Jedziemy dwoma Peugeotami 5008 po Turcji i Gruzji, testując te samochody na dystansie 10 tysięcy kilometrów w nieco ponad tydzień. Z nami podróżuje ekipa Polskiego Radia. Mamy dwa wejścia na żywo dziennie, możecie nas słuchać w Polsce, w Trójce.
Część ósma – z VAN do Batman czyli Peugeot 5008 ogląda koty
Jesteśmy w Diyarbakir. Dzień zaczął się od transmisji do Polski. Słuchacze Trójki mocno zdziwieni słuchali śpiewającej Japonki, a my zaśmiewaliśmy się, słuchając tego drugi raz, tym razem z nagrania. Później skromne śniadanie, dwugwiazdkowy hotel nie oferował żadnych wyszukanych dań, i mogliśmy ruszyć na blisko dwugodzinną przechadzkę po Diyarbakir. Sami mieszkańcy twierdzą, że jest to Paryż Wschodu i rzeczywiście, są tutaj piękne budowle, pamiętające dawne czasy. Ale te wszystkie mury, kościoły, meczety, są jakoś schowane przed okiem ciekawskich pod przykrywką nieustającego handlu. W każdym miejscu starego miasta odbywa się handel na dużą skalę.
Zwiedziliśmy więc kilka bazarów, poszukując ciekawych, oryginalnych kurdyjskich produktów. I znaleźliśmy sporo – między innymi piękne haftowane chusty oraz inne tekstylia, wraz z kompletnymi strojami. Ale na bazarze można było kupić wszystko, dosłownie co można sobie wymarzyć. Od oryginalnego rękodzieła, trudnego do znalezienia między stosami masowej produkcji, po tandetę z Chin, wszechobecne plastiki i nic nie warte obuwie. Z ciekawych rzeczy znaleźliśmy wspaniałe, aromatyczne przyprawy, cudownie pachnące herbaty i tytoń wielu gatunków. Natrafiliśmy na cały bazar z podróbkami, gdzie stroje Versace przeplatały się z najnowszą kolekcją okularów Ray Ban. Ceny bardzo przystępne, kilkanaście lira za model 2010. Brać, wybierać i kupować.
Chodziliśmy po bazarze, chłonęliśmy dźwięki i zapachy, szukaliśmy ciekawych towarów, robiliśmy zdjęcia. Warto poświęcić więcej czasu na takie chodzenie i odkrywać prawdziwe perełki. Od choćby takie czyszczenie butów, które prowadzi starszy, dostojnie wyglądający pan. Z nieskończoną cierpliwością, precyzją, pietyzmem, pieści buty kolejnymi tajemniczymi substancjami, nie zwracając uwagi na otoczenie. Jego warsztat pracy to niski stołeczek a przed nim niezwykły złoty przyrząd, kryjący wszystko co niezbędne by mógł realizować swoje usługi. Pod jego rękami stare i zniszczone buty wracają do dawnej świetności. Zauroczeni obserwujemy jego ruchy.
Mocno daje się nam we znaki upał, ale cieszymy się, że tym razem samochody zostały w podziemnym garażu. Atmosferę Diyarbakir trzeba poznać samemu, wędrując uliczkami, wchodząc do sklepów, rozmawiając ze sprzedawcami, nawet jeśli nie znają naszego języka. Od czasu do czasu, na słowo Polonia, słyszymy swojskie „Dzień dobry” lub „Jak się masz”. Mimo, że jesteśmy z dala od głównych turystycznych tras, i tutaj znają parę słów. Dobrzy handlowcy. Kupujemy chusty i targujemy się ostro. Samo targowanie to prawdziwa przyjemność. Dzisiaj dajemy popis naszych możliwości i po podaniu przez sprzedawcę ceny, teatralnym gestem dajemy do zrozumienia, że mocno przesadził. Zaczyna się gra, w której stawką jest nie tylko cena, ale i zadowolenie z targów. Nie spieszymy się. I już mamy 30% upustu, a potem jeszcze trochę. Świetna zabawa, jeśli się to polubi. My polecamy.
Komentujemy gospodarkę Turcji. Tutaj lepiej niż gdziekolwiek widać, że praca buduje dobrobyt. Wszyscy pracują, od małych chłopców po starszych, wiekowych już panów. I widać, jak państwo rośnie w siłę. Mocna waluta, bardzo dużo inwestycji w infrastrukturę drogową, gwałtowny rozwój populacji (prawie każda rodzina ma kilkoro dzieci) to wielka szansa dla tego kraju. Teraz my powinniśmy brać z Turcji przykład.
Czas wrócić do samochodów, bo przed nami dzisiaj długa droga. Chcemy jak najwięcej jechać za dnia, ponieważ te wszystkie góry robią niesamowite wrażenie. Pędzimy więc krętą górską drogą w stronę miasta Elazig a potem do Malatya. Tam najpierw odwiedzamy ruiny hetyckiego miasta sprzed 4 tysięcy lat – Aslantepe. Bez samochodu dojechać tam można komunikacją miejską z centrum ale my jedziemy oczywiście Peugeotami. Nie trzeba biletu, jest też obowiązkowy przewodnik, samemu chodzić nie wolno. Wciąż trwają tu wykopaliska, prowadzone przez rzymski uniwersytet.
Chodzimy więc w 40 stopniowym upale, w towarzystwie naszego przewodnika, który nie mówi ani słowa po angielsku ani niemiecku. Wędrujemy po pagórkach i podziwiamy ruiny. Zbyt wiele się nie zachowało. Największe wrażenie robi na nas bizantyjska nekropolia. Z ziemi wystają kości osób pochowanych tu tysiące lat temu. W tym miejscu żyli, kochali, pracowali – a teraz my możemy to wszystko zobaczyć i tylko wyobrażać sobie jakie to było wspaniałe miasto. Po godzinie ruszamy dalej. Samochody stały w cieniu, tym razem nie musimy więc czekać aż się schłodzą i od razu jedziemy.
Malatya to ponad 400-tysięczne miasto. Na wskroś nowoczesne i europejskie, o tym, że jesteśmy w Turcji świadczą tylko napisy na sklepach i ubiór niektórych kobiet. Większość pań chodzi ubrana bardzo swobodnie, a my czujemy się tutaj zupełnie jak na ulicach Bydgoszczy czy Lublina. Na ulicach korki, powoli przebijamy się w stronę centrum. Tutaj Peugeot 5008 nie budzi sensacji, raczej dobrze się wpisuje w widok tych wszystkie nowe modele samochodów, które jeżdżą po ulicach. Z trudem znajdujemy miejsce do parkowania. Zostawiamy nasze samochody i ruszamy. Ludzie są zadowoleni i uśmiechnięci, zaczepiają nas i próbują rozmawiać, jeśli znają odrobinę obcego języka. Nowoczesne budynki i równie nowoczesne sklepy kuszą by w nich coś kupić.
Szukamy miejsca, gdzie będziemy mogli coś zjeść i po raz pierwszy w Turcji korzystamy z czegoś w rodzaju ich rodzimego „fast-food”. Po kilku minutach otrzymujemy gotowe danie. Posileni idziemy jeszcze na krótki spacer a potem w drogę. Przed nami bowiem 350 kilometrów podróży, chcemy jak najwięcej z tej odległości przejechać za dnia. Początkowo mamy bardzo szeroką drogę dwupasmową. Dalej w górach już tak dobrze nie ma i jedziemy wolniej. O godzinie 18:10 jak zwykle się zatrzymujemy. Ernest wyjmuje sprzęt satelitarny i zaczyna przygotowania do połączenia z Polską. Pozostali odpoczywają albo robią zdjęcia. Na liczniku 5.600 kilometrów od czasu wyjazdu z Polski. Spalanie średnie nam spadło, mamy w tej chwili 7,6 litra na 100 kilometrów – to średnia z całej trasy. Średnia prędkość to 75 km/h. A przed nami jeszcze parę tych tysięcy będzie i nikogo to nie martwi, bo zdążyliśmy w przytulnym i wygodnym wnętrzu 5008 się zadomowić.
Stajemy jeszcze w jednej z mniejszych miejscowości po drodze, żeby nadać transmisję do Polski. Wiatr jest tak silny, że zwiewa antenę z dachu samochodu. Wszystko działa, więc ustawiamy ją z powrotem i transmisja idzie. Wszystko na żywo. W niezbyt sprzyjających warunkach kończymy nadawanie i czas jechać dalej. Przed nami jeszcze prawie 250 kilometrów. Po drodze stajemy zatankować. Niestety nasza karta Routex po raz kolejny okazuje się być zbyt dużym wyzwaniem dla obsługi stacji. Znowu pozdrawiamy firmę BP i pędzimy do miasta w Kapadocji, w którym będziemy dzisiaj nocować. Robi się coraz później i zmęczenie daje znać o sobie. Kayseri to blisko milionowe miasto z piękną starą twierdzą i licznymi atrakcjami w pobliżu. Decydujemy się na nocleg w samym centrum, w dwugwiazdkowym hotelu Asberlin. Przyzwoita cena, skromne warunki i bezcenny widok na twierdzę. Tu nasze Peugeoty jadą na parking i odpoczywają przed jutrzejszą daleką trasą.
Jeszcze ostatni rzut oka z okna hotelu na milionową metropolię, w której mieszkamy. To bardzo nowoczesne miasto, które może poszczycić się pięknymi zabytkami, wplecionymi w nowoczesną architekturę. Jutro je zwiedzimy. Przed nami kolejny dzień pełen wrażeń.
Część 10 – podziemne tureckie miasta i Peugeot 5008.
Najnowsze komentarze