Nie jestem prawnikiem, ale przyszło mi do głowy, że skoro nie da się inaczej, to może trzeba wreszcie spróbować rozwiązań spod znaku Temidy? Dlaczego? Mam po prostu dosyć wyciągania z mojej kieszeni pieniędzy, i towarzyszącej temu świadomości, że te pieniądze na pewno gdzieś trafiają, ale raczej nie na drogi.
Płacimy mnóstwo pieniędzy za korzystanie z dróg. W paliwie jest od lat podatek drogowy – w domyśle mający iść na cele związane z infrastrukturą. Czy idzie? Czy ktoś ma na to dowody, że całość tego podatku jest przeznaczana na budowę dróg? Że co – że na remonty? A może byśmy tak przestali non stop remontować, co i tak na niewiele się zdaje, tylko zaczęli budować po ludzku, z wykorzystaniem nowoczesnych technologii, dopasowanych do naszej strefy klimatycznej? To na pewno wyjdzie taniej!!!
Widziałem ja, widzieliście z pewnością i Wy, gdy przy kilkunastostopniowych mrozach drogowcy zalepiali dziury w jezdniach. Nie wycinali kawałka asfaltu, tylko dosłownie łopatą wrzucili w dziurę masę asfaltową, praktycznie tą samą łopatą uklepali to, co wrzucili, i poszli. Zajęło im to pół dnia, zablokowali ruch na jednym pasie na kilka godzin, a efekt diabli wzięli nierzadko już po kilkunastu dniach. Znacie takie obrazki z własnej rzeczywistości, prawda?
Czas najwyższy z tym skończyć. Przyszło mi do głowy, że może da się po prostu pozwać przed sąd zarządców dróg o sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym, co przewiduje prawo. Takie coś jest przestępstwem drogowym, a skazać można nie tylko za samo spowodowanie katastrofy, ale również za właśnie samo sprowadzenie bezpośredniego niebezpieczeństwa takiej katastrofy. Dziury na dziurach, niektóre naprawdę wielkie. Nawet jadąc zgodnie z przepisami, można wpaść w taką „atrakcję” drogową, w efekcie obrócić się na szosie, spowodować wypadek z udziałem np. autobusu szkolnego, w wyniku którego może zostać rannych, czy nawet zabitych, wiele osób. To spokojnie da się podciągnąć pod katastrofę w ruchu lądowym. Przypominam – już nawet samo sprowadzanie niebezpieczeństwa może być karane!!!
Zdaję sobie sprawę z tego, że trudno będzie wygrać przed państwowym sądem z państwowymi urzędami (zarządcami dróg), ale może to jest jedyna szansa? Przecież zarządcom dróg, a zwłaszcza wykonawcom nawierzchni, jak najbardziej zależy na tym, żeby drogi remontować. Tym pierwszym dlatego, że będą mieli obrót, ruch w interesie, a więc kasę, a wiadomo, że kto ma kasę, ten ma władzę. Tym drugim – wykonawcom – bo będą mieli zajęcie przy niekończących się remontach. Tyle, że to my się na to wszystko zrzucamy. To my naprawiamy/wymieniamy rozniesione zawieszenia naszych samochodów, popękane opony, pokrzywione felgi. Bo jaki procent kierowców chce się handryczyć z zarządcami dróg o odszkodowania? Ci, którzy jeżdżą drogimi samochodami, to pewnie jeszcze tak, ale jak ktoś ma auto warte kilka, czy kilkanaście tysięcy, zwykle nie będzie sobie dochodzeniem odszkodowania za uszkodzone elementy zawieszenia głowy zawracał.
Może jednak warto by było dobrać się do skóry tym wszystkim pajacykom, którzy pracują tam, gdzie pracują, czy to z politycznego, czy innego nadania, i mają głęboko gdzieś realne efekty swojej pracy. To strasznie bolesne, że nie ma realnego bata na dysponentów publicznych pieniędzy! Że nie można wyciągnąć konsekwencji za spieprzenie wykonawstwa. Że nie ma szans na wyeliminowanie niesolidnych wykonawców, bo tak, czy inaczej, trafią na miejsce remontu/budowy, czy to jako członek konsorcjum, czy inny podwykonawca.
Prawdę mówiąc mam tego burdelu na polskich drogach serdecznie dosyć i sądzę, że gdyby tak na skutek takich pozwów dało się wyeliminować niesolidnych wykonawców i kiepskich zarządców (wymienianych w wyrokach wręcz z imienia i nazwiska), to może wreszcie byłoby normalnie. Bo ci, co zostaliby na placu boju, baliby się wyeliminowania, i pracowaliby wreszcie solidnie, przejmowali się robotą.
Przed niespełna miesiącem pojechałem Citroënem C5 do Genewy, na tamtejszy salon samochodowy. Tworząc w ten sposób naszą małą wortalową tradycję zanocowałem wraz z towarzyszącą mi ekipą we francuskim Evian na południowym brzegu Jeziora Genewskiego. I choć może trudno w to uwierzyć – w tamtej okolicy też drogowcy naprawiali drogi. Robili to jednak bez porównania sprawniej, niż ma to miejsce w Polsce. Tam dziur się nie łata! Tam się wycina kawałek asfaltu, zalewa masą, wygładza całość małym walcem, i raptem pół godziny po rozpoczęciu prac puszcza po tym ruch! Praktycznie od razu po tym, jak walec wygładzi nałożoną świeżą warstwę asfaltu. Nie wiem, co to za masa, ale dosłownie od razu dało się po tym jechać! Czemu oni potrafią, a my nie? Czemu my jesteśmy z naszą technologią napraw drogowych wciąż jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym? Nie tłumaczcie tego utrzymywaniem dużej ilości etatów w branży – tam przy naprawie też pracowało dużo ludzi! Ale po pierwsze – pracowali, a nie stali, czy jedli, a po drugie – mieli do tego odpowiedni sprzęt. W efekcie uwinęli się z naprawą błyskawicznie, tworząc niewielkie tylko utrudnienie w ruchu, a jestem przekonany, że naprawiona nawierzchnia posłuży w tym miejscu długo…
Polska, to jednak chory kraj – u nas się tak nie da. Biadolimy, ile to kasy wydano na odśnieżanie, ile na sypanie solą, ale nie mówimy, że przez poprzednie dwie, czy trzy zimy, wydaliśmy na to mniej, niż zaplanowano. Rozpaczamy nad brakiem autostrad, a nie potrafimy utrzymać w należytym porządku dróg, które już mamy. Budujemy drogi za publiczne pieniądze, a potem oddajemy je prywatnym firmom, które za korzystanie z nich pobierają opłaty. Owszem – niby mają obowiązek utrzymywać te drogi, ale sami wiecie, jak to wygląda – niekończące się remonty płatnych odcinków A2 i A4, wyłączone z ruchu pasy, na których nie widać robotników, po prostu ciągły koszmar.
Jak pokazały ostanie lata, nawet w „wolnej” Polsce nie da się nic z tym zrobić. Powiedziałbym wręcz, że teraz jest gorzej, bo za socjalizmu sekretarz wyższego szczebla wypieprzyłby ze stołka sekretarza niższego szczebla, a zaraz potem spowodowałby naprawę drogi. Dlaczego? Bo sam bałby się o swój stołek! Teraz nie ma realnego bata na decydentów.
Może więc droga sądowa jest jedyną, która nam pozostała? Może naprawdę czas sięgnąć po argument sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym, żeby do takiej katastrowy naprawdę nie doszło? Może czas wprowadzić odpowiedzialność karną i materialną dla różnego rodzaju decydentów za skutki podejmowanych przez nich decyzji? Zamiast babrać się w komisje sejmowe do spraw różnych bzdur, weźmy się wreszcie za to, co naprawdę dla tego kraju istotne!
Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze