Dawaj mój prąd, złodzieju! Takie okrzyki mogą już wkrótce stać się codziennością przy ładowarkach. Pojawienie się samochodów elektrycznych przyniosło kilka nowych zjawisk w naszej rzeczywistości motoryzacyjnej. Wśród nich napady szału przy zajętych punktach ładowania.
Wiele lat temu Peugeot wypuścił reklamę, w której jego model, 307, był przedmiotem zazdrości innych kierowców. Widzieliśmy w niej jak wyżywali się na nowym samochodzie, niszczyli go. „Zazdrość straszna rzecz”, brzmiała konkluzja reklamy. Dzisiaj podobne zjawisko zaczyna występować w przypadku samochodów elektrycznych i nie są to odosobnione przypadki.
Media zaczynają informować o atakach szału i wściekłości przy publicznych ładowarkach. Kilka dni temu w Anglii kierowca nowego elektryka zaczął wyzywać kobietę, która podłączała swój samochód do ładowania przy centrum handlowym, wykrzykując, że powinna czekać w kolejce a nie się wpychać, kiedy on pilnie potrzebuje prądu. Nie są rzadkie przypadki prób odłączania samochodu od ładowania (nie wszystkie ładowarki mają blokadę dla kabla).
Frustracja, która znajduje ujście w postaci napadów szału, wynika z braku wystarczającej ilości ładowarek. Samochodów elektrycznych przybywa, jednak ilość punktów, gdzie można uzupełnić energię w akumulatorach przybywa dużo wolniej. Problem także w tym, że auto na prąd „tankuje” się dużo wolniej, niż paliwo na stacji.
Rozwiązaniem problemu ładowarek powinno być m.in. instalowanie dużej ilości tanich punktów niskiej mocy np. na oświetleniu ulicznym. Tak zrobiono m.in. w Londynie, kierowcy włączają swoje auta w taki system na noc, zostawiając je podłączone na noc. W Polsce takich rozwiązań na razie nie ma, co skazuje mieszkańców osiedli i bloków na przedłużacze i klasyczną motoryzację. Kłótnie i awantury przy ładowarkach mogą więc być coraz powszechniejszym obrazkiem, także u nas.
Najnowsze komentarze