Grzegorz Różycki nie żyje. Z naprawdę ogromnym smutkiem, z łamiącym się sercem, głosem, ze łzami w oczach informujemy, że w dniu dzisiejszym opuścił nas Grzegorz Różycki. Nasz wieloletni Kolega, Przyjaciel, nasz były redaktor sportowy. Wielki pasjonat francuskiej motoryzacji, szczególnie tej spod znaku szewronów. Miał tylko 38 lat…
Poznałem Grzesia kilkanaście lat temu. Mieszkaliśmy w jednym regionie, w jednym województwie, obaj byliśmy członkami Klubu Cytrynki od wczesnych lat istnienia tegoż Klubu. Grzegorz był naprawdę ogromnym miłośnikiem Citroënów, szczególnie hydropneumatyków. Chyba nikt dziś już nie zliczy, ile miał BX-ów, Xantii i C5-tek, a to wcale nie były jedyne Jego Cytrynki! Wiedział o tych samochodach dosłownie wszystko, choć przecież nie był mechanikiem.
Mimo znacznej niepełnosprawności (efekt choroby nowotworowej) Grzegorz był wcieleniem dobrego humoru, wielkich ambicji, które realizował, był niesamowicie otwartym człowiekiem. Zawsze otaczało go liczne grono znajomych i przyjaciół. Tryskał humorem i nawet, gdy dopadały go kolejne choroby, nie poddawał się, walczył, brał z życia tak pełnymi garściami, jak to tylko było możliwe.
Aż przyszedł wrzesień ubiegłego roku… Grzegorz zachorował, choć i tak zmagał się już z wieloma problemami zdrowotnymi, acz nowotwór nigdy już do niego – na szczęście – nie wrócił. Jesień ubiegłego roku rozpoczęła pasmo problemów i nie było widać ich końca. Większość z ostatnich dziewięciu miesięcy Grzegorz spędził na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej w puławskim szpitalu. Puławy, to było jego miasto. Miasto, w którym było go pełno. Angażował się w różne przedsięwzięcia, był społecznikiem. W Puławach się urodził i w Puławach Go pożegnamy.
Mimo dużej niepełnosprawności Grzegorz pozostał znakomitym kierowcą. Do dziś nie wiem, gdzie i kiedy zdobył te umiejętności – wszak nowotwór zaatakował go u progu dorosłości! Połowę swojego życia Grzegorz spędził na wózku inwalidzkim. Potrafił jeździć, jak szatan, ale zawsze z rozsądkiem. Znakomicie panował nad samochodem, który prowadził przecież tylko rękami – wymagał specjalistycznego oprzyrządowania. Nigdy nie zapomnę, jak zaproponował mi, bym był Jego pilotem w rajdach odbywających się w cyklu Integracyjny Most. Zapytałem, dlaczego mi to proponuje, co z jego dotychczasowym pilotem. Grzegorz odparł: Jego dziewczyna jest w ciąży i zaczęło mu zależeć na życiu… Takim był człowiekiem – z humorem, z błyskiem w oku, ale i szanującym ludzi.
W tych kilku rajdach, jakie przejechaliśmy razem, zdobyliśmy parę pucharów. Do dziś stoją u mnie w domu. U Grzesia zresztą też. Ale Integracyjne Mosty dały mi dużo więcej. Poznałem kilka wspaniałych osób. Zyskałem paru Przyjaciół. Nauczyłem się o wiele wyraźniej widzieć problemy, przed jakimi codziennie stają osoby niepełnosprawne. I nie mam tu na myśli jedynie barier architektonicznych.
Oddajmy teraz głos Jędrzejowi: Grześka poznałem wiele lat temu, w Klubie Cytrynki. Później współpracował z naszym vortalem, szczególnie w zakresie sportów motorowych, których był wielkim fanem. Mimo ciężkiej choroby był bardzo pozytywnym, uśmiechniętym człowiekiem. Wielu osobom imponował wiedzą i zaangażowaniem w motoryzację. Citroëny znał jak własną kieszeń. Nie raz i nie dwa widywaliśmy się a to w Puławach, gdzie Grzesiek mieszkał, a to na spotkaniach w Warszawie. Mieliśmy okazję jeździć samochodami testowymi. Na zawsze pozostanie w mej pamięci jako wspaniały człowiek i wielki fan marki Citroën, posiadacz imponującej ilości bardzo ciekawych aut z szewronem w logo. Znał się na nich jak mało kto. Jego odejście to wielka i bolesna strata, ciężko mi uwierzyć, że nie ma go już z nami.
To prawda – Grzegorz napisał ponad 200 artykułów na nasz wortal. Do tego doszła współpraca przy wielu testach i innych materiałach. Zawsze był gotowy wspierać nas swoją wiedzą, nie tylko z zakresu motorsportu, ale i z techniki. Był wręcz chodzącą encyklopedią w zakresie Citroënów, ale nie tylko. I zawsze znajdował czas na spotkanie, na telefon, na wymianę e-maili.
W ostatnich tygodniach stan Grzegorza pogorszył się i mimo naszego wrodzonego optymizmu zaczęliśmy się obawiać, czy jeszcze długo będzie z nami. Przy czym „z nami” jest tu wyrażeniem mocno umownym. Leżał na tym OIOM-ie, na który wejść mogli – i to pojedynczo – tylko Jego Rodzice. Wspaniali ludzie. Rozmawialiśmy z Nimi jeszcze dziewięć dni temu, kiedy wraz z chłopakami z lubelskiej grupy Klubu Cytrynki podjechaliśmy do Puław. Zapytać Rodziców Grzegorza, jak On się czuje, jak Oni się trzymają, jak czuje się Małgosia, partnerka Grzesia. Wyglądało na to, że lekarze – naprawdę zaangażowani – wreszcie zdiagnozowali przyczynę problemów i się jej pozbyli. Grzegorz przestał gorączkować. Zatliła się iskierka nadziei. Niestety – dziś zgasła.
Krysiu i Piotrze – mieliście wspaniałego syna. Syna, któremu kompletnie podporządkowaliście swoje życie. Wspieraliście Go we wszystkich jego przedsięwzięciach, czy to naukowych (Grzegorz skończył studia), czy zawodowych (parę lat temu podjął pracę, choć osoby na wózkach nie mają w tej kwestii łatwo w naszym kraju). Jeździliście z Nim na zloty wspierając jego motoryzacyjną pasję – głęboką miłość do francuskich aut. Piotr testował z nami samochody bardzo wspierając nas logistycznie w naszej pracy. I choć straciliście już Grzesia, to tylko w jeden sposób. Tak naprawdę On będzie i z Wami, i z nami po kres naszych dni. A ponieważ był naprawdę dobrym człowiekiem, więc pamięć o Nim i Jego dokonaniach będzie żywa. Na zawsze!
Pogrzeb Grzegorza odbył się we wtorek, 26 czerwca 2018 roku o godzinie 12:00, w kościele Świętego Brata Alberta przy ulicy Słowackiego w Puławach. Dziękujemy wszystkim, którzy wzięli udział w jego ostatnim pożegnaniu.
Grzesiu. Tam, gdzie teraz jesteś, jeździj tylko takimi samochodami, jakie kochałeś.
Redakcja Francuskie.pl
Najnowsze komentarze