Od 1 stycznia 2025 roku Unia Europejska wprowadza nowe, bardziej rygorystyczne limity emisji CO₂ dla nowych samochodów osobowych. Średnia emisja nie powinna przekraczać 93,6 g/km, co stanowi znaczną redukcję w stosunku do poprzedniego limitu wynoszącego 115,1 g/km. Brzmi jak krok w stronę czystszego powietrza? Niekoniecznie. To raczej pretekst do odpływu pieniędzy za wielką wodę.
Producenci, którzy nie spełnią nowych norm, będą musieli płacić kary w wysokości 95 euro za każdy gram CO₂ przekraczający limit, pomnożone przez liczbę sprzedanych pojazdów. Szacuje się, że łączna kwota grzywien może sięgnąć nawet 15 miliardów euro – suma, która zamiast trafiać na poprawę jakości powietrza, powędruje na konta firm takich jak Tesla, które dzięki sprzedaży kredytów emisyjnych będą głównym beneficjentem tych regulacji.
Nowe limity nie spowodują natychmiastowego spadku emisji CO₂ ani skokowej poprawy jakości powietrza. Samochody spalinowe, które już poruszają się po drogach, nie znikną przecież w żaden magiczny sposób. Przeciwnie – presja na producentów może doprowadzić do wzrostu cen aut spalinowych i wyhamowania inwestycji w technologie rzeczywiście ograniczające emisję. Bo skąd wziąć 15 miliardów euro? Nie wiecie? Otóż z naszych kieszeni. I tak jak cenię Unię Europejską za wiele osiągnięć, to w tej kwestii nie jestem w stanie zaakceptować polityki wobec producentów. Widzę tragiczne konsekwencje zmuszania ich do zapłaty tak dużych kar – przede wszystkim w postaci sięgania przez urzędników do mojej kieszeni. To taki ukryty podatek, który jest zabierany z Europy i transferowany gdzieś daleko. W imię czego?
22% elektryków to nierealny poziom
Aby sprostać nowym wymaganiom, producenci powinni zwiększyć sprzedaż pojazdów elektrycznych do poziomu 20-22% rynku europejskiego. Problem w tym, że obecnie udział ten wynosi około 12%, a dodatkowe 10% osiągnąć się nie da. Ceny tych aut są za wysokie, wiele krajów nie ma infrastruktury – Polska na swoich osiedlach (blokowiskach) nie ma prawie nic. I trudno się dziwić – nie ma klientów, to nikt nie będzie inwestował. I tak można by długo. W Europie zamiast przemyślanego planu transformacji, mamy do czynienia z regulacyjnym przymusem, który nie przełoży się na realną korzyść dla środowiska.
Kto na tym straci?
Ostatecznie rachunek zapłacą podatnicy i konsumenci. Firmy motoryzacyjne będą zmuszone przenieść (i robią to!) koszty na klientów, podnosząc ceny nowych pojazdów. Sytuacja ta doprowadzi do dalszego drenowania europejskich gospodarek, ponieważ miliardy euro wypracowane w Europie trafią do nielicznych beneficjentów regulacyjnego systemu – głównie poza kontynent.
Powiedzmy więc to wprost. Nowe limity emisji CO₂ to nie tyle krok w stronę czystszej Europy, co regulacyjna iluzja, która transferuje miliardy euro do wybranych firm. Jeśli realnie chcemy czystszego powietrza, to owe 15 miliardów euro powinno iść na inwestycje a nie być przepalane na fikcyjne instrumenty na papierze. Najwyraźniej czas wrócić do podstaw i zacząć wszystko od początku.
Komisja Europejska pracuje
Na szczęście świadomość problemu pojawiła się już w Brukseli i zaowocowała pracami środowiska motoryzacyjnego z politykami. Efekty nowego porozumienia powinniśmy zobaczyć w marcu. Czekamy!
Najnowsze komentarze