Chciałem wam opowiedzieć o swojej przygodzie z Citroenem. Mam czterdzieści lat i całe życie jeździłem niemieckimi samochodami. W miejscu skąd pochodzę, Volkswagen albo Audi były szczytem marzeń i spełnienia małomiasteczkowych ambicji. A musicie wiedzieć, że pochodzę z miejsca na południu kraju, gdzieś daleko za Katowicami. Ojciec miał Audi 80, potem Audi A4, to i ja chciałem jeździć taką wypasioną furą. Studia, kariera, udało mi się w życiu, trafiłem na dobre stanowisko w dużej i stabilnej firmie. Awansowałem i jeździłem Volkswagenem. Miałem swój służbowy samochód. Kilka lat potem, gdy to ja decydowałem co kupić, też kupiłem auto tej marki.
https://www.youtube.com/watch?v=6EZYSf5e-1k
Jak patrzyłem na francuskie samochody? Nie wiedziałem o nich realnie nic. Kompletnie, nul, zero. Gdybyście mnie wtedy spotkali, to powiedziałbym, i tak powtarzałem w rozmowie ze znajomymi, że francuzy to nic nie warte. Psują się, tracą na wartości i w ogóle dno. Porażka kompletna. W gronie znajomych co prawda były pojedyncze przypadki, że jakaś żona miała coś francuskiego, ale to było na zasadzie, że jej się podobało, to mąż dla świętego spokoju kupił, bo czerwony. Po prostu pomijało się ten temat, bo wiadomo, że jak kobieta, to pojęcia o autach nie ma, a kupuje na lakier albo na inne gusła.
Nie byłem wtedy świadom, że gusła i przesądy były zakorzenione w mojej głowie głębiej, niż mi się wydawało. Mijały lata, pojawiła się żona, a z nią pierwsze dziecko, zmiana pracy. Praca była ciekawsza, dobrze płatna, ale bez samochodu. Musiałem kupić sobie auto i stanąłem przed bardzo poważnym dylematem. Na mechanice znam się tyle co nic. O samochodach słyszałem tyle, co mówią znajomi, czasem czytałem jakąś gazetę. Waszej strony (autor ma na myśli Francuskie.pl – przypisek redakcji) nie znałem i nie próbowałem nawet szukać. Francuskie? Przez myśl mi nie przeszło, że kiedyś do mnie trafi.
Zacząłem szukać, przeglądać ogłoszenia, pytać znajomych. Ale znajomi albo nic nie wiedzieli, albo mieli do sprzedania koszmarnie drogie samochody, na które mnie zwyczajnie nie było stać. Albo może inaczej, nie chciałem inwestować w takie samochody dużej ilości gotówki, bo moja pozycja zawodowa i przyszłość nie były wtedy bardzo ugruntowane. Przeglądałem setki ogłoszeń, wykonałem dziesiątki telefonów. I nic, kupno używanego auta w Polsce graniczyło te kilka lat temu z cudem. Używanego, ale sprawdzonego. Miałem kilka warunków: miało być coś typu Volkswagen Passat, miało być w wersji kombi i koniecznie automat. A nie wiem czy pamiętacie, ale ja pamiętam doskonale, że automaty w Polsce były mało popularne. Rodzaj paliwa nie miał dla mnie znaczenia.
I nagle trafił do mnie dawno niewidziany znajomy, który wyjeżdżał na kontrakt na trzy lata poza Polskę. Przyjechał do mnie… trzyletnim Citroenem C5, kombi, w automacie. Silnik HDi, dobre wyposażenie i skrzynia automatyczna. Sporo jeździł, więc przebieg dobijał już 80 tysięcy kilometrów. Mówił, że chce go sprzedać, bo szkoda mu zostawiać na parkingu. Trochę się z niego podśmiewałem przy okazji długiej męskiej rozmowy po nocy, ale to on zaczął się podśmiewać z mojej niewiedzy i zapowiedział jazdę próbną. Auto z kluczykami zostało u mnie pod domem, wrócił taksówką. W poniedziałek wziął mnie na przejażdżkę.
Nigdy w życiu nie jechałem samochodem z zawieszeniem hydropneumatycznym. W rodzinie nie było, w dalszej też. Jeżdżąc taksówkami nie trafiłem na żadnego. Wsiadłem za kierownicę i pierwsze co zwróciło moją uwagę, to jak nagle polepszyły się drogi. – Wydaje ci się – opieprzyłem sam siebie i racjonalizowałem sobie owo wrażenie płynięcia wszystkim, tylko nie zawieszeniem. Dopiero dużo później dowiedziałem się, z czego bierze się owo wrażenie (a dzisiaj nie wyobrażam sobie bez tego życia!). Po godzinie jazdy, kiedy przyzwyczaiłem się już do zdecydowanie innej gałkologii Citroena, powiedziałem sakramentalne tak. Ponegocjowałem cenę, co nie było łatwo, bo trudniej jest negocjować wśród znajomych i samochód trafił w moje ręce.
Na początku C5 miał jeden większy przegląd i wymieniłem wszystkie rzeczy, które wymienić należało i nie należało. Tak dla świętego spokoju. Znam jego plusy i minusy jak mało kto i nadal uwielbiam nim jeździć!
Od tego czasu minęły kolejne trzy lata. Motoryzacją nadal interesuje się mało, ale jak ktoś mówi coś złego o francuzach to mam kilka argumentów, które powodują, że dyskusja szybko schodzi na inny tor. Jeden z zagorzałych wielbicieli Audi w mojej rodzinie właśnie kupuje ce-piątkę, chociaż wcześniej dałby sobie rękę uciąć, że nigdy nie weźmie „francuza”. A ja się śmieję, gdy słyszę, że „fotele nie mają trzymania bocznego” albo „na desce rozdzielczej jest za dużo guzików i ciężko się w tym połapać”. Dzisiaj obsługuje samochód z zamkniętymi oczami. Jest cicho, komfortowo, zużycie paliwa umiarkowane. Czego chcieć więcej? Ma swoje drobne wady, ale mi one nie przeszkadzają.
Bardzo żałuję tylko dwóch rzeczy. Po pierwsze, że kupiłem ten samochód tak późno. Czemu nikt mi wcześniej nie powiedział, że to takie fajne! Wsiadamy z żoną, dzieckiem i jedziemy 400 kilometrów, wysiadając bez zmęczenia. Przez trzy lata z autem nie działo się nic. Pojechaliśmy nim do Grecji, byliśmy na Chorwacji, kilka razy zapędzałem się aż do Hiszpanii. Na liczniku kilometrów przybywa kilometrów a ja przestałe się dziwić, że w trzy lata można zrobić 80 tysięcy. Zrobiłem trochę więcej. Bo wiecie co, po prostu cholernie lubię nim jeździć.
Druga rzecz, której żałuje, to fakt, że Citroen zakończył produkcję tych zawieszeń. Nie rozumiem tej decyzji. Po prostu nie rozumiem i stoję teraz przed trudnym wyborem zmiany auta na młodsze. Na celowniku same C5, ale wybór wcale nie jest taki duży, a co ciekawsze Citroeny schodzą jak przysłowiowe ciepłe bułeczki!
Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie w sumie cieszy, ale trochę martwi. Spodziewamy się kolejnego dziecka. Jak ja to wszystko zapakuje do C5?
tekst: Marek M,
skróty i poprawki: redakcja,
zdjęcia: Citroen
Najnowsze komentarze