Jak przed wojną sprawdzano spalanie samochodów? Automobilklub organizował zawody, polegające na wyjeżdżeniu określone ilości benzyny. Najoszczędniejszy w zawodach w 1928 r. okazał się Citroën. Na 7,5 litrach benzyny przejechał aż 124 kilometry. Peugeot z kolei nie dojechał do końca z powodu tragicznego stanu polskich dróg. Poczytajcie.
„Dla bywalców rajdowych wyścigowych niezwykły widok przedstawiał szmer samochodów, ciągnący z pod Automobilklubu na szosę Marecką. Cała karawana składała się z samochodów najmniejszych i najlżejszych. Celem tej wycieczki była próba zużycia benzyny przez silniki samochodowe, nic też dziwnego, te wielkie, żarłoczne samochody poprzestały na roli obserwacyjnej.
— Wiele waży pan redaktor? — zwrócił się do mnie p. Paweł Bitchan, — Sześćdziesiąt i sześć kilo, — odparłem. — No to proszę do mojej maszyny. Skorzystałem z tego zaproszenia tem chętniej, te z Bitchan jest nietylko jednym z najlepszych polskich kierowców, lecz i świetnym kompanem o nigdy nie wysychającem źródle dowcipu. Maszyna Bitchana, zgrabna karetka amerykańskiej marki Whippet, w Pustelniku ustawia się na wadze. Ponieważ ja ważę za mało, dorzucają nam kilka kilogramów żelaza.
Start do próby ma nastąpić koło Strugi. Każdy z kilkunastu samochodów stających do konkursu otrzymuje zbiornik ze ściśle wymierzoną zawartością benzyny. Z tym zapasem samochód wyjeżdża na szosę i rozpoczyna krążyć po szosie, liczącej w zamkniętym obwodzie prawie czternaście kilometrów. Gdy samochód z powodu wyczerpania benzyny stanie, komisja oblicza ilości przebytych kilometrów i wydaje orzeczenie o stopniu oszczędności maszyny.
Dla sfer automobilowych próba ma pierwszorzędne znaczenie, to też na starcie zgromadziła się niemal cała samochodowa Warszawa. Lotny bufet Automobilklubu skutecznie odciąga publiczność od słonecznej werandy pobliskiej restauracji, co chwila zajeżdżają coraz ładniejsze samochody (rzecz łatwo zrozumiała: kto ma lepszą maszynę, ten może sobie pozwolić na dłuższe spanie), panie rywalizują ze sobą pięknością białych płaszczy najrozmaitszych odcieni i krojów.
Piękna, rzetelnie majowa pogoda usposabia wszystkich optymistycznie. Nie brak nawet muzyki. Z Jednej strony kieszonkowy gramofon p. Turnai wyśpiewuje „Mary Lou”, z drugiej strony blask – bottomem odpowiada gramofon p. Bormanowej Wkrótce jednak musimy rozstać się z tą idyllą. Nasz Whippet dostał siedem i pół litra benzyny i musi ruszyć w drogę. — Czy aby nie będzie zawiele kurzu? — Skąd znowu! Z Warszawy przyszła specjalna cysterna samochodowa w celu zraszania szosy. Istotnie, kierownictwo próby w osobach komandora płk. Meyera i inż. Wochowskiego pomyślało nawet i o tem. Pozatem cała trasa próby jest obstawiona kontrolerami i żołnierzami.
Stosownie do kategorii mamy jechać z przeciętną chyżością 90 klm. na godzinę, zatem jedno okrążenie zabiera nam około 18 minut. Ponieważ samochody słabsze miały prawo jechać wolniej (czyli oszczędniej zużywać benzynę), wkrótce rozpoczęliśmy mijać konkurentów. Pierwszym na naszej drodze był inż. Rychter, który na swej historycznej (złośliwi twierdzą, że maszyna robi już piąty milion kilometrów) jedzie, jak zwykle, z regularnością flegmatycznego chronometra.
Drugim samochodem na naszej drodze była… cysterna do polewania. Ugrzęzła przedniemi kołami na równej szosie i nie wpływała bynajmniej na stopień wilgotności na szosie. Gdyśmy robili drugie okrążenie — cysterna wlazła w szosę jut czterema kołami. Podczas trzeciego okrążenia, żołnierze wyratowali z opresji biedną polewaczkę i aż do pomyślnego zakończenia próby (a może i jeszcze przez parę godzin) z zapałem godnym lepszej sprawy pompowali do niej wodę z sadzawki. My zaś tymczasem nurzaliśmy się w tumanach kurzu, podziwiając rodzime sposoby budowy i konserwacji szos.
Na każdym zakręcie należałoby ustawić tablice z trupiemi czaszkami, bowiem przebywanie wiraży na normalnej szybkości grozi katastrofą. Każdy zakręt jest posypany tłuczonym kamieniem, dzięki czemu każdy samochód ma tendencję odśrodkową. Podczas próbnej jazdy te porządeczki spowodowały katastrofę. Francuski kierowca na maszynie Peugeot na zakręcie został zrzucony z szosy, fiknął potrójnego kozła i cudem tylko uszedł z życiem. Na szóstym okrążeniu nasz samochód „wyzionął ducha”— benzyny starczyło na 70 kilometrów.
Słabsze wozy kursowały zacznie dłużej. Ostatni skończył jazdę mistrz Liefelt, który na swej Citroenie wyjeździł aż 124 kilometry. — To już nic jest oszczędność lecz prawdziwe skąpstwo — żartowano sobie z niego.”
W rajdzie brał udział Citroën B14. Miał on silnik 1,6 o mocy 22 KM. Średnie spalanie w powyższym konkursie wyszło na poziomie 6 litrów na 100 km.
źródło: ABC, 8 maja 1928 r. Pisownia oryginalna
Originally posted 2022-10-24 00:07:52.
Najnowsze komentarze