Jak wspominałem przedwczoraj, opuściliśmy uzdrowisko w Druskiennikach i udaliśmy się na wschód, a precyzyjniej mówiąc na północny wschód, w okolice Wilna, by choć trochę poznać kulturę karaimską, która gotowała się w tyglu wraz z katolicyzmem, protestantyzmem i judaizmem w okolicach miasta, które przywołał w epopei narodowej Adam Mickiewicz. Nasz wieszcz zresztą również pojawił się na kilkudniowy wypoczynek w miejscu, gdzie i my jesteśmy, w Trokach, pływał łódką po największym tutejszym jeziorze i pisał do swojego przyjaciela, Franciszka Malewskiego, takie słowa: „Byłem w Trokach, spędziłem tam kilka dni. Spacerowaliśmy, wiosłowaliśmy na jeziorze. Było to we wrześniu, największy epizod w całym moim smutnym życiu”.
W istocie – miejsce jest interesujące, licznie odwiedzane przez turystów nie tylko z Litwy (spotkaliśmy m.in. Łotyszy, Białorusinów, Norwegów, Niemców, Rosjan i oczywiście Polaków), ale trudno się dziwić, bo sposobów spędzania tu czasu jest sporo. To raj dla rowerzystów, którzy wzdłuż brzegów jezior mogą jeździć dowoli, a z każdego cypla, z każdej zatoczki, rozciągają się widoki, które chyba każdego chwycą za serce. Tym bardziej, że słońce zachodzi tu o tej porze roku dobrze po 21:00, dzień jest długi, a przejrzyste powietrze umożliwia prowadzenie obserwacji.
Będąc w Trokach nie sposób nie spróbować kibinów – symbolu kuchni karaimskiej. To rodzaj pierogów z nadzieniem; może być ono bardzo różne – z wieprzowiną, kurczakiem, grzybami, wołowiną, baraniną, kapustą i oczywiście kombinacją powyższych składników. Natrafiliśmy też na kibiny z jabłkami, a gdy dobrze poszukacie, znajdziecie też takie z orzechami, czy czekoladą! Podawane są po wyjęciu prosto z pieca i trzeba uważać, żeby się nie poparzyć, ale skosztować je po prostu trzeba!
O właśnie – znowu wspomniałem o Karaimach. Cóż to takiego, czy raczej któż to taki? To mniejszość etniczna i religijna wywodząca się z Krymu, przed sześcioma wiekami sprawdzona tu przez księcia Witolda, osiadła przede wszystkim na Wileńszczyźnie, choć i w Polsce Karaimi mieszkali. Ich religia stanowi ciekawy konglomerat judaizmu i chrześcijaństwa, świątynie nazywają się kienesami, a i karaimska architektura jest nieco odmienna, charakterystyczna dla mieszkańców tych stron. Karaimów nigdy nie było zresztą na Litwie zbyt wielu, raptem kilka tysięcy osób, ale ich kuchnia tak mocno wrosła w litewską tradycję, tak szybko zdobyła sobie rzecze zwolenników, że dziś kibiny uznawane są za lokalny specjał. I wcale się nie dziwię – bardzo nam smakowały.
W rejonie trockim nie brakuje atrakcji turystycznych. Najważniejsze, to dwa zamki – na wyspie i na półwyspie, oba pieczołowicie odbudowane. Wstęp do tego pierwszego, który nigdy nie został zdobyty przez wroga, kosztuje 15 litów od osoby dorosłej i 7 litów dla dzieci i studentów. Drugi jest o wiele tańszy, ale też do zwiedzania jest tam dużo mniej – wstęp, to odpowiednio 4 i 2 lity. Z wyspy z zamkiem można się też udać w rejs po jeziorze Galwe – do wyboru macie statki turystyczne, a nawet jachty żaglowe. Po samym jeziorze można też popływać rowerkami wodnymi, łódkami, czy kajakami. Koszty są różne, w zależności od środka transportu i czasu jego wynajęcia.
Można podpłynąć pod pałacyk Tyszkiewiczów, ale lepiej jest do niego dojechać. Trzeba wprawdzie okrążyć jezioro Galwe od strony zachodniej i północnej, aby dotrzeć do Zatrocza, ale będąc na lądzie warto pospacerować po pałacowym parku i popatrzeć na zamek na wyspie od strony północno-wschodniej. W pałacyku organizowane są wystawy artystyczne.
W samych Trokach zaś warto zajrzeć do kościoła farnego pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, w ołtarzu którego umieszczono słynący z łask obraz Matki Bożej Trockiej. To tak naprawdę taka litewska Częstochowa – Matka Boża Trocka jest bowiem patronką Litwy. Warto też zajrzeć do cerkwi prawosławnej Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy, która przechodzi aktualnie remont elewacji i kopuł, ale wnętrze jest rewelacyjne.
Nie zapomnijcie również o kienesie – świątyni karaimskiej, która znajduje się w Trokach.
W miasteczku mieliśmy też okazję spotkać wytwory motoryzacji czasów minionych – moskwicza i ciężarówkę IFA. Oba samochody uwieczniłem na zdjęciach, które niżej prezentuję.
W Trokach, w tym samym hotelu, co i my, zatrzymali się turyści z Polski, którzy przyjechali dwoma Peugeotami – 107 i 5008. Ciekawe, pod jakim kątem je testują ;-) Może chodzi o sprawdzenie, czy lepsze na wakacyjne wojaże jest autko miejskie, czy przestronny kompaktowy minivan ;-)
Muszę przy okazji pochwalić organizację niektórych sygnalizatorów świetlnych w opuszczonych już przez nas wczoraj Druskiennikach – zdarzały się zarówno takie, które wyświetlały czas do zmiany światła, jak i takie, które zaczynały migać, gdy zbliżał się czas tejże zmiany. Proste, logiczne, ułatwiające życie. Widać, że tu robi się coś dla kierowców. Zresztą niżej znajdziecie na to kolejne przykłady.
Citroën C3 i Peugeot 208, którymi podróżujemy, nieco ograniczyły swoje spalanie. Przekroczyliśmy już tysiąckilometrowy dystans i w 208-ce średnie zużycie zmniejszyło się do poziomu 5,7 l/100 km, zaś w C3-ce wynosi aktualnie 6,1 l/100 km. Samochody, dociążone nieco nad tylną osią pełnymi bagażnikami, prowadzą się nadzwyczaj stabilnie i przewidywalnie, nawet na mokrych nawierzchniach (podczas naszej podróży na Litwę solidnie lało, a i tutaj potrafi pokropić, choć na szczęście niewiele).
Drogi na Litwie są nieco lepszej jakości, niż w Polsce, jeśli chodzi o stan nawierzchni, przynajmniej w tych okolicach, które już zaliczyliśmy. Co ważniejsze jednak, wiodą one przez niezabudowane tereny nawet kilkudziesięciokilometrowymi odcinkami! Jeśli pojawiają się na trasie jakieś wioski, to z reguły są zlokalizowane obok drogi, a nie wzdłuż niej. Dzięki temu można „zapiąć” tempomat i podróżować spokojnie, z jednostajną prędkością, zwalniając jedynie w większych miejscowościach, których nie ma tu zbyt wiele. W połączeniu ze stosunkowo niewielkim ruchem nawet na drodze krajowej A4, podróż z prędkościami dopuszczalnymi (tutaj: 90 km/h) odbywała się szybko i bezboleśnie, a stosunkowo nieliczne fotoradary ustawiane są w miejscach, gdzie faktycznie ma to jakiś sens. Są zresztą opisane stosownym znakiem.
Dużym plusem podróżowania autami segmentu B są ich duże zdolności manewrowe i łatwość parkowania. Bez trudu wciskaliśmy się w wąskie uliczki, parkowaliśmy w ciasnych miejscach, zawracaliśmy na niezbyt szerokich drogach, bez trudu wymijaliśmy się na tych jeszcze węższych. Swoim Peugeotem 807 nie manewrowałbym tu z taką łatwością ;-) choć na pewno mielibyśmy do dyspozycji dużo więcej przestrzeni wewnątrz samochodu. 208-ka i C3-ka idealnie wpasowywały się nawet w wąziutkie, jednokierunkowe uliczki, a niewielki promień skrętu ułatwiał manewrowanie.
KG
Najnowsze komentarze