Państwo stworzyło przepisy, które uniemożliwiają skuteczne ściganie osób, które złapią się na fotoradary lub odcinkowy pomiar prędkości. Tak przynajmniej wynika ze słów przedstawicieli rządu, którzy zamierzają zmienić obowiązuje prawo tak, aby karać właściciela pojazdu.
Gdzie leży problem? Dzisiaj, aby ukarać osobę, która kierowała samochodem, ta musi sama na siebie donieść – a nie jest zobowiązana tego robić. Jeśli formularz z fotoradaru lub odcinkowego pomiaru prędkości pozostanie bez odpowiedzi lub w odpowiedzi nie zostanie wskazany kierujący (bo np. nie da się tego ustalić) – wtedy państwo pozostaje bez pieniędzy. I to jest problem dla budżetu, wpływy z mandatów są niższe niż zakładane.
Zobacz: mapa fotoradarów w Polsce i na świecie
W efekcie urzędnicy wymyślili a politycy podchwycili, że trzeba karać właściciela pojazdu, niezależnie od tego kto jechał autem. Na razie to tylko pomysł, ale znając wielkość dziury budżetowej możemy spodziewać się już niedługo wysypu cudownie zwiększających wpływy do budżetu przepisów, bo kierowcy zapłacą.
Dlaczego podchodzę do tego krytycznie? Dla nikogo nie jest tajemnicą, że większość fotoradarów i odcinkowych pomiarów prędkości nie służy poprawie bezpieczeństwa, tylko wyciąganiu kasy. Zamiast zoptymalizować znaki i zwiększyć dopuszczalne prędkości, radary stawia się tam, gdzie można i powinno się jechać szybciej. Podobnie zresztą robi policja, wyjątkowo często stając tam, gdzie kierowców da się złapać, a nie tam, gdzie potrzeba rzeczywiście wolniejszej jazdy.
Tak więc kierowco, pamiętaj. Twoje drogie państwo zamierza być jeszcze droższe.
Najnowsze komentarze