Mamy za sobą już po 2.240 kilometrów i na tym dystansie uzyskaliśmy niezłe średnie spalanie. Renault Captur 1.5 dCi 110 z manualną skrzynią zużył średnio 4,8 l/100 km, zaś Renault Captur 1.2 TCe 120 z dwusprzęgłową skrzynią EDC może się poszczycić wynikiem 6,6 l/100 km. To przyzwoite rezultaty biorąc pod uwagę, po jakich drogach jeździmy – gór jest sporo, wzniesienia są jednak rekompensowane zjazdami, na których hamując silnikami możemy oszczędzić paliwo. Jest dobrze!
W Kotorze spotkaliśmy kilka tutejszych Capturów – zarejestrowanych najwyraźniej właśnie w tym mieście, acz nie tak spektakularnie wyglądających, jak nasze. Fakt – niemal wszystkie mają dwubarwne malowanie, są więc w bogatych wersjach wyposażeniowych. Niestety było już ciemno, więc zdjęć im jeszcze zrobić nie mogliśmy, wiemy natomiast, że silniki mają różne – są i diesle, i benzyniaki. Być może jednak do czasu publikacji tego materiału będziemy mieli i zdjęcia któregoś z tych Capturow.
Pytaliście o klimatyzację w testowanych przez nas egzemplarzach Capturów. Tak – daje radę! Wprawdzie żeby schłodzić całe wnętrze nie ograniczamy się – zwłaszcza w południe – do wyboru trybu auto, ale ustawiamy dmuchawę praktycznie na maksimum. Dopiero kiedy temperatura wewnątrz spadnie, wracamy do auto, ale jednak przez większość przejazdów odbywających się w trakcie dnia podkręcaliśmy dmuchawy i włączaliśmy oczywiście zamknięty obieg powietrza.
Widzimy coraz więcej francuskich samochodów (bierzemy pod uwagę tylko te na lokalnych rejestracjach, z Czarnogóry), ale zapomniałem w dotychczasowych relacjach wspomnieć o jednej ważnej dla nas marce, niefrancuskiej wprawdzie, przynajmniej wprost, ale pozostającej w kręgu naszych zainteresowań. Chodzi oczywiście o należącą do Grupy Renault Dacię. W Albanii jeździło trochę Loganów i Sandero, trafiały się też Dustery. Również w Czarnogórze widujemy Dustery, Sandero, zaś Loganów jest relatywnie niewiele. Widać jednak, że Dacia jest stosunkowo popularną marką i nikt tu nie robi problemu z tego, jakoby jeździł tanią marką. Przyjeżdżają tu Daciami także np. Chorwaci – dziś wpadł mi w oko Duster Black Storm na chorwackich numerach.
Nie brakuje niestety także aut pewnej czeskiej marki, za którymi – jak wiecie – nie przepadam, ale na szczęście nie stanowią one takiej masy, jak w Polsce. Nic dziwnego, pewnie obowiązują jakieś kontyngenty, które zakazują rejestracji zbyt wielu Škód, które psułyby swoim widokiem te piękne tereny.
Czy warto zobaczyć Kotor? Zdecydowanie tak. Wprawdzie w Polsce nie jest to miasto tak popularne, jak choćby Dubrownik, a wręcz wiele osób o Kotorze nawet nie słyszało. Ten czarnogórski port, od którego nazwę wzięła cała duża zatoka, słynie z wpisanej na listę światowego dziedzictwa UNESCO starówki. Warto się tam wybrać, niezależnie od pory dnia, by podziwiać budynki, w tym liczne budowle sakralne. Większość z nich jest niewielka, stłoczona, znajdziecie jednak parę placów, ale na wielu z nich rozłożyły się ogródki. Zjeść można tu w bardzo wielu miejscach, można też kupić pamiątki, nie brakuje jednak również „zwykłych” sklepów. Ale przede wszystkim warto podziwiać zabytki. Najważniejszym z nich, poza wznoszącymi się nad miastem murami obronnymi (ładnie oświetlonymi po zmroku) jest niewątpliwie katedra św. Tryfona, patrona miasta (2,5 euro za wstęp). Warto odwiedzić cerkiew św. Mikołaja, zajrzeć do surowej w wystroju i położonej tuż obok cerkwi św. Łukasza, czy do kościoła św. Klary (wszystkie bezpłatne). Na pewno traficie też pod wieżę zegarową, a może też do Muzeum Morskiego Czarnogóry mieszczącego się w pałacu rodu Grgurina.
I choć pogoda nam, Polakom, nie zawsze może się wydać komfortowa (temperatura po południu sięgająca 37-40°C w cieniu i niemal zupełny brak wiatru – wszak Bokę Kotorską ze wszystkich stron ograniczają wysokie góry), to koniecznie musicie znaleźć czas na wdrapanie się na wspomniane mury obronne (bilet kosztuje 3 euro). Ciągną się na długości około 4,5 kilometra, a wdrapując się na najwyższą trasę aż do twierdzy św. Jana będziecie musieli pokonać 1.426 schodów. Za to widok stamtąd jest naprawdę niesamowity. Do wyboru są jednak i łatwiejsze trasy, które nie wymagają aż tak dobrej kondycji, jak najdłuższa – i najwyższa – ścieżka.
Miłośnicy wody mogą skorzystać z licznych ofert rejsów po Boce Kotorskiej. Warto popłynąć także kilkunastoosobową łódką z przeszklonym pokładem umieszczonym pod powierzchnią wody, bo jej przejrzystość pozwala na obserwowanie fauny i flory Boki. A w zatoce żyje sporo różnych stworzeń. Poszliśmy do restauracji i zamówiliśmy małże. Obsługa po chwili wyciągnęła siateczkę zanurzoną w zatoce i przyrządziła smaczne danie. Dogadać się zresztą można nawet mówiąc po polsku, albo posiłkując się rosyjskim – to wszystko języki podobne do siebie, nie trzeba sięgać do angielskiego. Mamy wrażenie, że angielskim lepiej posługuje się młode pokolenie, dla nich jest to wręcz mowa niemalże naturalna.
Co do cen posiłków… Walutą Czarnogóry jest euro, więc nie jest tu dla nas tak tanio, jak w Albanii. Obiad dla siedmiu osób (w tym smaczna ryba ok. 40 dkg, owoce morza, dwa dania mięsne, jakieś spaghetti, tego typu jedzenie, do tego parę jakichś soków, napoi, czy ze 2-3 piwa), to wydatek rzędu 65-75 euro. Na samej starówce jeszcze więcej. Gałka lodów (smaczne, polecamy), to 1-1,5 euro. Półtoralitrowa butelka niezłego napoju kosztuje około 1,2-1,4 euro. Piwo w sklepie – w okolica 1 euro, ale w restauracji o połowę drożej. Widokówka około pół euro, znaczek na nią do Polski – 95 eurocentów. Warto spróbować tutejszych kiełbas zbliżonych do salami – są relatywnie tanie (niespełna 8 euro za kilogram) i smaczne. Dość drogie są jogurty, niemało trzeba też zapłacić za wiele owoców. Ale jeśli odwiedzicie kotorską galerię handlową, to cena za obiad typu naprawdę dobra pizza (najadły się nią moje córki i żona) oraz makaron z sosem 4 sery (nie dałem zjeść całej porcji), do tego gofr z owocami, lodami i bitą śmietaną i latte macchiato, to zapłacicie połowę tej kwoty, o jakiej wspomniałem wyżej – tym razem rachunek sięgnął niespełna 21 euro.
Dla porównania za podobny do tej droższej wersji obiad dla siedmiu osób płaciliśmy w albańskich restauracjach w przeliczeniu około 30-40 euro, gałka znakomitych lodów kosztowała 40 leków, czyli około 30 eurocentów, kilogram arbuza nawet 10 leków (to przy drodze), czyli około 7 eurocentów, półtoralitrowa butelka dobrego napoju nieco powyżej 1 euro (150 leków), piwo (0,33 l) w restauracji 150 leków, w sklepie – 100 leków, czyli 70 eurocentów.
Jak dowiedzieliśmy się od właściciela naszego kotorskiego apartamentu przyzwoite wynagrodzenie w tej okolicy sięga 500 euro, ale w głębi kraju często nie przekracza 200-300 euro. Przy tutejszych cenach są to niewysokie dochody. Dla przykładu ta 40-dekagramowa smażona ryba w restauracji, to koszt 18 euro, a więc naprawdę dużo! Właściciel twierdził też, że dużym problemem Czarnogóry jest korupcja. Ale jednocześnie rosną, zwłaszcza w Kotorze, ceny nieruchomości. Mizerny domek przy drodze tuż obok zatoki kosztuje pół miliona euro, a taki, w jakim my wynajmujemy apartament, nawet 2,5-3 miliony euro! Ceny wzrosły bardzo mocno zwłaszcza w momencie, kiedy nieruchomościami zainteresowali się Rosjanie, Ukraińcy i – uwaga – Białorusini! A przecież Białoruś jest w Polsce przedstawiana, jako reżimowy kraj z biednym społeczeństwem! Pamiętam, jak na Litwie wydało nam się to wierutną bzdurą, bo widzieliśmy sporo Białorusinów, którzy na biednych zdecydowanie nie wyglądali. Teraz się to potwierdza, skoro jakichś obywateli tego kraju stać na tego typu inwestycje.
Czarnogórcy mają też podobne doświadczenia z budowaniem dróg przez Chińczyków, jak Polacy. Tutaj też przetarg wygrała firma z Państwa Środka, ale inwestycji nie wykonała. Co jednak nie znaczy, że z czasem to nie chińskie firmy będą budowały drogi w Europie – rozwój ich gospodarki jest naprawdę intensywny i jestem pewny, że szybko osiągną poziom akceptowalny w Europie, a początkowe niepowodzenia tylko ich wzmocnią.
Ale my tu nie o polityce chcieliśmy, i nawet niespecjalnie o gospodarce, a już na pewno nie tak globalnie ;-) Podajemy istotne dla turystów ceny i realia, bo kto wie, czy wkrótce ktoś z Was nie wybierze się w podróż do któregoś z odwiedzanych teraz przez nas krajów. A zdecydowanie warto je odwiedzić. Polacy tłumnie jeżdżą do Chorwacji, która niewątpliwie jest atrakcyjna, ale ja niezbyt dobrze czuję się za granicą w otoczeniu zbyt dużej rzeszy rodaków. Po prostu zbyt często tracimy umiar w spożywaniu alkoholu, a do tego stajemy się wrzaskliwi niemal tak samo, jak młodzi Niemcy. A czasem nawet bardziej. Zachowujemy się niezbyt elegancko, momentami odnoszę wrażenie, że tak, jakby nas spuszczano ze smyczy. Takich ludzi jednak zapewne nie ma w gronie naszych Czytelników, dlatego Wam właśnie polecam odwiedziny w Czarnogórze, czy w Albanii. Ten pierwszy kraj jest zresztą do Chorwacji bardzo podobny (nic dziwnego w sumie), a drugi wciąż nie odkryty przez większość Polaków, którzy nawet nie wiedzą, jak Albania może być piękna i jak mili zamieszkują ją ludzie. A plaże są piaszczyste, zaś morze cieplutkie.
O naszej podróży czytajcie też w tekstach:
Diesel, czy benzyna, czyli Capturami po Bałkanach – część I
Diesel, czy benzyna, czyli Capturami po Bałkanach – część II
Diesel, czy benzyna, czyli Capturami po Bałkanach – część III
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze