Poniższy tekst dedykuję wszystkim tym, którzy uważają, że pisma motoryzacyjne wydawane przez niemieckie domy medialne są całkowicie obiektywne i nie można im zarzucić nawet cienia stronniczości, czy wręcz wspierania niemieckich koncernów motoryzacyjnych.
„Puls Biznesu” – najbardziej opiniotwórcze medium biznesowe w kraju czytane przez 100.000 przedstawicieli najwyższej kadry zarządzającej – jak sam się przedstawia na swojej stronie internetowej, opublikował wczoraj ciekawy materiał. Owszem, pewnie zaraz znajdą się tacy, którzy doczytają się, że „PB” wydawany jest przez szwedzką Grupę Bonnier – „jednego z największych na świecie koncernów medialnych posiadającego 175 firm w 16 krajach”, więc też o obiektywizm trudno, ale czytelnicy „Pulsu Biznesu” wiedzą, że jest to jednak pismo bardzo obiektywne.
O jaki artykuł chodzi? Wczoraj na łamach „Pulsu Biznesu” można było przeczytać o finansowym zaangażowaniu niemieckich firm motoryzacyjnych, głównie BMW, w kampanię wyborczą. 690.000 euro, to dla BMW może nie jest wielka kwota, ale kasa nie poszła z koncernowych zasobów, lecz – w równych częściach – z prywatnych kieszeni Johanny Quandt, oraz dwójki jej dzieci – Stefana Quandta i Susanne Klatten. A to przedstawiciele rodziny kontrolującej BMW, posiadającej 46,7% udziałów tej firmy. „Puls Biznesu” podkreślił też, że darowizny przekraczające 50.000 euro muszą być w Niemczech upublicznione. Wspomnianych 690.000 euro przekazano na konto Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU), czyli partii pani Kanclerz. Wcześniej, ale jeszcze w tym roku, BMW przekazało przeszło 400.000 euro dotacji dla innych partii. Nie musi to mieć oczywiście żadnego drugiego dna, ale jeśli spojrzy się na zaangażowanie niemieckich polityków, zwłaszcza w ostatnim czasie, w walkę z unijnymi regulacjami na rzecz obniżenia emisji dwutlenku węgla, to trudno ukryć zdziwienie…
Naturalnie rzecznik rodziny kontrolującej BMW zdementował te podejrzenia, ale nagła kontra niemieckich polityków przeciwko unijnym regulacjom była wydarzeniem bezprecedensowym. Biorąc pod uwagę, że na Starym Kontynencie to właśnie Niemcy produkują najwięcej aut z dużymi silnikami, którym trudno spełnić unijne wytyczne co do emisji, trudno tego wspomnianego drugiego dna nie dostrzec. Nawet nie będąc zwolennikiem teorii spiskowych.
A to przecież nie wszystko. Kilka ładnych lat temu, w 2005 roku, wybuchła inna afera, tym razem pozapolityczna w zasadzie. W Niemczech zakazany jest tzw. product placement, zwany z polska „lokowaniem produktu”. Uważany jest tam bowiem za formę kryptoreklamy. Mimo to przez ładnych kilka lat w różnego rodzaju serialach nadawanych przez publiczną telewizję ARD stosowano ten mechanizm, aż wybuchła wielka afera, która skończyła się dymisją prezesa jednej z firm produkujących programy dla ARD i „zieloną trawką” dla paru innych osób. Widać więc, że prawo prawem, a kasa robi swoje. Nawet ten – uważany za bardzo uporządkowany – naród potrafi robić wielkie przekręty z „lokowaniem produktu”. A w tym świetle już nieco jakby inaczej wyglądają wyniki testów publikowanych w prasie motoryzacyjnej w naszym kraju. U nas product placement jest wszak dozwolony, a nawet bardzo popularny. Przynajmniej w telewizji.
Smaczku telewizyjnej aferze dodaje fakt, że mocno umoczoną w niej firmą była spółka Bavaria Film. Geograficznie położona blisko centrali BMW, co oczywiście nic nie znaczy, ale czemu miałbym o tym nie napisać? ;-)
Ja oczywiście, człowiek spolegliwy i widzący w ludziach tylko dobre cechy ;-) nawet nie pomyślałem o tym, by w polskojęzycznej prasie motoryzacyjnej miały miejsce jakieś budzące wątpliwości machinacje, a fakt, że często wygrywają testy auta z koncernu VAG uznaję jako wyższość ich konstrukcji nad wieloma innymi. I to, że mi się one „nie widzą” z wielu różnych powodów o niczym nie świadczy – pewnie jestem jeszcze w błądzącej mniejszości, bo przecież miliony Polaków nie mogą się mylić. Ale czytując regularnie pisma motoryzacyjne ukazujące się w Polsce zapewne wkrótce docenię niemieckie samochody. Czego i Wam serdecznie nie życzę…
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze