Dawno już nie pojawił się na naszych łamach żaden felieton, a już taki z gatunku „nie znoszę VAG”, to zupełnie ;-) No to korzystając z nastroju refleksji, jaki opanował nas niewątpliwie w tych dniach, postanowiłem pochylić się nad tematem awaryjności samochodów. I to wcale nie dlatego, że niedawno coś na ten temat pojawiło się w polskojęzycznej prasie motoryzacyjnej. Czy faktycznie niemieckie auta są takie bezawaryjne?
Pojawiły się pierwsze przymrozki tej jesieni. Nie każdy zmotoryzowany Polak dysponuje garażem, więc przynajmniej część z nas musiała czyścić szyby aut parkujących pod chmurką. I to w zasadzie był pierwszy impuls do powstania tego tekstu. Bo zastanowiło mnie, czy te powszechnie uważane za bezawaryjne niemieckie samochody faktycznie są takie bezawaryjne.
Jeździ tego szajsu w moim regionie niemało. Za dużo wręcz ;-) No i tak jechałem za kilkoma z nich w ten pogodny, acz przymrozkowy poranek i zastanawiałem się, czy ludzie korzystający z tych „wspaniałych Audi i Volkswagenów” wiedzą, że mają ogrzewane tylne szyby. Bo ja grzejne prążki w nich widziałem. Fabryka więc – o dziwo – wyposażyła je w ogrzewane tylne szyby. Być może za dopłatą ;-) Czemu więc z tego dobrodziejstwa nie skorzystać?
Wiadomą rzeczą jest, że jeśli coś jest zepsute, to się z tego nie korzysta. Skoro więc tak wiele niemieckich aut, które miałem okazję tego ranka widzieć, nie wykorzystywało ogrzewanych tylnych szyb, to może miały to zepsute? Może więc te niemieckie pojazdy wcale nie są takie bezawaryjne?
Owszem, to teoretycznie drobiazg. Ale z jednej strony mający niemały wpływ na bezpieczeństwo, z drugiej zaś z reguły banalny do usunięcia, czasem nawet samemu, bez konieczności wizyty u mechanika. Rodzi się jednak pytanie, czy niemieckie samochody są rzeczywiście takie bezawaryjne.
Poszedłem więc w swoich przemyśleniach dalej. Niektórzy Polacy są przekonani o znakomitej dostępności tanich części zamiennych do samochodów niemieckich i jednocześnie „doskonale wiedzą”, że części do „francuzów” są dużo droższe i w dodatku trudniej dostępne. Nie potwierdzają tego nawet publikowane czasem w polskojęzycznej prasie motoryzacyjnej raporty, ale to inna sprawa. Ja zaś pytam, skąd ten nawał części w niskich cenach do niemieckich aut, skoro są to rzeczy niepotrzebne?
Czemu niepotrzebne? No skoro samochody niemieckie są bezawaryjne, skoro się nie psują, a wymienia się w nich… Nie, nic się nie wymienia! Ileż razy słyszałem (i Wy pewnie też), że „tylko leję paliwo i jeżdżę”!?! Więc nawet części eksploatacyjne w samochodach niemieckich nie podlegają zużyciu ;-) Po cholerę więc tyle tych części na rynku?
Ceny spadają wtedy, gdy popyt jest silny, a i podaż duża. Pomijam tu kwestię jakości produktów, ale też można założyć, że im niższa cena, tym jakość gorsza. Skoro ceny części zamiennych do samochodów niemieckich są takie niskie, to znaczy, że jest ich dużo, że są potrzebne, a i ich jakości warto by się było przyjrzeć, bo może z tym być różnie. Dla mnie dziś jednak istotne są dwie pierwsze kwestie – podaż i popyt. Skoro te części się sprzedają, to znaczy, że są potrzebne. I jakoś nie wierzę, by miłośnicy aut niemieckich stawiali je na półkach, jako dzieła sztuki.
To pozwala mi wysnuć prosty wniosek – samochody niemieckie wcale nie są bezawaryjne. To legenda rozgłaszana w środowisku. Podtrzymywana czasem przez media motoryzacyjne. Ale przede wszystkim powtarzana przez „znawców” spod remizy.
Samochody znad Odry mają niewątpliwie szereg zalet. Tak, jak auta francuskie, czy japońskie. W dobie globalizacji o narodowościowym pochodzeniu samochodów możemy mówić jedynie w odniesieniu do marek. Każdy samochód zawiera mnóstwo części i podzespołów pochodzących od różnych poddostawców z najróżniejszych krajów. W tym z Polski. W efekcie jest oczywiste, że awaryjność poszczególnych aut z podobnych segmentów dąży do podobnego poziomu. Bo można dopilnować jakości w kwestii szycia tapicerek, czy popracować nad wyciszeniem, ale jeśli np. klocki hamulcowe są kiepskie, to będzie ona dotyczyła prawdopodobnie różnych producentów. Jeśli żarówki się szybko przepalają, to może to być ich własna cecha (chyba, że reflektor należycie nie odprowadza ciepła). I tak dalej.
Samochody niemieckie są awaryjne. Także z innego powodu. Po prostu nie opłaca się robić aut idealnych. Nie tylko dlatego, że byłyby za drogie i nikt by ich nie kupił. Bezawaryjne samochody będą użytkowane przez lata i klient nie kupi nowego modelu, więc producent nie zarobi. Nie zarobi na nowym, nie zarobi na serwisie, nie zarobi wcale. To kiepska wiadomość dla akcjonariuszy. Oni oczekują dywidendy od posiadanych akcji. I wzrostu wartości tych akcji.
Solidne samochody niemieckie to na szczęście blednąca legenda. Utrzymywana przy życiu przez sporą wstrzemięźliwość np. koncernu VAG w ogłaszaniu – przynajmniej w Polsce – akcji serwisowych. Reanimowana regularnie przez media należące do niemieckich wydawnictw, suto zasilane przez budżety reklamowe. I pytanie tylko, kiedy zechcemy przestać wierzyć w te legendy, w te bajki, przy okazji przepłacając za te samochody i ładując się w ogromne koszty. No i jest jeszcze kwestia historii. Czy naprawdę warto wspierać przemysł, w którym nasi dziadkowie byli niewolniczo przymuszani do pracy? Czy naprawdę warto dawać zarobić ludziom, którzy oszukiwali i oszukują?
Wy, nasi świadomi Czytelnicy, wiecie, że to legendy. Pracujmy więc razem nad tym, by polskiemu społeczeństwu otworzyć okopcone kadzidłem, zamglone od wódki i po wschodniemu niedomyte oczy. Jeszcze ciągle nie jest za późno!
Krzysztof Gregorczyk.
Najnowsze komentarze