Tak sobie w świątecznym nastroju przemyślałem parę spraw i wyszło mi na to, że to całe gadanie o staraniach mających na celu wzrost bezpieczeństwa na drogach, to zwykła ściema. Mam tu na myśli konkretnie to, co wyrabiają funkcjonariusze ITD. Nazywani pieszczotliwie „krokodylkami”, i to nie z powodu bezwzględności i okrucieństwa ataku, ale z uwagi na kolor umundurowania. Nie jestem jednak przekonany, że dwie pierwsze cechy nie nadają temu określeniu nieco pełniejszego wymiaru…
Gdzieś tam czytałem, że nieoznakowane samochody wyposażone w urządzenia do rejestracji wykroczeń drogowych kosztowały tyle to, a tyle, a w ciągu pierwszych tygodni swojej działalności przyniosły tyle to, a tyle przychodów. Mniejsza o kwoty. Bardziej chodzi mi o technikę.
Niemal przy każdej sytuacji krytycznej, zakończonej wypadkiem, czy chociażby kolizją, słyszymy, że przyczyną była nadmierna prędkość, której kierowca nie dostosował do warunków. Takie teksty słyszane z ust policjantów czasem mnie śmieszą, bo zdarza się, że na debila na drodze nawet 20 km/h może być prędkością za dużą. Nijak się to ma do sytuacji naprawdę nadzwyczajnych – gdy kierowca, czy też inny uczestnik ruchu drogowego zwyczajnie ulega atakowi jakiejś dysfunkcji organizmu – udarowi, zawałowi, czy czemuś jeszcze innemu, co jest w przynajmniej niektórych przypadkach zdarzeniem losowym. I nawet jadąc z bezpieczną prędkością możecie zostać staranowani przez taki pojazd pędzący de facto bez kontroli.
Jednocześnie wiem też, że nadmierna prędkość naprawdę, zwłaszcza na polskich drogach kiepskiej jakości, może być trudna do opanowania, zwłaszcza przez młodych gniewnych w mocnych maszynach i ze słabymi umiejętnościami. Dlatego jestem zwolennikiem niezbyt szybkiej jazdy, choć nieraz piętnuję też bzdurność co poniektórych ograniczeń, bo w efekcie i masie swej zwyczajnie znieczulają nas na faktyczne zagrożenia. I owszem, zdecydowanie nie jestem święty, za kierownicą również, ale jeśli zostanę przyłapany, to przyjmuję mandat i punkty, czasem oczywiście próbując negocjacji ;-)
Gorzej, że niedawno inspektorzy ITD uzyskali prawo pomiaru naszej prędkości. Pal sześć, że przydrożnymi fotoradarami, czasem też ustawianymi w miejscach bzdurnych, ale zawsze z wcześniejszymi tablicami ostrzegającymi, że taki pomiar może być wykonywany. Teraz jednak „krokodylki” jeździć mogą za nami i mierzyć naszą prędkość, a potem wysyłać nam wezwania do zapłaty za popełnione wykroczenia. I OK – nie czepiam się nieuchronności kary, ale chciałem zwrócić uwagę na jeden aspekt.
Taka działalność tak się ma do poprawy bezpieczeństwa, jak pięść do nosa. Policja, nawet w nieoznakowanym radiowozie, zatrzyma Was za przekroczenie prędkości i szybko zasugeruje, stosując odpowiedni taryfikator, zmniejszenie tejże prędkości. Myślę, że zdecydowana większość tej sugestii się podda, przynajmniej na najbliższych kilkanaście kilometrów, a gdy stan konta zbliży się niebezpiecznie do limitu – nawet na znacznie dłuższy dystans. Kontrola takowa zadziała więc prewencyjnie i poprawi bezpieczeństwo, przynajmniej w rozumieniu służb, choć pewnie nie tylko ich. Działania ITD niestety takiego efektu nie przyniosą – nawet nie będziecie wiedzieli, kiedy i gdzie Was namierzono. Jest szansa, że dowiecie się tego z późniejszej korespondencji, ale to już będzie dużo później. Jak więc jechaliście za szybko, tak jechać w ten sposób dalej będziecie stwarzając zagrożenie, przynajmniej w rozumieniu służb, choć pewnie nie tylko ich. Czemu więc mają służyć nieoznakowane samochodu Inspekcji?
Tak! Zgadliście! Tylko i wyłącznie realizacji wytycznych Ministra Finansów, który oczekuje w przyszłym roku 1,5 miliard złotych z mandatów. Tegoroczny budżet w tym zakresie nie został wykonany, bo kierowcy się wkurzyli i zaczęli jeździć bezpieczniej ;-) A przynajmniej uważniej, przyglądając się samochodom jadącym za nimi i dostrzegając fotoradary na poboczach. No to przyszykowano na nas kolejny bat. Co gorsza z mandatami wystawionymi po kontroli inspektorów ITD nie da się dyskutować, bo kto będzie po paru zapewne tygodniach pamiętał, gdzie i z jaką prędkością jechał, jakie tam panowały warunki (atmosferyczne, drogowe) i czy aby na pewno wszystko przebiegło zgodnie z regułami gry w policjantów i złodziei, pardon – w „krokodylki” i rzekomych piratów drogowych.
Uważam, że kara ma sens przede wszystkim wtedy, gdy zostaje wymierzona niezwłocznie, od razu po stwierdzeniu winy, bo inaczej będziemy mieć poczucie, że jesteśmy nękani, a bronić się nam będzie trudno. Z uwagi na pamięć. Zwłaszcza ktoś, kto jeździ dużo, nie będzie pamiętał gdzie był w określonym momencie i jak tam naprawdę jechał. Nałożona nań kara pozbawiona więc będzie aspektu wychowawczego i prewencyjnego, a będzie jedynie dotkliwa finansowo. Nie będzie więc sensu tłumaczenia jej potrzebą poprawienia bezpieczeństwa na polskich drogach, bo nikt w to nie uwierzy. To po prostu kolejny haracz, jaki zapłacić muszą kierowcy.
No właśnie – muszą? Zaraz się odezwą głosy, że wystarczy jeździć zgodnie z przepisami. Ale proszę mi pokazać kierowcę w tym kraju, który nigdy nie przekroczył dozwolonej prędkości. Zwłaszcza na drogach krajowych wiodących przez jakże liczne tereny zabudowane, nierzadko obstawione ograniczeniami do 40, czy nawet 30 km/h, bo tradycyjna „pięćdziesiątka”, to za dużo. Za dużo, by dało się wygodnie łupić kierowców…
Źle się dzieje w państwie polskim i nie widać nawet światełka w tunelu. Z kierowców po prostu ściągać kasę najłatwiej, nie w ten, to w inny sposób, i aż dziwne, że jeszcze nie powstał jakiś ogólnopolski komitet protestacyjny przeciwko takim działaniom. Miliony Polaków bezsilnie zgadza się na coraz bardziej restrykcyjne prawo, a przecież NIK już dawno wskazał, że nie tylko, i nawet nie przede wszystkim prędkość jest przyczyną wypadków.
Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze