Jedziemy Dacią Sandero w wersji Laureate, wyposażoną w silnik benzynowy 1.6 MPI, przez pół Europy. W planach mamy odwiedzić m.in. Rumunię, Bułgarię i Serbię. Jak na tydzień to długa trasa, ale w ten sposób mamy zamiar poznać wszystkie plusy i minusy tego samochodu. Reporterski sprzęt zajmuje nam cały bagażnik.
Ruszamy bladym świtem w stronę granicy z Rumunią. To niedaleko, jednak dobre drogi kończą się bardzo szybko za Debreczynem, zapowiadając chyba to co będzie się działo już za granicą. Dojeżdżamy na przejście i tutaj zaskoczenie. Uprzejmym gestem jesteśmy proszeni o dokumenty. Celnik widząc polskie dowody rzuca ledwie okiem, macha ręką – jechać, jechać. Tyle, że my jeszcze nie możemy, bo w Rumunii obowiązuje tzw. Rowinieta. Za 4 euro już legalnie poruszamy się po drogach – ta winieta starczy na tydzień. I zaczynamy świetnie rozumieć, co przyświecało projektantom zawieszenia Dacii Sandero (a wcześniej i Logana oraz Logana MCV). A w głowie pozostaje pytanie, na co idą pieniądze z rumuńskich winiet – na drogi na pewno nie.
Dziura na dziurze dziurę pogania
Asfalty w tym kraju zasługują bowiem na zupełnie oddzielny rozdział w tej opowieści. Już pierwsze kilometry od granicy uświadamiają nam, że łatwo nie będzie. Kierujemy się drogą na miasto Orodea. Mimo dwóch pasów ruch jest bardzo duży. Mamy skojarzenia z trasą Warszawa – Konin – Poznań, z czasów przed otwarciem autostrady. Ale bynajmniej nie ze względu na jakość nawierzchni, która jest tragiczna, tylko na ilość aut. Sznury ciężarówek i auto osobowych. Tu przydaje się polska praktyka i trochę agresywnej jazdy, bo wymuszanie i zajeżdżanie drogi to rumuński standard w każdym regionie tego kraju. Sama droga to zlepek dziur i łat na starszych dziurach i łatach. Łata na łacie łatą pogania, dziura miesza się z dziurą i tak ciągle. Krótko mówiąc – Sandero musi na każdym kroku udowadniać, że zaprojektowano je w Rumunii. I jakoś daje radę. Skręcamy na zdecydowanie bardzo malowniczą, ale dziurawą – i to dosłownie – jak ser szwajcarski, drogę w kierunku Devy. Wiedzie przez park narodowy Apuseni.
Przejazd w kategoriach widokowych zasługuje na najwyższe uznanie. Natomiast kierowca musi z ogromną uwagą wytężać wzrok i znajdować dziury. A tych na 100 metrów potrafi być kilkanaście, w tym takie, w których koło Dacii Sandero mieści się bez problemu do połowy. Na gorąco komentujemy, że nie wyobrażamy sobie jazdy po zmroku – my i tak poruszamy się wolno, z prędkościami od 40 do 70 km/h, w nocy to chyba byłoby dwa razy – żeby dojechać. Wniosek dla nas – musimy wybierać drogi główne. Jazda tymi oznaczonymi na mapie jako żółte oznacza dużo zmarnowanego czasu. Po drodze spotykamy od czasu do czasu policję. 95% radiowozów to Dacie Logan.
Wracamy do Dacii Sandero. Mimo naprawdę trudnych warunków drogowych, dziur, łat, nierówności, samochód trzyma się drogi, przy tym zachowany zostaje jakiś jednak komfort jazdy. Dacii Logan, Logan MCV i Sandero po rumuńskich drogach jeździ mnóstwo. Oczywiście są też starsze Dacie, i ta marka po prostu przeważa. Trudno przejechać kilometr bez zobaczenia któregoś z modeli. Na niektórych podwórkach widzimy po 2-3 samochody w różnym wieku – i stanie.
Spalanie wzrosło, jedziemy przez góry
Sprawdzamy spalanie, wynosi ono teraz średnio 6,8 litra na 100 kilometrów. Tutaj dały znać o sobie góry, przez które musieliśmy przejechać, silnik sporo pracował na nasz przejazd. Po drodze obserwujemy handel przydrożny. Można kupić owczy ser, nalewki a nawet ręcznie wytworzone i zdobione wyroby ceramiczne. Wszyscy zachwalają swoje towary, my postanawiamy zrobić jakieś zakupy później. Dziury kiedyś muszą się skończyć więc po przejechaniu 100 kilometrów do Devy zaczyna się już całkiem zwyczajna trasa do Bukaresztu. Do którego mamy zresztą jeszcze sporo kilometrów.
Za to Deva ma niesamowitą atrakcję – potężne ruiny zamku na wysokim wzgórzu, na które wjeżdża się kolejką linową. Na zwiedzaniu trzeba około dwóch godzin a my dzisiaj niestety tyle nie mamy. Nasz czas mija nieubłaganie kolejne godziny spędzamy w drodze. Natężenie ruchu jest takie jak w Polsce, trochę ciężarówek, trochę samochodów osobowych i bardzo duży ruch lokalny, bo tak jak i u nas brak w Rumunii obwodnic, w miastach i miejscowościach korki. A prawdziwa autostrada zaczyna się dopiero w Pitesti.
Jeśli chodzi o architekturę dominuje niska zabudowa, tylko w większych miastach widać blokowiska. Skromne domki pomalowane są często na jaskrawe kolory, co znacznie ożywia krajobraz. Bardzo popularnym środkiem transportu – oprócz Dacii – są rowery. Poza miastami widzimy wypasane owce. Widoki są trochę podobne do tych, jakie mają osoby podróżujące z Krakowa w stronę Tatr. Może z tą różnicą, że tutaj góry mamy po bokach a jedziemy czymś w rodzaju doliny. Droga ma dość szerokie pobocza, co umożliwia sprawniejsze wyprzedzanie. Jazda niczym nie różni się od tego co znamy w Polsce, może poza faktem, że ciężarówki jakoś chętniej ustępują miejsca samochodom osobowym. No i czasami – prezent dla kierowcy – mamy odcinki z dwoma pasami.
Zawieszenie (jak na cenę) – komfortowe
Osoby, które czytały naszą relację z podróży Dacią Logan MCV wiedzą, że zachwycaliśmy się 6 i 7 fotelem w tym aucie, bo było tam naprawdę wygodnie. W Sandero tych foteli oczywiście nie ma, ale tylna kanapa jest odpowiednio wyprofilowana i nawet długie godziny jazdy nie sprawiają problemu pasażerowi. Natomiast byłoby dobrze, gdyby trochę wgłębić tapicerkę nad podłokietnikami w drzwiach. Wtedy byłoby więcej miejsca na oparcie ręki. Zawieszenie jest jak na tą cenę na tyle komfortowe, że pozwala bez problemu pisać na notebooku.
Wyciszenie – może być, chociaż nie jest dobrze przy wyższych obrotach, ale cena czyni cuda
Wróćmy też na chwilę do wyciszenia wnętrza. W środku jest stosunkowo cicho, właściwie najbardziej dominującym odgłosem pozostaje silnik, szczególnie przy jeździe pod górę. Do około 3 tysięcy obrotów nie daje się we znaki zupełnie, dopiero powyżej we wnętrzu robi się głośniej.
Fabryczny system audio Dacii Sandero 2008 jest kiepski
Za to zdecydowanie należałoby poprawić system głośników. Ktoś, kto lubi słuchać muzyki, powinien od razu zainwestować zarówno w lepsze głośniki fabryczne jak i doposażenie Dacii w głośniki wysokotonowe w słupkach A. Fabryczne radio Blaupunkt ma też dziwnie rozwiązaną regulację głośności, trzeba się naprawdę mocno nakręcić, żeby zauważyć efekt.
A może w kolejnej wersji Dacia z Renault pokuszą się o jakieś dedykowane radio, lepiej pasujące do wnętrza i lepszy system audio? Przydałoby się. Dzisiaj mamy również okazję pobawić się regulacją wysokości fotela. I to jest rozwiązanie, które działa, ale zupełnie nas nie przekonało. To raczej drobiazg, ale regulacja nie jest dokładna, działa dość dziwnie i trudno nam się przyzwyczaić do skokowości pozycji fotela. Warto poprawić.
Zwiedzamy rumuńskie zamki
Teraz czas na zamki. W końcu jesteśmy w okolicach sławnego (lub niesławnego) hrabiego Drakuli, czyli Wlada Palownika. Zaczynamy od ogromnego zamku w miejscowości Fagaras. Warto zatrzymać się na dłużej, żeby odwiedzić znajdujące się w środku muzeum. Z uwagi na późną porę oglądamy zamek jedynie z zewnątrz, podziwiając potężne mury obronne oraz zamek główny. Wokół sporych rozmiarów fosa. Zdobycie zamku w czasach jego świetności musiało graniczyć z niemożliwością.
Pogania nas trochę pogoda, która dzisiaj nie może się zdecydować. Pół dnia słońca w zachodniej części kraju a teraz mamy mżawkę i gwałtowne ochłodzenie. To zapewne wpływ pobliskich gór. Przy okazji tankujemy na stacji Lukoil. Benzyna 95 w cenie 3,25. Oczywiście w walucie rumuńskiej. Lżejsi o prawie 200 złotych jedziemy dalej. Komputer pokazuje, że na pełnym baku przejedziemy 750 kilometrów. Staramy się zachować podróżną prędkość ekonomiczną, pomiędzy 90 a 110 km/h. Sprzyja temu zdecydowanie lepsza droga. Chociaż ruch na niej równie duży co na głównej na Bukareszt, to jest niedawno wyremontowana i ma niezłe pobocze. Teraz mijamy Bresov i jedziemy już w stronę zamku Drakuli.
Zapada zmierzch, więc zamek obejrzymy już prawie w ciemnościach. Znajduje się w miejscowości Barn. W okolicy jest jeszcze kilka innych zamków, które konkurują ze sobą o miano zamku księcia wampirów. Wszystko po to, by przyciągnąć turystów. Pada śnieg, nagle krajobraz zaczyna się zmieniać na zupełnie zimowy! A my, po drodze, mamy niesamowity widok – piaskarka manualna. Ciężarówka z której sypią się szufle piasku. A wszystko to obsługują ludzie. Budowla robi wielkie wrażenie, żałujemy, że nie możemy się tam wybrać. Pamiątkowe obowiązkowe zdjęcie z Dacią i udajemy się na smaczny posiłek w pobliskiej restauracji. Obsługa nie zna słowa po angielsku, ale jakoś udaje nam się zamówić odpowiednie dania. Postanawiamy też spróbować lokalnego specjału – mamałygi. Jednogłośnie oceniamy go jako „nic specjalnego”.
Nie trafiamy na autostradę i tracimy trochę czasu na drogach bocznych. To wina fatalnego oznakowania dróg w czasie remontów. Mały postój na stacji benzynowej – jeszcze nie po paliwo – i konsternacja, bo są problemy z płatnością kartą. Nie wszędzie ta sztuka się udaje, rozmieniamy więc euro. Teraz trafiamy w końcu na autostradę i z prawie przepisową prędkością pędzimy na poszukiwanie noclegu, który ostatecznie wypada nam w Konstancy, nad Morzem Czarnym! Średnie spalanie mimo prędkości, a więc i wysokich obrotów (przy 130 km/h mamy 3,5 tysiąca obrotów) utrzymuje się na poziomie 6,7 litra. Ciekawe czy takie pozostanie do końca? W czasie autostradowej przejażdzki na gorąco komentujemy wrażenia z Rumunii, która okazuje się być krajem bardzo ciekawym, malowniczym, ale także pełnym kontrastów. Ze skrajności w skrajność, można powiedzieć. Duże rozbawienie budzi fakt, że wjeżdżając na autostradę widzimy znak, że na 200 kilometrach nie ma ani jednej stacji benzynowej. Ot, co kraj to obyczaj.
Pokładowy komputer pokazuje 1800 przejechanych kilometrów, co oznacza, że dzisiaj w trasie zrobiliśmy ich ponad 1000! Od wczesnych godzin porannych do wieczora w Dacii Sandero, przez pełen przegląd pogody, słońce, deszcz, śnieg, od pełnych dziur dróg krajowych po gładkie autostrady. I to się nazywa prawdziwy test samochodu! Nie sztuką by było pojechać w piękną pogodę na piękną plażę i tam 2 tygodnie poleżeć. My chcemy naszym czytelnikom przybliżyć prawdziwe oblicze auta, testując go w różnych warunkach, bardzo intensywnie. Tylko wtedy możemy dokładnie poznać wszystkie plusy i minusy Sandero. Co prawda na razie plusów jest więcej niż minusów ale do końca testu jeszcze kilka tysięcy kilometrów.
A plany na jutro mamy równie ambitne, jeśli nie bardziej. Przed nami Bułgaria, piękna średniowieczna twierdza i klify oraz obowiązkowe Złote Piaski poza sezonem. Od soboty rozpoczniemy już powrót w stronę Polski.
Samochód testują dla Was:
Jędrzej Chmielewski
Krzysztof Gregorczyk
Dziękujemy firmie Renault Polska za udostępnienie Dacii Sandero do testów.
Dziękujemy firmie Motorola za dostarczenie urządzeń bluetooth do bezpiecznej komunikacji na drodze.
Najnowsze komentarze