Od dłuższego czasu chodził mi po głowie pomysł napisania tego tekstu i wreszcie dojrzałem do tematu. Może dlatego, że dziś dzień wolny, niektórzy jeszcze na urlopach, inni korzystają z dobrodziejstw długiego weekendu, a ja postanowiłem przelać na wirtualny papier swoje przemyślenia. Może niektórzy pomyślą, że słońce mi przygrzało, ale cóż – krytykanci zawsze się znajdą, a mi się jednak wydaje, że odrobinę racji mieć mogę.
W pismach motoryzacyjnych bardzo często spotkać można stwierdzenia, podawane wprost, że sztywne zawieszenie samochodu znacząco poprawia bezpieczeństwo prowadzenia. Często się zastanawiałem, z czego to się wzięło i… nie, nie doszedłem do wniosku, że pisze się takie rzeczy, żeby uzasadnić pochwały niemieckich aut. Podejrzewam, że to teksty sięgające genezą jeszcze dość zamierzchłych czasów. Teksty, które wywodzą się ze sportów motorowych, zwłaszcza z wyścigów na utwardzonych nawierzchniach. Tam, na torze, rzeczywiście zawieszenie twarde ma sporo sensu, ale pamiętajmy o tym, że to miejsca przygotowane z myślą o jeździe sportowej i walce o ułamki sekund, pamiętajmy o wyczynowych oponach, o specjalnych konstrukcjach samochodów, a także o umiejętnościach kierowców jeżdżących tymi pojazdami.
Druga kwestia, to stan dróż w Niemczech i w Polsce. Jaki to ma sens w tych dywagacjach? Stali Czytelnicy naszego wortalu dobrze wiedzą, że znakomita większość prasy motoryzacyjnej ukazującej się w Polsce ma niemieckich wydawców. Owszem, to są z reguły spółki zarejestrowane w Polsce, ale zależne od niemieckich spółek-matek. Nic więc dziwnego, że spora część materiałów, zwłaszcza testów zamieszczanych na łamach tychże pism, pochodzi z niemieckich mutacji. A niemieckie drogi są generalnie dużo lepsze, niż nasze, polskie. Stan ich nawierzchni, szerokość, ilość autostrad – pod wszystkimi tymi względami Niemcy są naprawdę dziesiątki, jeśli nie setki lat przed nami. Oj, zdecydowanie setki. Nic więc dziwnego, że inaczej odbiera się tam samochody, zwłaszcza pod kątem ich zawieszeń. W Polsce sensowniejsze wydaje się zawieszenie o dużym skoku, raczej miękkie, niż twarde. W Niemczech duży skok nie ma takiego znaczenia, twardość też łatwiej „przełknąć”, bo nawierzchnie są bez porównania lepsze.
Niestety kalkując niemieckie teksty redaktorzy polskich wydań zdają się czynić to bezkrytycznie. Być może brakuje im wiedzy o zawieszeniach, być może takie są wytyczne „z centrali”, być może nie wolno im zmieniać sensu tłumaczonego tekstu, a może po prostu sami uwierzyli w to wszystko – to przecież w większości młodzi ludzie, już wychowani na tych tekstach. Jeżdżąc po Polsce zauważam drogi o lepszych nawierzchniach, dostrzegam – wciąż nieliczne! – drogi ekspresowe i autostrady, ale to kropla w morzu potrzeb. Duża część Polaków na co dzień porusza się drogami o nawierzchni nierównej, jak czoło nastolatka. Jazda po czymś takim (po drodze, nie po czole!) na sztywnym zawieszeniu niewiele ma wspólnego z przyjemnym podróżowaniem. A biorąc pod uwagę stan przeciętnego eksploatowanego na polskich drogach samochodu, zapewne i z bezpieczeństwem. Ciekawy jestem, jak wypadłaby kontrola stanu zawieszenia ustawiona przy pierwszej lepszej drodze powiatowej/wojewódzkiej. Bo jest przecież tajemnicą poliszynela, jak wygląda spora część badań technicznych, na jakie każdy samochód mający przeszło 5 lat trafić powinien co roku. Coś mi jednak mówi, że niemała część samochodów, zwłaszcza niemieckich marek, wypadłaby mizernie.
Dlaczego akurat niemieckich? No cóż – jednym z mitów powszechnych w polskim społeczeństwie jest to, że „w niemieckich nic się nie psuje, tylko paliwo trza lać i śmigać”. A skoro taka jest świadomość społeczna, to nic dziwnego, że nader wielu, zwłaszcza młodych, jak sądzę, adeptów kierownicy, zwłaszcza o nienachalnym wykształceniu, rzeczywiście tak robi – naprawia swoje Wageny dopiero wtedy, gdy odmawiają posłuszeństwa, a nie wtedy, kiedy trzeba i warto – dla swojego i innych ludzi bezpieczeństwa. Bo przecież od stanu zawieszenia, czy układu hamulcowego właśnie bezpieczeństwo zależy.
Dobrze chociaż, że dość często na łamach pism motoryzacyjnych pojawiają się porady, żeby nie stosować używanych elementów układu hamulcowego… Tylko skoro się pojawiają, to czy takie praktyki można wykluczyć? Szroty przecież kwitną w wielu miejscach kraju…
Więcej – pisma motoryzacyjne publikując swoje „ochy” i „achy” nad doskonałością niemieckich zawieszeń zawsze piszą o ich rzekomym znakomitym kompromisie między komfortem i pewnością prowadzenia. Francuskie zawieszenia, nawet według brytyjskich dziennikarzy jedne z najlepszych w historii motoryzacji, dla niemieckopochodnych pisemek są zawsze albo za miękkie („niekontrolowane bujanie”), ale zupełnie nie po francusku za twarde. Nie przypominam sobie testu, w którym jakikolwiek autor napisał, że zawieszenie francuskie jest wspaniałe, bezpieczne i komfortowe.
Owszem, mogą im się francuskie strojenia nie podobać. Nie odbieram im tego prawa. Ale krytyka miękkiego zawieszenia ma drugie dno. Bo jeśli założymy, że faktycznie francuskie samochody są zawieszone miękko i się mocno przechylają w zakrętach, to łatwo wykazać, że… to dobrze. Jakim cudem? Bardzo prosto. Miękkie, przechylające się, szybko dają kierowcy znak: „chłopcze, nie szalej, bo wylecisz”. Twarde, niemieckie, nieprzechylające się, nie ostrzegają – po prostu tracą przyczepność (zwłaszcza w przypadku samochodów wyeksploatowanych, a takich wiele na polskich drogach) i lecą z zawartością w pole, słup, czy w drzewo. A potem lament na forach internetowych, że „tacy młodzi byli”, „tacy grzeczni”, „tak się dobrze zapowiadali”…
Nie twierdzę, że pisma motoryzacyjne zachęcają do szybkiej jazdy twardymi niemieckimi samochodami. Ale też do przestrzegania prawa nie zawsze prowokują, a czasem nawet podpowiadają, jak je ominąć. Przykład znajdziecie tutaj, ale na wszelki wypadek zrzuciłem też obraz witryny, gdyby jej administrator zechciał ją usunąć… Zdaje się, że to jest podawanie sposobu na działania niezgodne z prawem, ale mogę się mylić…
W Polsce stan dróg ciągle pozostawia wiele do życzenia. Między innymi z tego powodu uważam, że publikowanie u nas wyników testów przeprowadzonych w Niemczech ma się jak pięść do nosa. Po prostu jeździmy po zupełnie innych nawierzchniach i opowiadanie, jak to wspaniałe są twarde zawieszenia, bo dają dużo pewności prowadzenia, jest po prostu przegięciem. Również stan techniczny samochodów – z uwagi na kulturę techniczną obu narodów, ale też bardzo rygorystyczne niemieckie przeglądy rejestracyjne oraz z uwagi na zauważalnie wyższą średnią zamożność tamtejszego społeczeństwa – jest różny. W Polsce zaś w coraz bardziej stabloidyzowanych pismach motoryzacyjnych łebki w podstawówce, czy gimnazjum, nie potrafiące jeszcze przecież oddzielić ziarna od plew, naczytają się tych bzdur, a potem im się wydaje, że posiedli wielką wiedzę motoryzacyjną. Kupują więc kilkunasto-, a czasem nawet dwudziestokilkuletnie Golfy, czy Beemki „trójki”, i wydaje im się, że mają bezawaryjne samochody nie podlegające zużyciu i wciąż idealne jak w czasach, gdy opuszczały bramy fabryk. W czasach, kiedy faktycznie niemiecka solidność jeszcze istniała, a dziś przegrała ze zwyczajnym rachunkiem ekonomicznym.
Francuskie zawieszenia, z reguły relatywnie miękkie, zwłaszcza w samochodach przeznaczonych do dłuższych podróży, nie męczą tak bardzo podczas szarpaniny na polskich drogach. Znam wielu ludzi, którzy przejeżdżają nimi kilkusetkilometrowe odcinki bez przerw, nawet na kawę, czy tankowanie, i wysiadają bez zmęczenia, bez znużenia, bez bólu pleców. I to zarówno oni – kierowcy, jak i ich pasażerowie. Sam zaś kiedyś miałem nieprzyjemność bycia wiezionym na tylnej kanapie Škody Octavii Combi na odcinku dosłownie 2 x 60 km. To była tragedia! Wysiadłem z naprawdę bolącym kręgosłupem! Co ciekawe jeździłem tym autem jako kierowca i nie było tak źle, ale tylną kanapę tego jeździdła nazywam od tamtej pory drewnianą ławką obciągnięta tanim materiałem…
Krytykowanie na przykład francuskich minivanów za komfort i docenianie niemieckich za „sportowe prowadzenie” jest bez sensu. Samochodem tego typu nie jeździ się sportowo, to pojazd tak rodzinny, jak żaden inny! Powiecie, być może, że twarde, pewne zawieszenie przydaje się w sytuacjach podbramkowych. Zapytam więc, ile takich sytuacji mieliście i ile z nich wynikało po części z Waszej winy? Może czas nauczyć się jeździć przewidując sytuacje drogowe, zamiast polegać na zawieszeniu, które – jak przeczytaliście w prasie – jest takie super-hiper? Ja zresztą wolę jeździć komfortowym samochodem odrobinę wolniej, niż sztywno zawieszonym o 2 km/h szybciej. Bo takie mniej więcej są z reguły różnice w „jeździe w limicie”. A i to jest to limit dziennikarzy, a nie profesjonalnych kierowców, albo wręcz przeciwnie – zwykłych ludzi.
Sztywne zawieszenie nie wybawi Was ze wszystkich kłopotów podobnie, jak nie uczyni tego ABS, ESP, i milion innych asystentów, układów, elementów zabezpieczeń. Zdrowy rozsądek to to, co jest nam na drodze potrzebne najbardziej. A zamiast męczyć się na polskich drogach w sztywnych autach, wybierzecie francuskie – wygodne, nierzadko komfortowo zawieszone, dużo tańsze od porównywalnych konstrukcji niemieckich i mało chodliwe wśród złodziei. I pamiętajcie, że ich eksploatacja nie wymaga sprzedania na czarnym rynku nerki raz do roku, choć warto znać myślącego mechanika, bo Zdziśki w swoich stodołach raczej nie ogarniają francuskich konstrukcji. Zaawansowanych, bo czyż inżynierowie z Citroëna, Peugeota albo Renault to debile? Nie – to przecież ludzie narodowości, która opracowała Concorde’a, TGV, a teraz pracują nad AGV. I mają na koncie mnóstwo innych osiągnięć, tylko że w Polsce niewiele się o tym mówi.
Nie wierzmy więc gazetom, a na pewno nie bezkrytycznie. Sprawdźmy sami!
Citroen
Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze