Citroen C4 Aircross to nasz samochód testowy na podróż po Nowej Zelandii. Pojedziemy nim z Auckland na północ a później na południe. To cała wielka wyprawa, bo żeby tu się dostać, trzeba przelecieć cały świat. A sama podróż z Hongkongu trwa prawie… 11 godzin. W pewnej chwili za oknami samolotu widzi się słońce a to znak, że przelatuje on nad Australią. I w końcu w oddali pojawiają się kontury dwóch wysp. To już Nowa Zelandia. Z góry, na trasie podejścia do lotniska, wygląda dokładnie tak, jak we Władcy Pierścieni czy Hobbicie, mocno zielone pagórki, turkusowa woda. Zieleń tutaj szokuje.
Nasza podróż po Nowej Zelandii:
- Citroen C4 Aircross w Nowej Zelandii – dzień 1
- Citroen C4 Aircross w Nowej Zelandii – dzień 2
- Citroen C4 Aircross w Nowej Zelandii – dzień 3
- Citroen C4 Aircross w Nowej Zelandii – dzień 4
- Citroen C4 Aircross w Nowej Zelandii – dzień 5
- Citroen C4 Aircross w Nowej Zelandii – dzień 6
- Citroen C4 Aircross w Nowej Zelandii – dzień 7
Ląduję w Auckland i najpierw kontrola imigracyjna, czyli tłumaczenie po co się przyjechało. Trzeba mieć bilet powrotny i nie kręcić – rzadko bo rzadko, ale zdarza się, że kogoś nie wpuszczą i odsyłają do domu. Poza tym władze Nowej Zelandii bardzo skrupulatnie kontrolują co się tutaj wwozi. Żadnego jedzenia, żadnych produktów organicznych. Kontrola na lotnisku jest bardzo skrupulatna, oprócz zwyczajowego wypełniania deklaracji walizka musi być prześwietlona a wyszkolone psy próbują wywąchać najmniejszą ilość niedozwolonych produktów. Po tej całej procedurze, która trwa z uwagi na ilość przylatujących około godziny, można wyjść na zewnątrz. A tam… 25 stopni, bo w końcu zaczyna się nowozelandzkie lato.
Pytam taksówkarza o francuskie samochody. O marce Citroen… nie słyszał. Dopiero gdy zobaczył samochód, który odbieram, powiedział „aaa… this is luxury car”. Importer walczy z całą masą konkurencyjnych marek a samochody ze Starego Kontynentu są postrzegane jako ekskluzywne, między innymi z uwagi na cenę. Citroen C5 za 55 tysięcy dolarów? Zwyczajna cena – koszty transportu i podatki związane z samochodami są tutaj bardzo wysokie.
Odbieram swoje testowe auto. Citroen C4 Aircross czeka przed przedstawicielstwem Citroena. Sympatyczni menadżerowie pytają mnie o plany, umawiamy się na przesłanie materiału zdjęciowego oraz datę zwrotu auta. Sami trochę też zazdroszczą takiej podróży, bo liczne obowiązki służbowe nie pozwalają im tak daleko wyjeżdżać turystycznie. Firma jest mała, pracy przed nimi sporo. Wypytują o Europę. Mówię im o sytuacji z postrzeganiem francuskich marek w Polsce. Tutaj nie mają takiego problemu, walczą nie tyle z wizerunkiem, co z dużą ilością konkurencji. Zachęcają do odwiedzenia nowo otwartego salonu Citroena przy Greath South Drive. Mimo zmęczenia obiecuję, że tam pojadę od razu.
Citroen C4 Aircross czeka już przed firmą. Srebrny kolor, szklany dach. W środku prawie wszystko co do szczęścia potrzeba, może za wyjątkiem nawigacji. Ale to akurat mam w telefonie – niezawodny Copilot. Otwieram drzwi kierowcy i oczywiście się mylę, bo tutaj kierownica jest po drugiej stronie. Później jeszcze kilka razy odruchowo to robię, podobnie jak mylę się przy włączaniu kierunkowskazów. Ale to tylko kwestia przyzwyczajenia. O samochodzie jeszcze zdążę napisać później, dzisiaj jeszcze wrażenia z samej jazdy po Auckland.
Jest to dużych rozmiarów metropolia, więc ruch tutaj spory, o korki nietrudno. Dlatego plan jest taki, aby jak najszybciej stąd uciekać. Hotel, trochę snu i jak najwcześniej w teren, na północ. A jak się jeździ po prawej stronie? Wszystko jest odwrotnie, na szczęście można się przyzwyczaić. Na początku obserwując innych kierowców, to bardzo pomaga poznać lokalne zwyczaje. Co ciekawe, w Auckland jeździ się dość agresywnie, od razu nasuwają mi się skojarzenia z Warszawą. Zajeżdżanie drogi, lekkie wymuszanie i dynamiczna jazda (10-15 km/h powyżej limitu) są tu swojego rodzaju normą. Prawie jak w domu.
Czas sprawdzić ceny paliwa. Ropa po 1,5 dolara, ale nowozelandzkiego, a więc w przeliczeniu niecałe 4 złote za litr. Benzyna 50 centów drożej, nieco ponad 5 złotych za litr (stan listopad 2013). Czyli w tym bogatym kraju jest taniej niż u nas – przynajmniej pod tym względem. A samochód ma tutaj prawie każdy, podobnie jak w USA, jest on niezbędny do poruszania się z dalekich przedmieść. Po drodze nie widać transportu miejskiego, są tylko dość drogie taksówki. Kurs z lotniska do centrum może kosztować 80-100 dolarów (za około 20 kilometrów).
Bardzo podoba mi się mnóstwo małych sklepów, zlokalizowanych w ulicach handlowych. Obok znanych sieciowych jadłodajni, takich jak Pizza Hut czy KFC, jest tutaj sporo lokalnych małych firm i firemek, gdzie można kupić każdy rodzaj jedzenia. Sklepy, piekarenki, punkty usługowe – widać, że to wszystko żyje i ma się dobrze.
Zadziwia roślinność i odgłosy ptaków. Tu prawie wszystko jest inne niż u nas. Z filmu na lotnisku można się dowiedzieć, że 85% flory jest unikalne dla Nowej Zelandii. Dlatego ciężko rozpoznać drzewa czy krzewy. Aktualnie jest tu przełom wiosny i lata, dlatego przyroda szokuje kolorami, w tym dziesiątkami odcieni żywej zieleni. Uczta dla oczu.
Jutro 600 kilometrów przez północną Nową Zelandię. Trasa do Cape Reigna jest pełna zakrętów oraz mniejszych i większych pagórków. Czas naprawdę przetestować jak jeździ C4 Aircross.
Dziękujemy firmie Citroen za udostępnienie samochodu do testu.