Co parę lat przez kraj przetacza się rewolucja. Nagle, w okresach wynikających z kalendarza wyborczego, w Polsce buduje się, lub przynajmniej remontuje chodniki, lokalne drogi, albo otwiera odcinki dróg o ważniejszym charakterze. To jasny znak – idą wybory.
Nie inaczej jest w tym roku. Rozkopane, co się da. W moim mieście wreszcie doszedł do skutku remont drogi (wojewódzkiej) łączącej dwie duże dzielnice, kiedyś dwa odrębne miasta. Mam swoje lata, ale nie pamiętam, by tak kompleksowo remontowano tę mniej więcej 8-kilometrową ulicę. Zawsze ograniczano się do łatania dziur, co przynosiło odwrotny skutek – najpóźniej po paru miesiącach było jeszcze gorzej. Ale jeżdżę trochę po kraju i widać, że wybory odbędą się wszędzie. Samorządowe.
A gdy nadchodzą właśnie te wybory, to nagle włodarze miast i gmin przypominają sobie o drogach. Nagle pojawiają się pieniądze. Na festyny z gwiazdami największego formatu, choć i różnej jakości. Na fontanny już raczej nie. Ale na drogi i chodniki – zawsze. Wybory samorządowe mają to do siebie, że przez kraj zaczyna się przetaczać fala remontów. W efekcie kosztują one więcej, niż kosztowałyby rok, czy dwa lata wcześniej. Czy to nie jest niegospodarność władz?
Kiedy nagle wszyscy chcą coś zbudować, czy wyremontować, jest oczywiste, że ceny usług i materiałów rosną. Ba – materiałów potrafi wręcz brakować! Rozmawiałem parę dni temu z wykonawcą pewnej usługi dla mnie. Prywatnie, przy domu. Właśnie wygrał przetarg na swoje usługi. Powiedział, że niemal nie ma znaczenia, na jaką cenę złoży się ofertę – dziś samorządy łykną wszystko, byle tylko obiecać realizację zadania, zanim nadejdą wybory! Żeby móc się podczas uroczystego otwarcia pokazać, uśmiechnąć do błyskających fleszy, pozdrowić szanownych wyborców.
To chore. Gdyby nie wybory, jeździlibyśmy do dziś po kocich łbach. Gdyby nie wybory, nie znalibyśmy nawet wielu radnych i innych samorządowców. Nagle zaczynają sobie o nas, wyborcach, przypominać. Zaraz zaczną plakatować miasta i wsie, nierzadko zasłaniając nam, kierowcom, widok. Po ulicach i chodnikach będą się walać plakaty wyborcze, ulotki, tony innych śmieci, źle przyklejonych, albo wręcz zerwanych przez konkurencję. Przyjdzie jesień, ktoś te wybory w każdej gminie wygra i… zapomni o tym, co obiecał. Przez trzy lata będzie zgarniał jakąś kasę z realnie niewielką odpowiedzialnością na przynajmniej co poniektórych stołkach. A potem znowu zaleje nas fala remontów. „Inwestycji”. Które przecież sami finansujemy z naszych podatków.
Nie namawiam Was do głosowania na kogokolwiek, zwłaszcza, że wybory samorządowe nie muszą i nawet w pewnym stopniu nie są upolitycznione. Ale uważam, że warto pójść na wybory i oddać ważny głos. Mamy wpływ na to, kto zagospodarowuje przestrzeń wokół nas. Tyle, że przydałyby się jeszcze mechanizmy, które pozwoliłyby na realne pogonienie samorządowca, który nie spełnia oczekiwań wyborców.
Bo te koszty ponosimy co najmniej dwukrotnie. Raz – płacąc podatki. Drugi raz – kiedy remontujemy zawieszenia naszych samochodów wytłuczone na zniszczonych drogach. Wolałbym generalny remont drogi raz na kilka, czy kilkanaście lat, zamiast corocznego, czasem nawet kilkakrotnego w roku łatania wyrw. Zwłaszcza, że to łatanie odbywa się w taki sposób, że nawet idiota widzi, że nie przyniesie to spodziewanego efektu.
Idźmy więc na wybory i wybierzmy mądrze. Jeśli to w ogóle możliwe…
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze