Dacia Sandero 1.6 MPI w wersji Laureate podróżuje przez Europę środkową i wschodnią. Dzisiaj jesteśmy w Rumunii a nasze przygody zaczynamy nad morzem, które będzie nam towarzyszyć przez cały dzień. Jest marzec, Morze Czarne raczej chłodne, pogoda pochmurna, ale humory dopisują.
Nasze piątkowe przygody zaczynamy od Konstancy, gdzie dotarliśmy wczoraj późnym wieczorem. To bardzo ważne miasto, drugie pod względem wielkości w Rumunii. Znajduje się tutaj ogromny port przeładunkowy. W powietrzu unosi się delikatny zapach ropy. Na nocleg wybraliśmy tym razem hotel Arion Residence, z którego roztacza się widok na port. Dwie gwiazdki i około 150 złotych za pokój dwuosobowy. Hotel jest świeżo po remoncie, a z uwagi na brak sezonu nie było problemu z pokojem z widokiem na morze. Wczesnym porankiem zasłaniała je mgła, która podniosła się około 7 rano, odsłaniając zabudowania portowe i wodę. Mimo, że jesteśmy nad morzem, jest stosunkowo chłodno – zaledwie kilka stopni.
Nasz samochód cały pokryty jest wilgocią. Czas na tankowanie i ruszamy na zwiedzanie. Żeby zobaczyć całe to miasto, potrzeba przynajmniej kilku dni. My musimy się zmieścić w dwóch godzinach. Informacji udziela nam szef hotelu. Poleca centrum, port jachtowy i budynek kasyna. Jedziemy nad samo morze. Budynek kasyna a tuż obok zakaz fotografowania. Na szczęście dotyczy ambasady a nie zabytków. Wręczamy opłatę strażnikowi i zwiedzamy zniszczone wnętrza. Aż szkoda, że to wszystko takie zrujnowane. Za to – mimo chłodu – jest bardzo malowniczo. Spacerujemy nabrzeżem, zwiedzamy port jachtowy, podziwiamy budynki przy nabrzeżu. Dacia zyskuje kilka zdjęć.
Przygoda z tankowaniem
Wróćmy do samego samochodu. Musieliśmy znowu zatankować, tym razem była stacja koncernu MOL. Poprosiliśmy pracownika by zatankował do pełna, bo mieliśmy już naprawdę mało paliwa. Ten wywiązał się z zadania znakomicie. Weszło prawie 60 litrów (jest to technicznie niewykonalne) – pod sam korek. Próba oszustwa w stylu tak bardzo lokalnym.
Sandero niezawodne, ale Rumunii marzą o czymś więcej.
Przy okazji pobytu na stacji pytamy o opinię na tematy Dacii Sandero – w końcu po Rumunii jeździ jej już bardzo dużo. Dowiaduje się, że w obiegowej opinii Dacia Sandero (i starsze modele) uchodzą za bardzo dobre, trwałe samochody, tylko trudno się nim wyróżnić na ulicy. W głosie rozmówcy wyczuwamy pogoń za Zachodem i ambicję posiadania czegoś premium po latach siermiężnego socjalizmu. I trudno się dziwić. Z drugiej strony chcielibyśmy w Polsce producenta samochodów, trochę chyba Rumuni nie doceniają tego co mają.
Ekonomia i niezawodność
Użytkownikowi takiego samochodu jak Dacia nie chodzi jednak o wyróżnianie się, tylko o niezawodność ekonomię – niskie koszty zakupu i utrzymania. Korzystając z krótkiej przerwy komentujemy jeszcze wnętrze Dacii. Zero stuków, pisków, wszystko dobrze spasowane. Mimo fatalnych dróg w Rumunii ten stan się nie zmienia. Widać, że przemyślano to zagadnienie. Tworzywa sztuczne są zwykłe, ale budzą więc zaufanie.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że w momencie gdy zabieraliśmy samochód z parku prasowego, miał już 15 tysięcy kilometrów przebiegu a niektórzy dziennikarze motoryzacyjni zachowują się prawie jak wandale. Sandero zniosło to bardzo dzielnie, wnętrze wygląda jak nowe. Ale nie wszystko nam się podoba.
Wlew płynu do spryskiwacza nas wkurzył
Takim elementem jest wlew płynu do spryskiwacza. Stosunkowo głęboko schowany w komorze silnika, niezbyt wygodnie więc nalewa się płyn z 5-litrowego kanistra, zwłaszcza, że błotniki brudne. A my ruszamy w stronę Bułgarii.
Na granicy po Polsku – miło usłyszeć swojskie „dzień dobry”
Na granicy kontrola dokumentów a rumuńska celniczka wita nas z uśmiechem po polsku. Miło dwa tysiące kilometrów od domu usłyszeć język ojczysty. Potem już wielki napis cyrylicą Bułgaria. I winietka za 5 euro. Dobrze, że można w tej walucie zapłacić, bo mała budka na granicy nie wygląda na wyposażoną w bankomat z lewami. Droga od granicy, w stronę Kawarny, gdzie chcemy zobaczyć ruiny greckiej twierdzy. Od szlabanu to zaledwie 40 kilometrów.
Przednia szyba jest akustyczna, ale odwrotnie, niż w innych autach. Aż za dobrze przenosi odgłosy uderzających kropel, z tego powodu robi się po prostu głośno. Śmiejemy się, że w końcu mamy auto-myjnię, bo Sandero ubrudził się niemiłosiernie, szczególnie w czasie jazdy po sypanych solanką i piaskiem górskich drogach w Rumunii. Szosa do Kawarny okazuje się pełna wybojów. Nie ma dziur jak w Rumuni, za to nierówności tu u nich dostatek.
Gdzieś zniknęły już pagórki, krajobraz tu podobny do polskiego Mazowsza a może bardziej wybrzeża, bo sporo tu ogromnych elektrowni wiatrowych. Nos Kaliakra to starożytna grecka twierdza znajdująca się na daleko wcinającym się w morze półwyspie. Malownicze ruiny o tej porze roku są puste, dopiero latem pojawią tu się handlarze i turyści. Zwiedzamy z zapartym tchem, Dacia odpoczywa w cieniu tysiącletnich murów. Spacerowania tutaj na długie godziny, my znowu musimy to wszystko skrócić – 30 minut. Z Nos Kaliakra jedziemy do Złotych Piasków, najsłynniejszego bułgarskiego kurortu nad Morzem Czarnym. Droga się nieco wyrównuje a my jedziemy z ekonomiczną prędkością 90 kilometrów na godzinę. Średnie spalanie nadal utrzymuje się na poziomie 6,8 litra.
Złote Piaski – w marcu raczej szare
Ogromne budynki wielopiętrowych hoteli, położone tuż przy plaży, kontrastują z małymi budkami. Złote Piaski to miejscowość bardzo urokliwa, ale mamy wrażenie, że latem, wśród tłumu turystów, można się nieco zagubić, Teraz jednak nie ma nikogo. Restauracja zamknięte, bankomatów brak. Tylko plaża zachęca, pusta przestrzeń sprzyjająca spacerom. Kusi nas lazurowa woda, krystalicznie czysta, mnóstwo muszelek na dnie. Tylko temperatura na zewnątrz nie sprzyja. Jest około 15 stopni, ale zimny wiatr sprawia, że trzeba założyć ciepłą kurtkę. Uciekamy z plaży do ciepłego i przytulnego wnętrza samochodu.
W stronę Warny
Teraz jedziemy w stronę Warny, gdzie mamy zamiar zatrzymać się na obiad. Dwupasmowa droga, pięknie położona nad samym morzem, prowadzi prosto do centrum miasta. A wzdłuż niej hotele, hoteliki, pensjonaty. W samej Warnie widzimy stojące na redzie statki. Zatoka, mimo lekkiego zamglenia, wygląda przepięknie. Miasto to mieszanka styli, wysokie bloki a obok nieduże urokliwe budyneczki. Jest dużo zieleni. Trochę błądzimy w poszukiwaniu centrum a potem już zwiedzanie, zwiedzanie i kuchnia regionalna. Kurs w kantorze jest zdecydowanie mniej korzystny niż wypłata w bankomacie. Swoją drogą bułgarska waluta ma się dobrze, lewy są po 2,35 zł (13 marca 2009). Zamawiamy jagnięcinę, specjalność regionu. Obsługa urokliwej restauracyjki, leżącej nieco na uboczu, mówi po polsku. Polecamy! Jeszcze pyszna kawa i czas w drogę.
Przy zjeżdżaniu z góry hamulce muszą się silnie nagrzewać, ale nie odczuwamy by miało to większy wpływ na skuteczność hamowania. Przy okazji odcinka autostradowego próbujemy prędkość maksymalną. Samochód jest obciążony, a mimo to spokojnie dochodzimy do 170 km/h. Jeszcze trochę przyspiesza, oczywiście znacznie wolniej, ale droga się już kończy, więc nie próbujemy szaleć.
Potem Dacia musi pokazać swoje możliwości terenowe, trafiamy bowiem na najdziwniejszy objazd jaki do tej pory widzieliśmy, polną drogą z dużymi wybojami. Jadący za nami TIR utyka w którymś momencie, przy rozjeździe na trzy polne drogi ratuje nas tubylec w Citroenie Berlingo, bo nawigacja jest tu bezradna. Potem wracamy już na główną drogę w stronę Burgas. Miejscami przypomina nam te tragiczne drogi w Rumunii, jest tak wyboista. Sandero zaczyna prawie podskakiwać, co oznacza, że ludzie w samochodach z twardszym zawieszeniem uderzają przy tej prędkości o sufit. Dopiero około 130 kilometrów od Starej Zagory szosa zaczyna być w miarę równa.
To zdaje się droga krajowa, bo ma nawet uczciwe pobocze. Jeszcze raz warto podkreślić wygodę jazdy – pasażerowie jak i kierowca naprawdę nie mogą narzekać, mimo wyboistego asfaltu. Tu na drogach Bułgarii czy Rumunii droga weryfikuje zawieszenia w bardzo brutalny sposób. Sandero daje radę. Cóż można jeszcze napisać? Przyzwyczailiśmy się już do Dacii. To przyzwoity samochód, który sprawdza się w mieście jak i na trasie. Zapewnia niezły komfort jazdy, ma średni apetyt na paliwo a przy tym wszystkim jest tani.
W Europie może stać się całkiem popularny. Logan jest sedanem, czyli autem wybieranym chętnie przez osoby w wieku średnim, Natomiast Sandero to hatchback, a takie właśnie auta chętniej wybierają ludzie młodsi. Przy tym trudno odmówić sylwetce auta uroku. Zgrabnie skrojone nadwozie przyciąga wzrok, o czym już pisaliśmy w pierwszej części naszej relacji.
I tak kończy się kolejny dzień naszej przygody z Dacią Sandero. Jutro kolejna część, na którą już teraz Was zapraszamy.
Samochód testują dla Was
Jędrzej Chmielewski
Krzysztof Gregorczyk
Dziękujemy firmie Renault Polska za udostępnienie Dacii Sandero do testów.
Dziękujemy firmie Motorola za dostarczenie urządzeń bluetooth do bezpiecznej komunikacji na drodze.