Droga benzyna i olej napędowy na stacjach: można tak pisać i pisać, a do niektórych i tak to nie trafi. Na początku tego tygodnia jednak pojawił się ciekawy materiał agencji Reuters. Próbowałem się do niego nie odnosić, ale nie mogę. Ta sytuacja po prostu budzi we mnie wielkie emocje i muszę to wykrzyczeć. Zwłaszcza, że poza branżowymi mediami raczej do szerszej części społeczeństwa temat się nie przedostał.
Wspomniana agencja Reuters napisała – po angielsku – o dynamicznym wzroście marży rafineryjnej i zysku PKN Orlen. Piszą wprost: „zysk PKN Orlen z rafinacji wzrósł w marcu do 39,3 USD za baryłkę”, Reuters dowodzi, że to praktycznie pięciokrotny wzrost tego zysku. Jakim cudem? Nie chodzi tylko o dynamiczny wzrost cen paliw w hurcie, a więc i na stacjach. To efekt wojny na Ukrainie, która „zwiększyła dyskonto płacone za rosyjską ropę”. W przełożeniu dla ekonomicznie niekumatych – Rosja daje duże rabaty wszystkim, którzy chcą kupować jej ropę, bo zapotrzebowanie na nią w skali świata wyraźnie spadło. Australia, Wielka Brytania, Kanada i Stany Zjednoczone wprowadziły kategoryczne zakazy zakupu rosyjskiej ropy po inwazji Moskwy na Ukrainę, ale Unia Europejska pozostaje w tej kwestii podzielona. A w zasadzie nie tyle podzielona, co w dużej mierze wciąż uzależniona od ropy rosyjskiej. Trwają gorączkowe prace nad zorganizowaniem dostaw z innych kierunków, ale nie jest to łatwe ani szybkie do przeprowadzenia.
Reuters tłumaczy dalej: „Polska rafineria poinformowała (…), że marża rafineryjna wzrosła do 10,8 USD za baryłkę w marcu z 2,7 USD w lutym, podczas gdy dyferencjał Brent/Ural wzrósł do 28,5 USD za baryłkę z 5 USD w lutym, ponieważ kupujący unikali rosyjskiej ropy. Suma tych dwóch składników określa zyski z działalności rafineryjnej”. Przypomnijmy, że PKN Orlen przyznaje się do tego, iż połowa przetwarzanej przez koncern ropy wciąż pochodzi z Rosji. I ta ropa jest dużo tańsza od ropy brent. A ceny tej ostatniej też się stabilizują, aktualnie w okolicach 100-102 USD za baryłkę, więc po piku z 7. marca nie ma już niemal śladu. A pamiętajmy – rosyjska ropa jest aktualnie dużo tańsza i stanowi mniej więcej połowę dostaw Orlenu…
„Napięcia na rynku paliw wywołane wojną na Ukrainie oraz spadek lub ograniczenie zakupów rosyjskiej ropy i paliw sprowadzanych z Rosji spowodowały, że marże produktowe na wielu produktach osiągnęły ekstremalnie wysokie poziomy. Z drugiej strony dyskonto na rosyjską ropę też jest wysokie, bo ta ropa potrzebuje nabywców i musi kusić ich większymi rabatami” – powiedział cytowany przez Agencję Reuters Kamil Kliszcz, szef działu analiz w Domu Maklerskim BM mBanku. Co to oznacza? Ano nic innego, jak nagłe gigantyczne zyski m.in. PKN Orlen.
Oczywiście Orlen korzysta na taniej rosyjskiej ropie, ale kupuje też produkt z innych źródeł, a tam ceny wzrosły, ponieważ na rynku pojawiły się obawy o niedobory energii. Niemniej jednak w skali, o jakiej mowa, zyski Orlenu nagle poszybowały w górę, nawet jeśli tylko od części jego produkcji i sprzedaży. Bo jest to część istotna.
Reuters informuje, że PKN Orlen ma dwie wieloletnie umowy na dostawy z rosyjskimi dostawcami ropy. W ubiegłym roku ograniczył wprawdzie kontrakt długoterminowy z Rosnieftem, ale wciąż opiewa on na 3,6 mln ton ropy rocznie. Umowa wygasa z końcem tego roku. Kolejny kontrakt z Tatnieftem wygasa w 2024 roku. Trzeba go będzie wypowiedzieć, jeśli mają się ziścić zapowiedzi premiera o zakończeniu importu rosyjskiej ropy do końca 2022 roku.
Skoro więc PKN Orlen czerpie nadspodziewanie wysokie zyski przetwarzając tak dużo ropy rosyjskiej kupowanej z dużym dyskontem, to czy nie mógłby obniżyć cen paliw w hurcie i na stacjach? Mógłby. I to robi. Tylko w tym tygodniu zaobserwowałem dwie obniżki! Piszę o benzynie bezołowiowej 95. Cena spadła z 6,53 zł na 6,50 zł, a po kolejnych dwóch bodajże dniach na 6,49 zł. Dwie obniżki o łącznie 4 grosze! To jest 0,6%! A zysk rafineryjny Orlenu na baryłce wzrósł w marcu o 31,6 USD, co oznacza niemal 20 centów amerykańskich na litrze. Przy średnim kursie USD w marcu na poziomie, powiedzmy, 4,35 zł, oznacza to ponad 86 groszy na litrze. Mowa nie o zysku, a o wzroście zysku w stosunku do tego, co było w lutym.
Trudno mi uwierzyć w to, że dzieje się to bez wiedzy, a wręcz bez akceptacji rządu. To po prostu niemożliwe – wszak PKN Orlen jest Spółką Skarbu Państwa. To oznacza nie tylko relacje właścicielskie i wynikający z tego wpływ na politykę koncernu. To oznacza, że państwo czerpie z tej sytuacji niemałe korzyści. Co więcej – w obecnej sytuacji rozbuchanych wydatków socjalnych i nie tylko – jest wręcz oczywiste, że kasa wypracowywana przez PKN Orlen szerokim strumieniem płynie do budżetu. Tylko że w dużej mierze bierze się ona z naszych portfeli.
Kreowanie obecnego prezesa paliwowego giganta na wybitnego managera jest więc – przynajmniej w części – propagandą sukcesu. W momencie, gdy Orlen jest praktycznie monopolistą na hurtowym rynku paliw, a oczekiwania, a nawet – być może – naciski rządu są takie, że ma on przynosić maksymalne zyski, bez względu na ceny, jakie płacimy każdego dnia na stacjach benzynowych, trudno nie uchodzić za cudotwórcę. Może i Pan Obajtek ma ciekawe wizje co do rozwoju, ale co do generowania zysków w obecnej globalnej sytuacji i w ramach realnego monopolu Orlenu w kraju, pewnie każdy mógłby się mienić superprezesem. Niestety odbywa się to naszym kosztem. I generuje inflację, bo drogie paliwa, to drogi transport i drogie usługi. No ale Polacy najwyraźniej tego właśnie chcą.
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze