Renault Clio GT sport to auto, które będę długo wspominać. Choćby z tego względu, że samochód wyposażony w funkcję jazdy sportowej dostałam do testów w okresie największych deszczy. Jak tu skorzystać z wszystkich funkcji, gdy na drogach ślizgawica, a wycieraczki nie mogą nadążyć z wycieraniem szyb? Udało mi się sportowo pojechać jedynie 50 kilometrów. Czuć różnicę. Jako kobieta, oczywiście nie wiem dokładnie na czym to wszystko polega (i stanowczo wiedzieć nie chcę!), ale wrażenie jest takie, jakby auto mocniej trzymało się drogi, jakby nagle budził się w nim dziki zwierz, choć silnik ma skromną pojemność 1.2 litra. Ale ów motor nagle po prostu zaczyna mówić do mnie innym głosem, samochód szybciej przyspiesza, a nawet powiedziałabym, że w niezauważony sposób połyka wręcz kilometry jak indyk na intensywnym tuczu. Auto ma piękną sylwetkę, którą charakteryzują specjalne przednie i tylne zderzaki, spojler przedni i tylny, spojlery progowe, felgi 17″, oddzielne diodowe światła dzienne i podwójny chromowany wylot rury wydechowej.
To sportowe Clio prowadzi się naprawdę świetnie. Rewelacyjnie trzyma się drogi, jest poza tym niesłychanie zwrotne. Jak to cudownie móc zawrócić w trzech ruchach na wąskiej drodze! Jeszcze cudowniej zrobić to na zatłoczonym parkingu! A najcudowniej, gdy manewrując na podziemnym parkingu hipermarketu nie robimy w gacie ze strachu, że coś zarysujemy, bo auto niemal samo się prowadzi. Oczywiście samochód wyposażony jest w kamerę cofania i system wspomagania parkowania, więc właściwie można się nie denerwować. No… chyba, że… jest się mną, dostaje się takie auto w ulewę, a co za tym idzie tylna kamera jest kompletnie zaparowana. Niemniej jednak auto jest proste w manewrowaniu, a zwrotność sprawia, że nawet w ulewę i przy kompletnie zaparowanej kamerze można wrzucić na luz.
Samochód został wyposażony w automatyczną skrzynię biegów. Nie jestem fanem automatów. Najeździłam się tym w swoim czasie sporo, gdy podróżowałam po Stanach Zjednoczonych i przyznaję, że zawsze mnie to nudziło. Po prostu tak mam, że lubię zmieniać biegi i nic na to nie poradzę. To moja słabość. Już jako kilkulatka bawiłam się na podwórku kijkiem w zmienianie biegów i takie zamiłowanie do mieszania lewarkiem do dziś mi zostało. Na szczęście tu producent pomyślał, że może się trafić takie okropne babsko, jak ja i… to auto miało skrzynię biegów z możliwością manualnego przełączenia biegów za pomocą skrzydełek umieszczonych przy kierownicy. Dziś to chyba standard w wielu samochodach z automatyczną skrzynią biegów z podwójnym sprzęgłem.
Sportowa renówka ma też wiele innych zalet. Testowana przeze mnie wersja kombi miała bardzo pakowny bagażnik, w który wrzuciłam nie tylko spore zakupy, ale jeszcze całe pudła książek odebranych od wydawcy. Do kieszonek, półeczek itd. nie mam większych uwag poza tym, że… ja tam lubię mieć „swoją” półeczkę tylko dla kierowcy między kierownicą a drzwiami. Taką, by nikt z pasażerów nie zaglądał, co ja na niej trzymam! Proszę producentów, by o mnie myśleli!
Nawigacja (R-link) mnie mile zaskoczyła. Po pierwsze z ekranem dotykowym, co jednak jest sporym ułatwieniem. Na dodatek na wielopasmowych trasach z rozjazdami pokazuje graficznie, jak dla kompletnego debila, który konkretnie pas ruchu trzeba wybrać. Niestety system wpisywania adresu jest niepraktycznie skonstruowany. Np. jeśli adres czegoś to jest nazwa miejscowości i numer domu – nawigacja nie pozwala nam na wpisanie numeru domu. Żąda podania nazwy ulicy. A jeśli w miejscowości ulic brak, a domy są? Ha! Renault nie wziął tego pod uwagę. Mimo takich braków dwukrotnie w zabitych dechami wsiach dojechałam na miejsce, korzystając najpierw z nawigacji, a potem ze swojego starego, harcerskiego nosa. Cenne jest natomiast wpisywanie adresu od razu po kodzie pocztowym. W przypadku 32 miejscowości w Polsce o nazwie „Wólka” i 29 o nazwie „Łazy” warto od razu posiłkować się kodem, by szybciej trafić.
Niestety w sprzęcie grającym brak CD. Wiem, że dziś wszyscy posługujemy się USB, ale… czasem człowiek kupi sobie coś w drodze i chce od razu posłuchać. A tu… nie da się!
Minusy auta to: przydałyby się lampki przy lusterkach w osłonkach przeciwsłonecznych. Jako kobieta lubię czasem umalować sobie tzw. „wary obciągary”, a w ciemnościach egipskich jednak mogę trafić szminką w oko. No… chyba, że zapalę światło w samochodzie.
Przydałoby się też, by lusterka zewnętrzne składały się po zamknięciu drzwi. Uważam, że auto tej klasy powinno to mieć w standardzie. Zwłaszcza, że miejsc do zaparkowania w polskich miastach coraz mniej, a kierowcy często wpychają się niemal na styk. Potem, gdy przeciskają się między zaparkowanymi samochodami, tak często odginają te lusterka, że np. w Warszawie znam kilkanaście takich parkingów, na których trzeba potem ręcznie ustawiać lusterka do stanu normalności, bo są niemal wywrócone „na lewą stronę”.
A prawda jest w ogóle taka, że to sportowe Clio bardzo fajne, ale w Polsce, a zwłaszcza w Warszawie za bardzo to jeździć nim nie ma gdzie… A chciałoby się jednak ten sportowy tryb jazdy wcisnąć!
Jeździłam: Renault Clio GT 120 EDC
Najnowsze komentarze