Jak zapowiadałem w niedzielę, ruszyliśmy dwoma samochodami segmentu B w podróż mającą sprawdzić, czy tego typu auta nadadzą się na wakacyjną rodzinną wyprawę. Citroën C3 1.6 VTi i Peugeot 208 1.2 VTi zawiodły nas do krainy niedźwiedzi, a dwa takie zwierzaki nawet już spotkaliśmy. Postanowiliśmy bowiem odwiedzić Litwę, kraj tyleż bliski, co wielu Polakom bliżej nieznany.
Na pierwszy etap podróży wybraliśmy leżące blisko granicy litewsko-białoruskiej Druskienniki. To uzdrowisko słynące ze świetnego klimatu, źródeł mineralnych i balneologii, w którym znajdziecie różnego poziomu hotele i pensjonaty, sporo fajnych knajpek, prześliczne deptaki, mnóstwo jeziorek, trochę zabytków (m.in. urocza willa Kiersnowskich, czy piękny kościół w stylu neogotyckim) i oczywiście jeden z największych aquaparków w tej części Europy, a wszystko skąpane w soczystej zieleni. Wokół miasteczka rozciągają się lasy pełne grzybów i jagód. Nie brakuje też ścieżek rowerowych.
Miłośnicy historii z pewnością zwrócą uwagę, że w Druskiennikach, nad Niemnem, lubił wypoczywać Józef Piłsudski, a rzeka ta posłużyła za lokalizację powieści Elizy Orzeszkowej, znanej chyba nam wszystkim. Niemen wije się zresztą malowniczymi zakolami przez całe miasto, a rzeka to spora i żeglowna na dodatek – można z Druskiennik wybrać się na trzygodzinny rejs, choć samochód oczywiście musicie zostawić nad brzegiem ;-)
Odwiedziliśmy też położony kilka kilometrów na wschód park Grutas, w którym bogaty przemysłowiec Viliumas Malinauskas zebrał – jak głoszą przewodniki – kilkadziesiąt socrealistycznych rzeźb. W istocie jest ich tam ze dwieście chyba, a największe przedstawiają Włodzimierza Lenina, Józefa Stalina, czy Feliksa Dzierżyńskiego, choć nie brakuje też lokalnych gierojów, niekoniecznie pozytywnie zapisanych na kartach historii. Wszystko to rozlokowano na dużym obszarze (całość ma około 200 hektarów!), głównie w lesie, ale pomniki owe, to tylko jedna z atrakcji parku.
Wiele turystycznych źródeł w ogóle o tym nie wspomina, ale istotnym elementem kompleksu jest prywatny zwierzyniec pełen zwierząt, również egzotycznych. Niesamowicie wyglądał jeden z wielkich pomników, obok którego pasła się zebra! Spotkacie też strusie, kangury, lamy, niedźwiedzie (wspomniałem o nich na wstępie), wielbłądy, małpę, jaki, kucyki, dziki, pekari i wiele innych. Osobny dział stanowi bogata ptaszarnia. Wstęp kosztuje 20 litów za osobę dorosłą i 10 litów za dziecko. Średni kurs lita, to około 1,25 zł.
Najmłodsi z pewnością docenią także ciekawy plac zabaw, a miłośnikom militariów spodobają się działka, czy moździerze. Nie zabrakło także starych maszyn, np. wielkiego generatora prądu, czy silników do napędów pasowych. Osobny budynek poświęcono na swoiste muzeum diabłów – od wielkich figur, przez małe diabełki, fajki rzeźbione w kształcie biesów, nawet szklani mieszkańcy piekła! Od razu przypomniał mi się kawałek „Lucy Phere” z ostatniego albumu T. Love ;-) A wszystko to w głównie sosnowym lesie, nad wodą, w otoczeniu czystego litewskiego powietrza.
Potem pojechaliśmy jeszcze kawałek na północny wschód i trafiliśmy do piramidy szczęścia. Szklana kopuła z trójramienną piramidą pod spodem przyciąga osoby pragnące nabrać zdrowia. Nie wiemy, na ile to działa, ale nie krytykujemy – udało nam się nawet wejść do środka, choć chyba byliśmy za krótko, bo wielkich objawień nie doznaliśmy. Nie udało się tam też wjechać samochodami, ale samą kopułę możecie obejrzeć poniżej.
Jak na razie, w drugim etapie naszej podróży, wzrosło nam spalanie. Peugeot 208 z trzycylindrowym silnikiem benzynowym podniósł swoje średnie zużycie do poziomu 5,8 l/100 km, ale teraz jechał z czterema osobami na pokładzie (dwoje dorosłych i dwoje dzieci) oraz wypełnionym bagażnikiem. Spalanie Citroëna wyposażonego w jeden cylinder więcej i blisko połowę mocniejszy silnik także wzrosło, ale tylko do 6,1 l/100 km, czyli przyrost był mniejszy, niż za pierwszym razem.
Na ciasnotę nikt nie narzeka – jest luźno, a niewielkim samochodem łatwo zaparkować, choćby pod hotelem, pod którym natrafiliśmy także na Citroëna C6 na polskich numerach rejestracyjnych.
Nawigacje spisują się znakomicie, prowadzą, jak po sznurku, nie mamy więc najmniejszych problemów z trafieniem dokądkolwiek. Co ciekawe wciąż bez trudu odbieramy polskie rozgłośnie radiowe, choć od kraju dzieli nas już dość spora odległość.
Drogi na Litwie są w całkiem przyzwoitym stanie, przynajmniej te, które dane nam było przejechać dotychczas. Samochody prowadzą się świetnie, a jeśli obawiacie się przyjazdu tutaj na przykład z powodu bariery językowej, to dodam, że bez trudu znajdziecie w Druskiennikach i okolicy ludzi rozmawiających po polsku. Jeśli ktoś w naszym języku nie bardzo się orientuje, to jest z kolei duża szansa, że mówi po rosyjsku lub angielsku. I jak dotychczas spotykaliśmy ludzi, którzy nie obawiają się jakichś rewizjonistycznych zachowań ze strony Polaków (mamy i takich w naszym kraju), lecz doceniających potencjał turystyki w rozwoju gospodarki.
Druskienniki, to miasto urokliwe, przyjemne w odbiorze i bardzo czyste. Widać, że lokalne władze dbają o to, by dobrze się tu turystom i kuracjuszom wypoczywało, a rejestracje na samochodach spotykaliśmy różne – polskie, rosyjskie, duńskie, norweskie i oczywiście białoruskie.
Nie brakuje też aut francuskich, oczywiście mowa tym razem o samochodach na litewskich numerach. Prym wiodą auta Renault, ale i Peugeoty się zdarzają. Najmniej spotkałem Citroënów. Obecna jest też Dacia.
Wkrótce napiszę ponownie o swoich wrażeniach z Litwy, ale cieszę się, że właśnie tutaj zdecydowaliśmy się przyjechać, bo kraj jest ciekawy. Może więcej Polaków zdecyduje się tu zajrzeć?
KG
Najnowsze komentarze