Jeśli jest jakiś kraj, który znajduje się znacznie dalej od zielonych pomysłów niż Europa, to Australia wydaje się być przeciwieństwem Norwegii. W zasadzie każdy dorosły Australijczyk ma swój samochód i kocha go wielką miłością, uwielbia, bo jest mu niezbędny – odległości są zbyt duże. Oczywiście mało tu samochodów francuskich, Citroën jest tu rzadko widywany, nieco częściej możesz liczyć na spotkanie Peugeot 206 czy 308, Renault Koleos czy Mastera. Ale prawie wszystkie te samochody, których jest masa na ulicach, są spalinowe.
Oczywiście w Australii można spotkać Teslę 3, Y czy nawet Peugeot e-2008 – wszystkie w kolorze białym (ach to słońce). Ale ich popularność jest jaka jest i to raczej nie z powodu braku miejsc do ładowania, bo zdecydowana większość Australijczyków wydaje się mieć dom z podjazdem, ale ceny elektryków są wysokie a odległości spore a w takich miastach jak Sydney czy Perth klimatyzacja musi pracować z ogromną wydajnością, by pokonać nawet letnie upały, sięgające nawet 38 stopni – oczywiście w cieniu.

I tak jak w Norwegii elektryków sprzedaje się dużo, tak jeśli staniecie przy typowej australijskiej ulicy szybkiego ruchu, to w gąszczu samochodów elektryka spotkać cholernie trudno. Naprawdę! A spalinowa motoryzacja zdecydowanie króluje w Australii! Mimo, że ci dziwni ludzie mają kierownicę po prawej stronie, to jednak benzyna jest tutaj zdecydowanie w cenie. Nie ma mowy o żadnych kompromisach.

No ale widok z ulicy niewiele mówi – za to statystyki już tak. W roku 2024 Australijczycy kupili 91 tysięcy samochodów na prąd a Tesla 3 sprzedaje się tu znakomicie, Tesla Y wcale nie gorzej. Rynek rośnie, więc pojawiają się tu nowe marki takie jak Leapmotor koncernu Stellantis, który w nieco paradoksalny sposób zastąpił Citroena. Tyle że owe 91 tysięcy, o ile wygląda solidnie samo w sobie, w porównaniu do 1,23 mln nowych aut robi się malutkie. To zaledwie 7% rynku.

A co się sprzedaje oprócz Tesli? 77% sprzedaży (ach te siódemki!) to samochody chińskie. Stosunkowo tanie i kupowane przez liczną tutaj chińską społeczność. Na to nie ma statystyk (profilowanie klientów mogłoby przecież zostać odebrane za rasizm), ale można postawić tezę, że to imigranci napędzają ten trend, szczególnie ci, którzy mają już do tego solidne podstawy ekonomiczne.
No i są jeszcze zniżki – Australia oferuje różnorodne zachęty do zakupu samochodów elektrycznych, które różnią się w zależności od stanu i terytorium. Na poziomie krajowym dostępna jest ulga podatkowa (Electric Car Discount), zwalniająca z Fringe Benefits Tax pojazdy służbowe i leasingi. Są też różne zachęty w zależności od stanu:
- ACT: Zniżki na rejestrację, podatek od zakupu i pożyczki bez odsetek.
- WA: Zwrot 3 500 AUD na EV do 70 000 AUD.
- Tasmania: Zwrot 2 000 AUD na nowe i używane EV.
- NT: Zniżki na rejestrację i podatek od zakupu.
- NSW, SA, VIC: Zniesiono wcześniejsze programy zwrotów, ale nadal obowiązują zniżki na rejestrację.
- Queensland: 1% zniżki na podatek od zakupu i drobne ulgi rejestracyjne.

Różnicę w podejściu Australii do motoryzacji widać na stronach producentów. Wejdź sobie na Peugeot Australia a zobaczysz reklamę hybrydowego 3008. W Polsce niedawno jeszcze reklamowali, jako główny materiał, 3008 w wersji elektrycznej. Dzisiaj poczytacie o elektrycznym i hybrydowym 5008. Z kolei na stronie Renault.com.au pierwsze trzy promowane samochody też są spalinowe, w tym oczywiście często widywany na ulicach Australii Koleos – który – co warto odnotować – jest tu oferowany w bardzo ciekawej promocji: z 7-letnią gwarancją, bezpłatnymi przeglądami i assistance.
Na ulicach elektryków nie czuć. Stań przy dowolnej arterii, w porannym albo popołudniowym dużym ruchu (a potrafi on tu być naprawdę uciążliwy – każdy jeździ do pracy, zawozi dzieciaki do szkoły) – od razu poczujesz o co chodzi. Co prawda niekiedy przemyka się po cichu elektryk, ale w powietrzu czuć ten charakterystyczny zapach spalin, tak lubiany przez niektórych wyznawców klasycznej motoryzacji.
To nie wszystko, są Australijczycy, którzy kochają dźwięk silnika i mijają Cię z tym charakterystycznym hałasem a to i tak pół biedy – są jeszcze ciężarówki. Te z kolei są typowo w stylu amerykańskim, wielkie, z ogromnymi grillami, dające otoczeniu znać, że jadą nie tylko decybelami, ale i drżeniem powietrza oraz ziemi.
Nie, na razie tutaj nie będzie rewolucji – chyba że ktoś wymusi ją przepisami, jednak wtedy pod piękną siedzibą rządową w parku niedaleko opery w Sydney pojawi się spora grupa wściekłych kierowców i w iście angielskim stylu odpowiednio zaprotestuje. Wtedy będzie tu naprawdę gorąco… I chyba dlatego rząd powoli wycofuje się z rabatów i zniżek podatkowych.
Najnowsze komentarze