Ile razy byśmy nie pisali na temat elektromobilności, zawsze znajduje się grono prądosceptyków, którzy podnoszą różnego rodzaju argumenty, które mają świadczyć o tym, że auta elektryczne nie mają sensu. Ciężko jest mi się z tym zgodzić.
Ten swojego rodzaju hejt na elektromobilność bywa gwałtowny, zajadły i nie przyjmuje argumentów. Emocje w komentarzach sięgają niekiedy zenitu. Możemy tam przeczytać o tym, że w Polsce prąd jest produkowany z węgla, że auta elektryczne mają mały zasięg i trzeba je ciągle ładować, że za te same pieniądze można mieć 5-letnią świetnie wyposażoną klasę premium oraz że produkcja akumulatorów ma same wady, bo trudno dostępne i rzadkie surowce, nieekologiczne to i w ogóle do chrzanu.
I zastanawiam się, skąd taki pęd w ludziach, żeby kwestionować jakiś kierunek rozwoju motoryzacji. Samochody elektryczne są bowiem dzisiaj jedną z możliwości, które oferują producenci. Chcesz, kupujesz samochód spalinowy, chcesz, kupujesz hybrydę. A jeśli chcesz elektryka? Proszę bardzo, coraz szerszy wybór przed naszymi oczami. Bardzo komfortowy i przestronny Citroën C4, nowoczesny i wyjątkowo udany Peugeot 208 oraz 2008, Renault Zoe. Są na wyciągnięcie ręki, ale nikt nikogo do zakupu nie zmusza. Co więcej, są samochody nowe ale też coraz więcej też aut używanych.
Jednym z ciekawszych argumentów elektrohejterów jest podnoszenie kwestii jakiegoś spisku, podejrzewanie redakcji motoryzacyjnych o jakiś spisek, którego efektem ma być zabicie rynku spalinowego. Spieszę sprostować: nikt nam nie zleca promowania, sami z przyjemnością piszemy o tym, jak się żyje z autem elektrycznym. Z kilku powodów, po pierwsze to nadal nowość i różni się od tradycyjnej motoryzacji, po drugie widzę zainteresowanie czytelników a po trzecie … samochodem elektrycznym jeździ się bardzo przyjemnie.
Owszem, trzeba „tankować” częściej niż zwykłe auto. Tak, jeździ trochę wolniej. I rzeczywiście, zimą zasięg jest mniejszy. Takie są cechy tego napędu, ale są też zalety, które ja osobiście uwielbiam. Jest cicho i płynnie. Na światłach trudno o bardziej dynamiczne auto. Zupełnie inny styl jazdy, spokojniejszy, bez tego wszechobecnego pośpiechu. W mieście parkuje za darmo, korki omijam dzięki możliwości jazdy pasem dla autobusów i taxi. I tak, zdaję sobie sprawę z tego, że te przyjemności parkowania i jazdy po buspasach nie będą trwały wiecznie. Ale dzisiaj są, ułatwiają mi życie, obniżają jego koszty.
Widzę jeden poważniejszy problem z elektromobilnością w Polsce i tutaj w pełni podzielam zdanie naszych Czytelników. W stosunku do zarobków, samochody elektryczne w naszym kraju są po prostu za drogie. Ich cena przekracza możliwości przeciętnego Polaka, bo nadal wybieramy, jako społeczeństwo, auta używane. 20 – 30 tysięcy złotych to limit naszych możliwości. Nie dlatego, że chcemy jeździć starymi pojazdami, tylko dlatego, że na więcej nas nie stać. Skąd popularność LPG albo diesla? Chodzi po prostu o niskie koszty eksplotacji. Tu jest problem.
Zmienić to można dopiero rozsądnym systemem dopłat, którego w Polsce – w przeciwieństwie do innych krajów w Europie. Tutaj też często pada argument, że to sztuczne pompowanie rynku i zabieranie pieniędzy podatnika. Moim zdaniem elektromobilność to jest jednak inwestycja, wydaję pieniądze na czysty napęd, jednocześnie ograniczając zachorowania związane z zanieczyszczeniem powietrza. I lepiej wydawać pieniądze z budżetu na zapobieganie chorobom, niż leczenie.
Elektromobilność ma w Polsce jeszcze długą drogę przed sobą. Nie jest to żadna nowość, bo rozwój motoryzacji w naszym kraju zawsze przebiegał wolniej i na mniejszą skalę niż u naszych zachodnich sąsiadów – tak było także przed wojną. Największy wpływ na to ma stan gospodarki a w konsekwencji przychody w naszych portfelach. Wysokość wynagrodzeń jest wprost proporcjonalna do tego, czy kupujemy 10-20 letnie auta czy nowe. Tu jest ciągle wiele, bardzo wiele do zrobienia.
Na koniec chciałbym zachęcić was do przejażdżki elektrykiem, jeśli tego jeszcze nie robiliście. Warto wybrać się do jednej z sieci car sharingu i popróbować. Naprawdę warto.