traktuję jako wyżycie się, pasję, nie mam z tego tytułu żadnego wynagrodzenia, a czasem wręcz dokładam. Ale to mój wybór i cieszę się, że przed laty dołączyłem do Jędrzej tuż po tym, jak założył tę stronę. Bo ta działalność przynosi mi coś lepszego, niż pieniądze – możliwość realizowania pasji, zainteresowań, a czasem nawet podróżowania. Do tego poznałem wiele wspaniałych osób na tej francuskiej drodze, a każda z tych osób wniosła coś wartościowego w moje życie.
No ale wróćmy do Škody i Volkswagena. Z pewnością nieraz wyczytaliście w mediach motoryzacyjnych, jakie to solidne i wytrzymałe te marki robią samochody. Zdarzało mi się wręcz czytać takie kwiatki, jak – to cytat z pamięci – „inny samochód wygląda tak po dwukrotnie niższym przebiegu”, albo „łatwo ukryć realny przebieg Škody/Volkswagena, bo to auto jest tak solidne, że śladów zużycia praktycznie nie widać przez 200.000 km”.
Czy rzeczywiście? Jak być może wiecie z jakichś tam moich przebąkiwań firma, w której pracuję, ma dwa samochody służbowe. Z grubsza nam to wystarczy, choć czasem przydałoby się jeszcze jedno auto. Oba te, które posiadamy, są u nas od nowości i pochodzą z koncernu VAG. Cóż – wykonuję zawód z motoryzacją związany bardzo luźno, a już na pewno nie w naszej branży, więc nie mam cienia wpływu na wybór samochodów służbowych w naszej firmie, choć chyba wszyscy znają moją pasję ;-) Ale również z racji wykonywanego zawodu muszę czasem korzystać z tych służbowych samochodów. Jeden, starszy, to Volkswagen Caddy. Wygląda żałośnie, materiały wykończeniowe, to jakaś porażka, ale mimo naprawdę sporego już przebiegu to auto faktycznie mechanicznie niemalże nie klęka. Był jakiś problem z synchronizatorami skrzyni biegów, były jakieś drobiazgi z klamkami, ale generalnie Caddy jeździ. Fakt – głównie w trasach, ale nie zmienia to faktu, że trzyma się nieźle, a nawet całkiem dobrze, choć kultura pracy działającego w nim silnika (słynny 1.9 TDI) pozostawia naprawdę wiele do życzenia.
Drugie nasze służbowe auto, to Škoda Fabia. Zauważalnie młodsza i o dużo, przeszło trzykrotnie mniejszym przebiegu. Z kolejnym wynalazkiem pod maską – żałosne 1.4 TDI, które o kulturze pracy zwyczajnie słyszeć nie mogło, bo wszelkie pogłoski na ten temat samo zagłuszyło. Z większą kulturą startuje silnik w starych ciągnikach z Ursusa i to nawet przy założeniu, że ów traktor pół roku stał pod chmurką, a Fabia silnik ma rozgrzany, bo właśnie przejechała latem kilkadziesiąt kilometrów. Gdyby jakaś panienka siedziała mi na kolanach podczas rozruchu tego silnika, to bałbym się, że zupełnie niechcący ją zapłodnię, nawet przez ubranie!
No ale cudów o 1.9 TDI naczytaliśmy się w prasie motoryzacyjnej, gdy ten silnik był oferowany na rynku pierwotnym, pochwał badziewnemu 1.4 TDI też w swoim czasie nie szczędzono. Dziś nawet motogazetki potrafią te jednostki skrytykować. No ale ja tu nie o silnikach chciałem. Bo i nie ma o czym pisać w tym przypadku ;-)
Prasa motoryzacyjna co trochę wychwala Škodę i Volkswagena za wyjątkową trwałość. Tam się nic nie zużywa, nic nie łuszczy, nic nie zacina i nic nie psuje. To auta trwałe, jak tygrysy i pantery 3/4 wieku temu (a może powinienem napisać Tygrysy i Pantery?). Nieważne – wiecie, o co chodzi. I choć T34 trafia się na polskich drogach rzadko, to jednak kiedyś dawał radę tym niemieckim, kanciastym (aż dziwne, że oni koła stosują, bo po karoseriach wydawałoby się, że cyrkiel jest im obcy…) pojazdom. Nie, żebym jakoś szczególnie kochał T34, ale który z nas nie podkochiwał się kiedyś w Marusi Ogoniok? ;-)
No dobrze. Piszę, piszę, a do meritum (pamięta ktoś taki polski komputer?) wciąż dotrzeć nie mogę. No ale niedziela dziś, może ktoś dotrwa do końca tego tekstu i przekona się, jaki to kopniak dziś pójdzie i za co.
