Cała motoryzacyjna Polska się o to kłóci. Co to w ogóle jest ten cały SUV? Jedni mówią: „Sport Utility Vehicle”, inni próbują przekonać, że to coś w rodzaju świętego Graala motoryzacji. Prawda jest taka, że z tym sportem SUV ma dziś tyle wspólnego, co ja z baletem klasycznym. No chyba że ktoś uważa, że parkowanie tyłem pod Biedronką to dyscyplina olimpijska.
Kiedyś SUV faktycznie był autem dla twardzieli. Wysokie zawieszenie, napęd na cztery koła, opony, które nie pękały od samego widoku krawężnika. To były czasy, kiedy ktoś kupował SUV-a, żeby faktycznie gdzieś nim wjechać – choćby na działkę, na której nie było jeszcze asfaltu. A dzisiaj? Dzisiejsze SUV-y spędzają życie na równiutkich alejkach parkingowych centrów handlowych. Ich największe wyzwanie terenowe to próba wjazdu na krawężnik przed szkołą, gdy wszystkie inne miejsca są już zajęte przez identyczne SUV-y w kolorze „szary metalik”. I powiedzmy sobie szczerze: to nie jest już żaden „Sport Utility Vehicle”. To jest Standard Utility Vehicle. Standard, bo wszyscy to mają.

Jak smartfon, jak aplikację do zamawiania pizzy, jak konto na Facebooku, nawet jeśli go już nikt nie używa. Utility, bo niby praktyczny – zmieści się pies, dzieci, zakupy i jeszcze tekturowa choinka na święta. Ale umówmy się: gdyby ktoś naprawdę chciał używać SUV-a do pracy, to w pierwszej kolejności musiałby wyjąć z bagażnika wózek dziecięcy, torbę na fitness i dwa komplety rolek. Cała magia SUV-a polega na tym, że daje kierowcy poczucie wyższości. Siedzisz wyżej, patrzysz z góry na wszystkich w hatchbackach i kompaktach. Czujesz się jak lord na swoim zamku, tylko że twoim zamkiem jest skrzyżowanie w godzinach szczytu, a twoją arystokratyczną własnością – lewy pas ekspresówki. I to działa. Bo nie ma nic przyjemniejszego niż spojrzeć z góry na kierowcę małej miejskiej hybrydy, który wjechał do twojego martwego pola, gdzie SUV-y chowają całe samochody, nie tylko rowery.

Do tego SUV jest jak wygodny fotel. Nie trzeba się zginać, skręcać, uprawiać jogi, żeby wsiąść. Wkładasz nogę, przesuwasz tyłek, i jesteś w środku. Koniec. W świecie, w którym przeciętny obywatel Europy i Ameryki Północnej jest wyższy i szerszy niż jego dziadek pół wieku temu, to naprawdę spore udogodnienie. Kiedyś trzeba się było wciskać do auta jak sardynka do puszki. Dziś wystarczy łagodny ruch biodrem i voilà – jesteś panem sytuacji. No i to poczucie, że masz coś innego niż kombi. Bo kombi to auto rozsądku, a SUV to auto aspiracji. W kombi wieziesz ziemniaki i dzieci na wakacje. W SUV-ie też wieziesz ziemniaki i dzieci na wakacje, ale wyglądasz przy tym tak, jakbyś był w połowie drogi na safari w Kenii. Choćbyś jechał tylko na działkę tuż obok miasta albo na Mazury. I to jest cała tajemnica.
Tak więc czy SUV oznacza „sport utility”, „standard utility”, czy może „samochód używany wyłącznie w weekendy”? Nie ma to już większego znaczenia. To pojęcie ewoluowało razem z nami. Dziś SUV nie jest już definicją techniczną. To stan umysłu.
SUV to sposób, w jaki chcesz być postrzegany. To plus dziesięć centymetrów do ego i minus dziesięć do rachunku za paliwo.










