Opuściliśmy już Albanię – kraj ładny, w wielu zakątkach malowniczy, momentami jeszcze osadzony w poprzedniej epoce, ale szybko nadrabiający lata zaniedbań. Dziś Albania jawi się jako przyszły turystyczny tygrys tej części Europy, a pomaga w tym gościnność ludzi tu mieszkających, ich szczere uśmiechy i chęć do pomocy. Wyobraźcie sobie, że kiedy chciałem wykonać to zdjęcie zamieszczone w poprzedniej relacji, to kierowcy samochodów jadących tak, że mogli trafić mi w kadr, po prostu się zatrzymali i pozwolili mi wykonać tę fotkę! To niesamowite!!! Czyli oni jeżdżą jak chcą, ale jednocześnie doskonale się orientują, co dzieje się na drodze i wokół niej! Pod tym względem wielu polskich kierowców wydaje się końmi dorożkarskimi ;-)
Ludzie spotkani przez nas, zwłaszcza ci, z którymi mieliśmy nieco bliższy kontakt, okazali się przemili i nie szczędzili uśmiechów. Młode pokolenie, zwłaszcza w miastach, dobrze posługuje się językiem angielskim, więc komunikacja nie jest utrudniona. Jeśli ktoś zna język włoski, to też nie będzie miał większego problemu – albański opiera się na tych samych podstawach, a do tego dochodzi wieloletnia, choć nie zawsze oczekiwana przez naród albański współpraca z Italią, oddaloną wszak jedynie o szerokość Adriatyku.
W Durrës mieszkaliśmy w hotelu Bella Vista i spokojnie możemy polecić ten obiekt. Ma rozsądne ceny, zapewnia dobre warunki, można narzekać jedynie na śniadania – podawane są tzw. kontynentalne. Do wyboru macie croissanty lub zestaw typu kiełbaska, dżem brzoskwiniowy, serek topiony, masło i oczywiście pieczywo (jasne). Do tego herbata, sok lub mleko. Croissanty okazały się niezłe. Osobiście jadłem je co drugi dzień na zmianę z zestawem. Kawa była za dopłatą. Za to obsługa była naprawdę miła i zapewniam Was – oni naprawdę się starali, a jednocześnie byli sympatyczni, uśmiechy nie były zawodowo wymuszone. Młoda ekipa obsługi bardzo przypadła nam do gustu, na tyle, że naprawdę polecam ten obiekt.
Po paru dniach leniuchowania na plaży i zwiedzania Durrës ruszyliśmy w dalszą drogę. Trzeba było zatankować Captura z benzynowym silnikiem. Szybko znaleźliśmy jakąś lokalną stację, na której wprawdzie nie przyjmowali płatności kartami, ale za to bez problemów akceptowali euro. Litr benzyny kosztował 170 leków. Ceny oleju napędowego są praktycznie na tym samym poziomie. Jeśli kogoś interesuje LPG, to ceny z reguły nie przekraczają 60 leków.
Po zatankowaniu ruszyliśmy dalej. Celem była Czarnogóra, do której dotarliśmy dziś. Mieliśmy do pokonania niewiele ponad 200 km (wg Google Maps) i ponad 270 według pokładowych nawigacji Renault Capturów, ale TomTom chciał nas prowadzić przez Podgoricę, czyli stolicę kraju, a my postanowiliśmy nawet nie wjeżdżać do Szkodry, tylko odbić od razu na zachód i przeskoczyć granicę jak najszybciej. Okazało się to pomysłem i dobrym, i takim sobie. Dobrym, bo szybko wjechaliśmy do Czarnogóry (Szkodrę od przejścia granicznego dzieli około 15 km), ale takim sobie, bo problemem okazało się przejście graniczne. Jedna kolejka była obsługiwana w tempie co najmniej przyzwoitym, w drugiej stało się długo, więc znowu straciliśmy tam ze trzy, albo i cztery kwadranse, choć gdy podjechaliśmy pod granicę stało przed nami rapem kilkanaście samochodów. Na szczęście nasza odprawa odbyła się sprawnie, a celnicy czepiali się przede wszystkim Albańczyków, choć wcale nie wszystkich.
Dodajmy, że Albanię opuszczaliśmy w temperaturze 37°C i to nie uwzględniając tego stania na granicy, bo wówczas termometr pokazywał aż 44°C.
Albania jest urokliwym krajem, może się podobać, ale gdy wjechaliśmy do Czarnogóry, to nieduże państewko również nas oczarowało. Jest wyraźnie bogatsze (acz odbija się to na cenach, ale o tym później), czystsze, a i kierowcy jeżdżą w bardziej cywilizowany sposób, acz nie powiem – Albańczycy mają na drogach oczy dookoła głowy ;-)
Niedługo po przekroczeniu granicy Czarnogóry dotankowałem Captura ze 110-konnym silnikiem dCi – litr oleju napędowego kosztował 1,14 euro. Benzynę mieli o 20 eurocentów droższą, ale drugi Captur nie potrzebował paliwa, więc nie potrzebowaliśmy tego typu paliwa, podajemy Wam jednak cenę dla orientacji.
Mapy TomTom Live zainstalowane w nawigacji Renault Capturów nagle odzyskały pełną sprawność ;-) W Albanii zapewniają pokrycie tylko najważniejszych dróg, więc warto jechać korzystając z mapy papierowej i wypatrując drogowskazów. Za to po dotarciu do granicy czarnogórskiej nawigacje odżyły i nawet zaproponowały drogę ze skrótem, który pozwolił nam nie tylko ominąć miasto Ulcinj, ale w dodatku pojechaliśmy drogą szalenie atrakcyjną widokowo, acz wąską i krętą. To był jednak kolejny dobry test dla zawieszeń Capturów. A Renówki spisywały się świetnie, nie dawały się wyprowadzić z równowagi nawet na dohamowaniach w zakrętach. Wysoki komfort zawieszenia oferowany przez ten samochód nie pozbawia go pewności prowadzenia w krętych górskich drogach. Oczywiście przy zachowaniu w miarę rozsądnej prędkości, bo nietrudno każdym autem wypaść z zakrętu, gdy przesadzi się z szybkością.
Na nadmorską czarnogórską drogę wypadliśmy poniżej miejscowości Bar i od tej pory trasa obfitowała w jeszcze piękniejsze widoki. Po prawej stronie góry, po lewej Adriatyk, liczne estakady, a asfalt na drodze naprawdę dobrej jakości. Ja nie wiem, że tu potrafią poprowadzić świetne drogi przez góry, wybić tunele, a asfalt nie rozpływa im się w śródziemnomorskich upałach, a w Polsce ciężko zrobić drogę po niemal płaskim terenie, do wykonania której nie przyczepiliby się kontrolerzy jakości.
Ruch był spory, ale przytkało się trochę dopiero w Budvie. Wcześniej jednak zajechaliśmy pod wyspę-hotel. No, może nie całkiem wyspę, bo łączy ją ze stałym lądem grobla, ale Sveti Stefan i tak jest miejscem godnym zobaczenia. Przynajmniej z brzegu, bo z racji tego, że jest to w całości obiekt hotelowy osoba z zewnątrz wejść tam nie może. Trochę szkoda, ale cóż – life is brutal and full zasadzkas.
W Sutomore odbiliśmy trochę – bo tak prowadzi droga – od wybrzeża. Kawałek dalej można odbić w stronę Podgoricy przejeżdżając przez tunel, zdaje się, ze najdłuższy w Czarnogórze, jednakże za przejazd nim trzeba zapłacić. My jednak nie mieliśmy takiej potrzeby i pojechaliśmy dalej na północ ponownie momentami zbliżając się do wybrzeża Adriatyku. W okolicach Budvy widoki na morze znowu stają się prześliczne. Kawałek dalej wjeżdża się znowu między góry, by w okolicach lotniska skręcić na rondzie w prawo i po pokonaniu ponad 1,6-kilometrowego tunelu (bezpłatnego) osiągnąć Kotor.
Czarnogóra powitała nas wieloma samochodami francuskimi. Spotkaliśmy znowu kilka egzemplarzy Renault 4, a z nowszych aut Twingo I i II, masę Clio, sporo Meganek, trochę Lagun, parę Scenic’ów, a nawet Espace IV. Nie brakuje Citroënów – widzieliśmy m.in. Saxo, C2, C3, C4, Xsary i Xsary Picasso. Stosunkowo najmniej jest Peugeotów, ale też się trafiają. Widzieliśmy nawet 306-tkę i 605-tkę. W porównaniu z Albanią Czarnogóra wydaje się wręcz rajem dla miłośników samochodów francuskich. Jest ich tu naprawdę sporo. Postaramy się w kolejnej relacji pokazać chociaż kilka zdjęć takich aut.
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze