W drugi dzień Świąt poluzowuje się zwykle pasa, więc i my nieco luźniej podejdziemy do newsów zamieszczanych w naszym wortalu. Nie będziemy pisali o premierach nowych aut (te rzadko mają miejsce w końcowych dniach grudnia), nie będziemy Was zanudzali przeglądami prasy. A na pewno nie wprost. Bo od prasy nie uciekniemy…
Przed kilkoma tygodniami przez media (zwłaszcza papierowe) przetoczyła się – i jeszcze się toczy (w miesięcznikach) – wielka kampania marketingowa koncernu Daimler-Chrysler. Nie mam pojęcia, czy była ona przez firmę sponsorowana, czy po prostu rozesłano do redakcji materiał do publikacji, czy może była to oddolna inicjatywa dziennikarzy. Dość, że nie dało się tego nie zauważyć.
Przy jakiejś okazji wspominałem, że cenię markę Mercedes, choć nie chciałbym mieć samochodu z trójramienną gwiazdą. Szybko (bo przy innej okazji) nawet wyjaśniłem powody owej niechęci do „mania” takiego pojazdu. Ale Mercedes, to wciąż jest tylko samochód. Można się nim zachwycać (jak niemal każdym innym),można go chwalić, można go doceniać. Ale bałwochwalstwa – nie znoszę.
A właśnie za bałwochwalstwo można uznać to, co uczyniło wielu polskich dziennikarzy, by napisać relacje o tym, jak to Mercedes dzielnie spisywał się na trasie między Paryżem, a Pekinem. Dla tych, którzy mieli szczęście nie natrafić na jakąś z tych relacji – krótkie streszczenie, o co tam chodziło.
Otóż koncern Daimler-Chrysler postanowił powtórzyć swój pomysł sprzed 99 lat, kiedy to pięć samochodów z gwiazdą w obręczy wyruszyło w podróż ze stolicy Francji do stolicy Chin. 80% samochodów dotarło na miejsce, co oznacza, że tylko jeden po drodze uległ awarii. Jak na początki XX wieku – osiągnięcie było spektakularne. Chylę czoła przed samochodami i załogami, które wówczas dokonały tego wiekopomnego dzieła.
W tym roku trzeba było czegoś więcej. W podróż po niemal identycznej trasie wyruszyło bodajże trzy tuziny Mercedesów E320 CDI. Trzy z tych aut, to były wersje proekologiczne Bluetec, a czwartym była opancerzona limuzyna. Reszta – w zasadzie seryjne auta. Warto podkreślić, że trudy podróży wytrzymało wszystkie 36 samochodów.
I tu dochodzimy do sedna… Bo czymże na początku XXI wieku jest przejechanie niespełna 14 tysięcy kilometrów dla naprawdę dobrego samochodu jednej z legendarnych światowych marek? Przecież w dzisiejszych czasach przeglądy okresowe wykonuje się po dwa, a nawet trzy razy dłuższych dystansach! A trasa nie wiodła najwyraźniej przez jakieś specjalnie niedostępne rejony – w żadnym punkcie nie przekroczyła sześćdziesiątego równoleżnika! Dla informacji – najdalej na północ wysunięty skrawek Polski położony jest na 54º50’08”. Szacunkowo 1º szerokości geograficznej przypada na ok. 111 km odległości, widać więc, że załogi prowadzące Mercedesy E-Klasse pojechały tylko ok. 600 km dalej na północ, niż nasza Jastrzębia Góra. A i to było tylko w okolicach jak najbardziej cywilizowanego St. Petersburga.
Dużo na południe też nie wyjechali – Pekin leży tuż poniżej 40º szerokości geograficznej północnej. Zahaczono wprawdzie o chiński Lanzhou, ale to też jedynie trzydziesty szósty równoleżnik.
Ale nie to jest tak naprawdę powodem, dla którego w ogóle na ten temat piszę. Te 14 tysięcy pokonanych kilometrów mimo wszystko jest sporym wyczynem. Silniki Mercedesów niemal nie stygły. Na pewno auta musiały być dobrze przygotowane i na pewno pokonanie tej trasy przez trzy tuziny samochodów jest osiągnięciem – choć to tak niewielki w sumie dystans. Mnie jednak mierzi zachowanie polskich dziennikarzy. Mnóstwo ochów i achów, jakie to Mercedesy są wspaniałe, wpadanie w zachwyt tak duży, jakby żadna inna marka nie potrafiła skonstruować i wyprodukować samochodu, który poradziłby sobie z takim maratonem, jakby jeden tylko Mercedes był zdolny do takich technologicznych osiągnięć. Sądzę, że nawet Volkswageny by sobie doskonale z taką trasą poradziły… ;-)
Naszym zdaniem o wiele większym osiągnięciem było to, czego dokonały Citroëny 2CV (a więc samochody przeszło 30-letnie, bez bajerów, nawigacji, klimy itp.) latem tego roku. Informowaliśmy Was o charytatywnym rajdzie, którego trasa liczyć mogła – w zależności od wariantu – 8 lub 11 tysięcy mil. Swoimi wrażeniami dzielili się z Wami uczestnicy tej imprezy prowadzący właśnie 2Cvki.
Niemałym wyczynem był też rajd z Sydney do Darwin, w którym brały udział Citroëny Traction Avant. Miały do pokonania przeszło siedem tysięcy kilometrów, ale te auta były jeszcze starsze – miały ponad pół wieku! A australijskie klimaty też wcale nie musiały być łagodniejsze, niż to, co zastały na swej trasie wspomniane Mercedesy (choć z pewnością były odmienne).
Wracając jednak do niemieckiej marki zdecydowanie i bez tego wyczynu godnej szacunku. Jeden z dziennikarzy w naszym kraju przeszedł samego siebie i przy okazji wszelkie normy przyzwoitości i rzetelności. Nie pamiętam już, kto to tak „błysnął”, ale napisał coś takiego, co niełatwo będzie mi zapomnieć. Cytować mi się nie uda, ale sens był taki, że Mercedes pokonał pół miliona kilometrów i był to naprawdę niesamowity test. Cóż – w istocie 36 samochodów pokonało łącznie około 500 tysięcy kilometrów, ale trudno pisać, że pokonał to jeden samochód. A sens wynikał z tamtej wypowiedzi właśnie taki. Bzdurny, stanowiący nadużycie i… taki polski – nieważne, jaki bezsens się napisze; im częściej będzie powtarzany, tym łatwiej ludzie przyjmą go za prawdę… Ale chyba nie o taką prawdę nam chodzi…
Niestety mam wrażenie, że coraz trudniej w polskich mediach o rzetelność, o prawdziwą, a nie tuningowaną, prawdę, o ludzką przyzwoitość wreszcie. Polskie media się zamerykanizowały i bazują na wykrzyknikach, szokujących tytułach, wieloznacznych śródtytułach, a teksty… Cóż – nierzadko są tak konstruowane, by między wierszami przemycić to, co z prawdą się z lekka mija, za to dobrze się sprzedaje… Dotyczy to także motoryzacji, niestety…
Życząc Wam jak najwięcej rzetelności w odbieranych mediach
pozdrawiam serdecznie.
Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze