Otóż kilka lat temu wybrałam się w podróż 200 kilometrów od domu w lecie i to w upał. By się nie ugotować otworzyłam okna na całą szerokość. Tuz za Warszawą na wysokości Łomianek coś wpadło mi do auta. Pal jednak sześć auto. To coś było wielkie, skrzydlate i… wleciało mi za koszulę. Było to świeżo po śmierci aktorki Ewy Sałackiej ugryzionej przez osę. To coś, co wleciało mi za dekolt osą nie było na pewno, bo… było większe! Wizja śmierci za kierownicą przy znaczniej prędkości była jednak nadal silna. Wrzeszcząc zahamowałam i zjechałam na pobocze. Z powodu strasznego ruchu na drodze nie mogłam wysiąść od strony kierowcy, więc cały czas drąc się, jak opętana, wygramoliłam się z drugiej strony na pobocze, zajrzałam za dekolt w poszukiwaniu gryzącego i niosącego śmierć potwora i… znalazłam chrabąszcza majowego. Opadły mi ręce. Po pierwsze chrabąszcza się nie boję. Po drugie chrabąszcz sam był przerażony. a po trzecie… co on robił w lipcu, skoro to dwa miesiące po maju? No nic… Powlokłam się do auta i aby historia z chrabąszczem się nie powtórzyła zamknęłam szczelnie okna i włączyłam nawiew. Wygodne to nie było, ale dało się przeżyć podróż. Właśnie wtedy postanowiłam, że kupię auto z klimatyzacją. I tak w swoim czasie zrobiłam.
Nie piszę jednak o tym wszystkim po to, by wychwalać zalety klimatyzacji, bo za dobrze zdaję sobie sprawę, że ma też sporo wad. Chodzi mi raczej o to, że do klimatyzacji tak się przyzwyczaiłam, że gdy jadę autem bez i trzeba otworzyć okna nie czuję się nie tyle komfortowo ile spokojnie i bezpiecznie. W końcu za oknami latają śmiercionośne potwory, wśród których chrabąszcz majowy to mały pikuś. Trzy dni temu jechałam z kolegą, jego autem bez klimatyzacji. To znaczy klimatyzacja w aucie jest, ale kolega oszczędza, więc jej nie włącza. Przecież to tylko miasto – mówi. Dlatego okna u niego są zawsze pootwierane na oścież. Powiedziałam mu, że trochę niepewnie się czuję w takim aucie i zaczęłam opowiadać o przygodzie z chrabąszczem. Oczywiście w nadziei, że się zlituje i jednak zdecyduje się zamknąć okna i włączyć klimatyzację. On mi na to zaczął mówić, że mnie się zawsze coś przytrafia, że jemu nigdy, że przesadzam i tak ględził, ględził, ględził aż… przez otwarte okno wpadł jakiś robak. Nie wiem jednak jaki, bo wpadł wprost do otwartych ust kumpla, który mało robakiem się nie udławił. Oczy mu łzami zaszły, zaczął kaszleć i wykrztusił:
– To przez ciebie jędzo.
Przeze mnie? A to ja mu kazałam jeździć autem bez włączonej klimy i z otwartmi na oścież wszystkimi oknami?
Najnowsze komentarze