Mój związek z francuskimi autami nie był przypadkowy. W pewnym sensie został mi wręcz narzucony, jak i zresztą tysiącom młodych kierowców w Polsce, a w innym, był wynikiem całkiem świadomego wyboru, gdyż w tym czasie w rodzinie były już dwa francuskie auta Citroen Xsara Picasso oraz Peugeot 206 SW należące odpowiednio do mojego Taty i do mojego Dziadka.
Cofnijmy się jednak odrobinę w czasie. W 2012 roku, gdy przystępowałem do kursu na prawo jazdy, jedynymi autami jakim dysponował lokalny Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego były Renault Clio trzeciej generacji w wersji „poliftowej”, wszystkie koloru czerwonego. W związku z tym wiadomą rzeczą było, że ośrodek w którym się uczyłem dysponował dwiema „klijówami” – w wersji przed liftingowej, czarną „Renatą” oraz srebrną strzałą. Do dzisiaj pamiętam moje pierwsze jazdy czarną bestią. Pamiętam również dokładnie mankamenty obu tych aut. W czarnej bestii uszkodzony był przełącznik elektrycznego sterowania lusterkami, to znaczy wszystko działało na odwrót. Gdy chcieliśmy sterować lewym lusterkiem, trzeba było przestawić przełącznik sterowania w prawy, gdy lusterko miało iść w górę, joystick sterowania trzeba było kierować w dół. Przyzwyczajenie do odwróconego sterowania lusterkami okazały się później nieco kłopotliwe podczas egzaminu.
Oczywiście, jak każde Clio, miał co chwilę przepaloną jedną z żarówek w światłach mijania. Jeśli zaś chodzi o drugą Renię, srebrną strzałę, to była dopiero maszyna. Auto, które patrząc z perspektywy czasu musiało być po solidnym dzwonie. Na wybojach trzeszczało, drzwi kierowcy ulepione były ze szpachli, gdyż nie trzymał się na nich magnes, a okno otwierało się jedynie do połowy. W aucie tym ciągle świeciły się kontrolki od silnika oraz od poduszek powietrznych. Autko miało ręcznie sterowane lusterka boczne i ułamaną prawą dźwignię od ustawiania lusterka. Mimo wszystko w tamtym czasie było to moje ulubione auto.
W czerwcu 2012 roku przystąpiłem do egzaminu na prawo jazdy, gdzie trafiłem na świeże auto z przebiegiem jedynie 207 km. Szokiem dla mnie było to, że Clio może tak dobrze działać i może w nim się nie świecić od groma kontrolek ostrzegających o awariach.
Po zdaniu egzaminu za pierwszym razem moje kontakty z francuskimi autami ograniczyły się do sporadycznego używania tatowego Citroena lub dziadkowego Peugeota.
Mój związek z Clio rozpoczął się na nowo jesienią 2013 roku, kiedy to stałem się dumnym właścicielem ślicznej błękitniej „Reni”. Było to wyprodukowane w 2007 roku auto wyposażone w półtora litrowego niezwykle ekonomicznego diesla i było rzadką wersją wyposażeniową Rip Curl. Autko to dzielnie woziło mnie i moją przyszłą Żonę na studia do Torunia. Z racji niezwykłej ekonomiczności silnika, w około 150 kilometrowej trasie, auto paliło średnio 3,7 litra, a w miejskich korkach między 4,3 a 4,7 litra. Służyło ono do licznych podróży i w 2 lata użytkowania „nakulaliśmy” ponad 100 tysięcy kilometrów. Poważnym problemem okazało się ciągłe przepalanie żarówek w światłach mijania, a ze względu na ciasnotę przy reflektorach prawie zawsze kończyło się to dla mnie pokaleczeniem i podrapaniem rąk.
Moją przygodę z tym autem zakończył dość przykry incydent, a mianowicie w czasie podróży na egzamin, w wyniku zwarcia w instalacji elektrycznej spalił się zespolony przełącznik od wycieraczek komputera i panel sterowania radia. Niestety w wyniku tego spięcia uszkodziły się wszystkie odbiorniki związane z przełącznikiem. Naprawa okazała się ponad studencki budżet i auta trzeba się było pozbyć. Z racji tego, że eksploatacja diesla zimą była dość kłopotliwa, zdecydowałem się na zakup auta z silnikiem benzynowym. Chciałem kupić dużą komfortową limuzynę. Jeśli chodzi o komfort jazdy nie ma aut równie wygodnych jak Citroeny. Mój wybór padł na C5 pierwszej generacji ze 140-konnym silnikiem benzynowym. Hydropneumatyczne zawieszenie to jest to, czego potrzeba do komfortowego podróżowania po polskich drogach.
Od 2016 roku jestem instruktorem nauki jazdy. Swoje pierwsze szlify zawodowe jako instruktor zdobywałem właśnie pracując na Clio trzeciej generacji. Nic więc dziwnego, że pozostał we mnie duży sentyment do tych pancernych aut, jeśli chodzi o walkę z przyszłymi adeptami kierownicy.
W 2017 roku gdy otwierałem własną szkołę jazdy zaczynałem również z Clio III. Moja czarna maszyna była najlepszym autem jakie do tej pory miałem. Oczywiście miał swoje mankamenty, ale mimo wszystko uwielbialiśmy z Żoną to auto.
W trakcie wymiany aut szkoleniowych na Kię Rio, stwierdziłem, że nie nadają się one do nauki jazdy tak dobrze jak Renault i w kwietniu 2018 roku zakupiłem Renault Clio IV. Biała Dama służy nam nie tylko jako auto szkoleniowe, ale również jako pojazd egzaminacyjny, a także jako auto, którego używamy do jazdy na co dzień.
Podsumowując, z drobnymi przerwami mój związek z Clio trwa już 7 lat. Z autami tymi tak się zżyłem, że nie wyobrażam sobie nie posiadać Reni czy to jako auta prywatnego, czy to jako pojazdu do szkolenia. Kursanci niezwykle sobie chwalą te pojazdy. Świadczyć o tym może fakt, że WORD Piła egzaminy na Renault Clio III prowadził od 2008 roku do grudnia 2018 roku, a (równolegle z Kią Rio) nadal przeprowadzane są one a Renault Clio IV. Nie tylko ja zakochałem się w Renault Clio jako kursant, moje czarne Clio III odkupiła ode mnie kursantka w momencie, gdy wysłałem je na zasłużoną emeryturę. Clio było, jest i będzie moim ukochanym samochodem, z niecierpliwością oczekuję na kolejną V już generację auta, którą mam nadzieję również uczyć jeździć.
Historię o Renault Clio nadesłał do nas Michał w ramach Noworocznego Konkursu Francuskie.pl.
Najnowsze komentarze