Gdy dealerzy Stellantis otrzymali wypowiedzenia umów dealerskich, w sieci sprzedaży zapanowała niepewność. Jednak zmiany te są niezbędne. Koncern chce obniżyć koszty dystrybucji samochodów i stara się zamknąć łańcuch wartości wewnątrz firmy.
Stellantis chce promować zrównoważony model dystrybucji, opartej na wydajnej i zoptymalizowanej sieci dystrybucji wielu marek, która reprezentuje marki lokalnie i gwarantuje rozwój sprzedaży i działań posprzedażowych. Pod tym zawiłym zdaniem kryje się w rzeczywistości chęć przejęcia jak największej pieniędzy z dystrybucji, przy jednoczesnym zminimalizowaniu zakresu zadań. A tych dealer wykonuje bardzo dużo.
Dzisiaj zarówno w Polsce jak i poza nią widać już próby ingerowania w proces sprzedaży, poprzez dostarczanie salonom klientów, pozyskanych przez stronę internetową. Służą do tego m.in. vouchery zniżkowe, które nabywca auta wypełnia na stronie producenta, zostawiając swoje dane. Salon służy wtedy tylko do obsłużenia zamówienia. To nadal bardzo wiele czynności do wykonania, ale jego rola się zmniejsza.
Pandemia spowodowała, że przez ostatnie dwa lata w sieciach dealerskich kokosów raczej nie robiono. Brak klientów, potem brak samochodów wymusiły istotne zmiany a wielu właścicieli zastanawia się czy kontynuować współpracę w tak trudnych warunkach. Dla wielu wyjściem z sytuacji jest dywersyfikacją działalności.
Stellantis przygotowując nowe umowy dealerskie komunikuje je tak: „dealerzy Stellantis będą mieli do dyspozycji nowy i wydajny model biznesowy, którego celem będzie stworzenie synergii, optymalizacja kosztów dystrybucji, zwiększenie zadowolenia klientów, a ponadto zaoferowanie trwałych możliwości biznesowych, w tym szerszej gamy usług, linii produktów, finansowania i rozwiązań w zakresie mobilności”. Ten korporacyjny język trzeba tłumaczyć: model rzeczywiście będzie nowy a zyski dealerów na pewno mniejsze. Czy zyska klient? Na razie trudno powiedzieć, bo nikt nie zna jeszcze szczegółów. Polscy dealerzy są w okresie wypowiedzenia i próbują na nowo ułożyć swoje kontakty z importerem.
W maju przyszłego roku wygasa rozporządzenie unijne, regulujące umowy na dystrybucję pojazdów. Jego nowy kształt jest przedmiotem prac i ostrych sporów w Komisji Europejskiej. Jednym z pomysłów jest zapis ustalający maksymalny górny pułap udziału sprzedaży bezpośredniej producentów samochodów na poziomie 20%. Pozostała część aut miałaby być sprzedawana poprzez sieci dystrybucji.
Zmiany, które zaproponował Stellantis, mają wpływ na wyniki jakie poszczególne kraje. W niektórych sytuacja jest poprawna, w innych, tak jak w Polsce, można odnieść wrażenie, że panuje chaos. Na dzień 20 lutego udział marek Citroën, Fiat, Opel i Peugeot w polskim rynku wynosi nieco ponad 5%, przy czym samych marek francuskich Citroën i Peugeot, około 3% i naprawdę trudno uznać to za sukces, gdy jeszcze kilka lat temu każda z tych marek nawet samodzielnie radziła sobie po prostu lepiej. Najwyraźniej nowy i wydajny model biznesowy, który przygotowuje Stellantis, powinien obejmować nie tylko umowę z dealerami, ale również zupełnie nowy sposób zarządzania polskim, trudnym i konkurencyjnym rynkiem.
Najnowsze komentarze