Podczas gdy świat motoryzacji powoli przestawia się na prąd, gdzieś w tle na całym świecie trwa wyścig o to, kto pierwszy zbuduje lżejszy i bardziej pojemny akumulator od konkurencji. Naukowcy prześcigają się w pomysłach, badania idą pełną parą. Równocześnie, dzięki budowie nowych fabryk i zwiększeniu mocy produkcyjnych, akumulatory tanieją.
Współczesne samochody, takie jak Peugeot e-208 czy Renault Zoe, mają deklarowany zasięg na poziomie 400 kilometrów, według cyklu WLTP. Warunki rzeczywiste, czyli większe obciążenie samochodu, bagaż, dynamiczna jazda po mieście, zmniejszają go do około 300 kilometrów, co dla wielu kierowców nie wystarcza. Albo ich nie przekonuje – wolą mieć większy zapas dystansu. Mimo to elektrykiem da się już jeździć po Polsce, do pokazaliśmy w naszym teście jadąc Renault Zoe z Warszawy do Chrzanowa. Da się z takim autem żyć nawet w mieście, gdzie na stacji ładowania.
Wydaje się, że przed rozwojem elektrycznej komunikacji stoją dwie główne przeszkody. Jest to wysoki koszt zakupu, szczególnie w takim kraju jak Polska, gdzie dominują auta używane oraz ten nieduży zasięg.
Dzisiejsze komercyjne akumulatory litowo-jonowe mogą mieć gęstość energii wynoszącą około 250 watogodzin na kilogram i 700 watogodzin na litr, podczas gdy akumulatory litowo-siarkowe osiągają poziom około 400 watogodzin na kilogram, ale tylko 400 watogodzin na litr. Najnowsze odkrycia naukowe pozwalają już konstruować ogniwa zapewniające do 400 watogodzin na kilogram i 700 watogodzin na litr. Duży postęp następuje też w dziedzinie ogniw. W sprzedaży są na przykład panele o mocy 370W i efektywności przekraczającej 22%. Taka część energii światła słonecznego może być przekształcona za pomocą ogniw fotowoltaicznych w elektryczność. To dobra wiadomość dla wsparcia budowy tanich magazynów energii, które mogą być potrzebne by wesprzeć funkcjonowanie samochodów elektrycznych i zwiększyć niezawodność dużych sieci energetycznych.
Jest więc nadzieja na tańsze samochody elektryczne. Główna bariera, wysoka cena pakietu akumulatorów, powinna w ciągu najbliższych lat obniżyć się do takiego poziomu, w którym koszt całego samochodu jest porównywalny z klasycznym silnikiem. Pozostaje pytanie, czym będą konkurowali producenci.
Ale samochody elektryczne mają też cechę, za którą nie przepadają koncerny samochodowe. Ich koszty utrzymania są dużo niższe, niż klasycznych aut. Owszem, nadal trzeba sprawdzać zawieszenie czy hamulce, wymieniać płyn chłodniczy i sprawdzać inne podzespoły, ale nie ma najważniejszego a bardzo skomplikowanego elementu, czyli silnika. Co więcej, panuje tendencja do upraszczania konstrukcji. To powoduje obawy producentów o utrzymanie modelu sprzedaży i źródeł przychodów. Widać to także w koncernach francuskich. PSA uruchomiło zupełnie nową sieć Free2Move, której przychody bazują m.in. na modelu integracji usług współdzielenia samochodów, skuterów czy hulajnóg. Jest też sieć serwisów Euro Repair, które przejmują samochód do serwisowania po tym, jak zakończy on gwarancję.
W Polsce samochód elektryczny pozostaje drogim i luksusowym produktem dla ludzi o wysokich przychodach. Może niedługo stanie się też modą. Ale do masowego wprowadzenia elektrycznego transportu droga jeszcze długa. Czas jednak szybko płynie i kto wie, co będzie jeździć po naszych drogach za dziesięć lat?
Najnowsze komentarze