Niedawno wyjeżdżałem służbowo. Miałem dwie konferencje, więc opuściłem firmę na trzy dni, a w drogę udałem się służbową Škodą Fabią. Z reguły nie przyglądam się naszym służbowym samochodom, bo jakichś smaczków stylistycznych, to można się w nich dopatrzeć chyba tylko po absyncie, ale tym razem coś mi się w ślepia rzuciło. Acz nie był to smaczek stylistyczny. I tak powstał pomysł na niniejszy artykuł.
Okazuje się, że mająca bodajże sześć lat Škoda Fabia, cud na polskim rynku motoryzacyjnym, wychwalana za wszystko, może poza stylistyką, jeżdżąca od nowości w naszej firmie, mająca w chwili, gdy robiłem poniższe zdjęcia, nieco ponad 112.500 km przebiegu, wcale nie jest taka solidna, a ślady zużycia widać po niej dużo bardziej, niż po przeciętnym aucie francuskim w tym wieku i z takim przebiegiem! Można też mieć zastrzeżenia co do jakości wykończenia. Prasa motoryzacyjna pełna jest zachwytów nad wysoką jakością plastików, nad dokładnością montażu, a to – jak widać – jedna wielka bzdura. Od razu dodam, że w mojej firmie o samochody się nawet dba, a cokolwiek trzeba przy nich zrobić, jest bezzwłocznie robione. To po prostu firma, która osiąga dochody, więc na samochodach, potrzebnych w codziennej pracy, się nie oszczędza.
No i ta wspaniała Fabia, wygrywająca niemal wszystkie testy porównawcze, okazuje się po prostu gniotem. Bo ani to wygodne, ani ciche, ani ładne, ani wyposażone, a w dodatku okazuje się, że wcale też nie takie trwałe. I jak się tak zastanowić chwilę dłużej nad tematem, to właśnie tego należało oczekiwać. Wszak miała to być tańsza marka w koncernie VAG. I owszem – jest tańsza od wiodącego prym Volkswagena. Ale „tańsza” nie oznacza od razu „tania”. Moim zdaniem Škoda (podobnie zresztą, jak Volkswagen) jest w Polsce mocno przeszacowana, zarówno na rynku pierwotnym, jak i wtórnym.
Poziom cen Škody nie jest jakiś wyjątkowo atrakcyjny, ale jako tańsza marka w Grupie na czymś musi oszczędzać. No nie da się prowadzić biznesu na tę skalę dokładając do niego – Škoda musi dla Volkswagena generować zyski. Skoro więc czeska marka stosuje podobno znakomite materiały, jakość montażu jest rewelacyjna, a trwałość bardzo wysoka (tak piszą w motogazetkach), to gdzieś musi być element, który nie kosztuje. Owszem, można zaoszczędzić na designerach, stylistach, i to widać w Škodzie wyraźnie ;-) ale spójrzmy prawdzie w oczy – to nie przyniesie dużych oszczędności!
Albo więc te znakomite materiały, rewelacyjna jakość montażu oraz bardzo wysoka trwałość nie są takie świetne, albo oszczędzają tam na czym innym. No i z moich obserwacji wynika, że rzeczywiście – materiały wcale nie rzucają na kolana, jakość montażu jest przeciętna, a wysoka trwałość – iluzoryczna, przynajmniej w kwestiach, które przedstawiam niżej. Prasa więc moja się z prawdą dość znacząco.
Owszem, przeszło mi przez głowę, że to może być kwestia naszego egzemplarza, ale czy akurat w jednym samochodzie zbiegły się te różne, niezależne od siebie przypadłości? To mało prawdopodobne, by jedna Fabia użytkowana przez naszą firmę była takim „odrzutem z eksportu”, a pozostałe tysiące sprzedawane w Polsce co roku takich problemów nie miały. Dodajmy od razy – chodzi o kwestie estetyczne, ale też prasa przecież nader często pisywała i pisuje, że „łatwo ukryć realny przebieg Škody/Volkswagena, bo to auto jest tak solidne, że śladów zużycia praktycznie nie widać przez 200.000 km”. Być może jednak media mają rację i po 200.000 km to wszystko zniknie, albo… zetrze się do reszty ;-)
Bo popatrzcie na przykład na muszle klamek zewnętrznych. Lakier w nich jest porysowany, jakby ktoś tam pumeksem tarł, a zapewniam, że ja tego nie zrobiłem ;-) A jestem największym w naszej firmie przeciwnikiem Škody i Volkswagena, więc podejrzenie siłą rzeczy powinno paść na mnie ;-) Co więcej – choć kadra w naszej firmie jest dość sfeminizowana, to dziewczyny jeżdżą służbówkami relatywnie rzadko. Bo zastanawiałem się, czy któraś pierścionkami tych rys nie zrobiła. Z drugiej strony jednak – przy wszystkich klamkach? Nie są przecież durne i nie otwierają wszystkich drzwi, by znaleźć kierownicę ;-) Paznokcie też raczej nie wchodzą w rachubę – mało która ma szpony, które mogłyby narazić na szwank cudowny lakier nakładany w Mlada Boleslav ;-)
Nie mam więc pojęcia, skąd taka masa zarysowań w aucie, które ma tak niewielki przebieg i tak niedużo lat. Czy to więc wina lakieru, a może technologii jego nakładania? Nieważne – generalnie to skucha, żeby sześcioletni samochód tak wyglądał!
Parę słów o jakości montażu. Nie mam hopla na punkcie mierzenia szczelin pomiędzy różnymi elementami samochodu, ale gdy już zobaczyłem te muszle i to, o czym napiszę za chwilę, to zacząłem spoglądać na Fabię bardziej krytycznie. Pstryknąłem fotki konsoli centralnej – popatrzcie na szerokość szczelin między panelem klimatyzacji, a obudową dysz nawiewów. Ewidentnie po lewej stronie te szczeliny są większe, zauważalnie większe. Nie zwróciłbym na to uwagi, ale z reguły to francuskie samochody prasa motoryzacyjna krytykuje za rzekomo kiepską jakość montażu. Za to Škoda jest stawiana jako wzorzec, niemalże równolegle z Volkswagenem, jakości. Jak widać – niesłusznie. Bo skoro jest tak świetnie, to skąd te szczeliny?
Na przedstawionych zdjęciach ten element nie jest aż tak wyraźnie widoczny, ale myślę, że dostrzeżecie to, o co mi chodzi. Lewarek zmiany biegów był wykończony jakąś srebrną substancją. Ot, jakaś srebrzanka, czy cholera wie co na plastikowym elemencie. Tanio i – w czeskim stylu – elegancko. Rozwiązanie faktycznie dobre dla najtańszej marki wielkiego koncernu, które może i nieźle wygląda, gdy auto stoi w salonie, ale po paru latach eksploatacji prezentuje się już badziewnie. Bo nie dość, że zlazła owa srebrzanka, to jeszcze nawet czarne lakierowanie rowków też nie prezentuje się najlepiej. Francuzi z reguły takich zabiegów nie stosują – wolą pozostawić np. czarną gałę z wydrążonymi cyferkami oraz liniami prowadzenia lewarka, niż lakierować czymś, co tak łatwo obłazi. No ale francuska szkoła montażu – zdaniem prasy motoryzacyjnej – jest podstawówką dla uczniów specjalnej troski, zaś czeska (wywodząca się z najlepszych niemieckich wzorców…) opiera się na magistrach po materiałoznawstwie i bezustannej kontroli jakości. Jak widać – niekoniecznie.
No ale czeskie rozwiązanie i tak jest lepsze – wszak nieraz i ja krytykowałem francuskie zamiłowanie do wykładania lewarka aluminium, które zimą bywa nieprzyjemnie lodowate. W Škodzie ten plastik nie oziębia wnętrza dłoni, jest więc lepszy ;-)
No i czas na kierownicę… Nie wiem, czym ona jest obłożona, ale naprawdę nie jest to dobry materiał. Raz, że się wyciera, w dodatku nierównomiernie (być może któryś z pracowników, który w dodatku najwięcej korzysta z Fabii, prowadzi samochód podchwytem i jedną ręką na dodatek, ale nie bardzo mi się chce w to wierzyć), co widać na załączonych zdjęciach. Kierownica po lewej stronie (tak na godzinie 8:00 posiłkując się wskazaniami zegarka) ma wytartą okładzinę niemalże na gładko, zaś po prawej (mniej więcej na 4:00) ma fakturę niemal nienaruszoną. A najciekawsze jest to, że jak znam swoich współpracowników, nikt nie jeździ trzymając „fajerę” w tym miejscu! Ewidentnie więc materiał, z którego wykonano okładzinę kierownicy, jest badziewny i do tego ma niejednorodną strukturę.
Zdaje się to potwierdzać górna część kierownicy. Kurczę, gdyby była drewniana, jak w Alfach, to pomyślałbym, że wpieprzają ją korniki, ale to wygląda jak połączenie gąbki ze skórą ekologiczną! Okładzina owa ma mnóstwo otworków, ale nie jest to kierownica wentylowana ;-) Dziurka na dziurce, aby patrzeć, jak zacznie się to drzeć i zlazie całkowicie. Myślę, że stanie się to przed osiągnięciem 200.000 km przebiegu, dzięki czemu dziennikarze w polskojęzycznej prasie motoryzacyjne będą się cieszyć z kierownicy bez śladów zużycia – wszak pod tą okładziną na pewno coś jest! Gdy więc okładzina zejdzie, to to coś będzie wyglądało na nieużywane ;-)
Tak to wygląda trwałość i jakość montażu Škody. I naprawdę uznałbym to za coś normalnego, gdyby prasa nie przestawiała produktów tej marki, jako rewelacyjne samochody, po których nie widać śladów zużycia, a montaż jest mistrzowski. To jedna wielka bzdura, bo żeby zapewnić taką jakość i takie trwałe materiały, trzeba ponieść wysokie koszty. A Škoda, choć tania nie jest, to i tak ma przynosić zyski, a nie zdobywać klientów wycyzelowaną produkcją nastawioną na utrzymanie hiperjakości, a nie na masową produkcję.
Skończmy więc z tymi bzdurami, bo widać wyraźnie, że Škoda jest zwyczajnym, wręcz przeciętnym samochodem, który owszem, zapewnia możliwość pokonania określonej trasy, ale zarówno bez większych emocji, jak i bez cudów w kwestii wyposażenia, materiałów wykończeniowych, czy wysokiej jakości i wieloletniej odporności na użytkowanie.
Wybierając samochód – narzędzie na kilka ładnych lat z reguły – nie kierujmy się tym, co wypisuje „obiektywna” prasa motoryzacyjna. Sprawdźmy, czy gdzieś ktoś nie napisał czegoś krytycznego o marce, którą wybiera tak wielu klientów w Polsce. Tyle, że nader często są to klienci flotowi, a ci liczą koszty i nierzadko sprzedają samochody po trzyletnim okresie użytkowania. Kupując auto prywatnie rzadko rzucicie je na rynek wtórny po trzech latach, bo w tym okresie traci się na samochodzie najwięcej. A po okresie dwukrotnie dłuższym okazać się może, że Wasze auto** nie wzbudzi już zachwytu na rynku wtórnym, bo będzie miało porysowany lakier, przeżartą przez korniki plastikojedne kierownicę, obłażący z farby lewarek i szczeliny w desce rozdzielczej, które wprawdzie nie mają żadnych negatywnych skutków, ale zaczytany w polskojęzycznych motogazetkach klient gotów podejrzewać, że oferowana przez Was** Škoda albo jest po potężnym dzwonie, albo przynajmniej po demontażu deski rozdzielczej, której już się poskładać równo z jakiegoś powodu nie dało. A w dodatku będziecie się przez kilka lat męczyć z samochodem, który co dwa miesiące dostaje nową wersję (tak głoszą okładki pism motoryzacyjnych). Ale na szczęście to nie będzie problemem, bo i tak te nowe wyglądają praktycznie tak samo, jak Wasz egzemplarz**. Tak samo nudno.
* wg CarMarket
** nie kieruję tych słów do naszych regularnych Czytelników, którzy Škodami nie jeżdżą, tylko do tych, którzy na ten tekst trafili poprzez wyszukiwarki itp.
Krzysztof Gregorczyk.
Najnowsze komentarze