Po co mi nowy samochód, kupię za kilka tysięcy używkę i będę jeździć – to jeden z głosów w dyskusji na temat nowy czy używany. Podejście ekonomiczne i dla wielu osób rozsądne, zwłaszcza w sytuacji, w której finanse nie pozwalają na droższe zakupy. Jakie są plusy a jakie minusy?
Zostawię na boku kwestie przyjemności z posiadania nowego auta, skupiając się czysto na kwestiach praktycznych. Samochód używany, tak jak nasz redakcyjny Citroën Xantia (na zdjęciu powyżej), jest rzeczywiście tani w zakupie. Jeśli zrobi się w nim wszystko, czego wymaga się od tak wiekowego auta, pojeździ na pewno sporo a serwis będzie ograniczał się w zasadzie do wymiany oleju i przeglądów.
Jednak ów pakiet startowy, czyli to co wymieniamy na początku, można rozumieć bardzo różnie. Co wypadałoby zrobić w nowo zakupionym aucie w wersji minimum? Wymienić rozrząd, olej i płyn chłodniczy. Niektórzy wstawią nową pompę wody i rozrząd, wymienią olej i płyn chłodniczy, ewentualnie tarcze i klocki. Jeśli poprzedni właściciel wyjątkowo już nie dbał, będzie też do zrobienia zapewne sprzęgło, być może jakieś inne elementy, które się zużywają. W polskich warunkach także rdza, która potrafi atakować nawet bardzo dobrze zabezpieczone przed nią samochody (ach ta sól zimowa) no i opony.
Zobacz: Samochody używane staniały, diesel króluje w Polsce
W rzeczywistości więc, jeśli używanym autem chcemy pojeździć dłużej, trzeba wykonać pewnego rodzaju inwestycję, która może być kosztowna. Doprowadzenie auta używanego do stanu bardzo dobrego po prostu kosztuje i to nawet nie pojedyncze części, co raczej ich ilość, która się zsumuje.
A jeśli ktoś jest pedantem i chciałby mieć w sumie prawie nowy samochód, to zabawy będzie znacznie więcej: pranie tapicerki, czyszczenie plastików, wymiana innych elementów zawieszenia na nowe, sztywne, poprawiające prowadzenie, wszelkie niedomagania elektryczne, które trafiają się po latach, może jakieś nowe głośniki, polerowanie lakieru… Wydatki zaczynają się mnożyć a samochód nowy nigdy nie będzie. Zyska trochę na wartości, łatwiej będzie go sprzedać, ale to nadal rocznik… jaki kupiliśmy.
Zobacz: Używane Renault Latitude
Nie namawiam oczywiście nikogo do kupowania nowych aut, nie, nie tędy droga. Chodzi o to, aby rozsądnie przemyśleć – na zimno, najlepiej z arkuszem kalkulacyjnym w ręku, co trzeba zrobić, żeby autem pojeździć długo i czy jest to zakup uzasadniony ekonomicznie.
Wbrew temu co niektórzy myślą, nie ma aut bezawaryjnych. Są raczej… mniej awaryjne modele. Ale psuje się wszystko, a raczej zużywa. Największym problemem samochodu jest interfejs białkowy pomiędzy kierownicą a pedałem hamulca i gazu. Jak oszczędza, to potem wydatki przechodzą na kolejną osobę. W używanym samochód, składającym się z tysięcy części, łatwo o jakąś drobną awarię, która pociągnie za sobą kolejne.
Właściciel Xantii, którą kupiliśmy za grosze, nie naprawił na przykład mechanizmu szybu, który po latach się uszkodził. W efekcie zastosował nowatorskie i jakże skuteczne, ale mało funkcjonalne rozwiązanie z deseczką, wkręconą w takim miejscu, aby blokować szybę. Nie chciał tego naprawiać, mimo że odpowiednia część do szyby jest bez problemu dostępna. Deska jest jednak tańsza (chociaż ceny rosną z uwagi na zapotrzebowanie na opał).
Mimo, że nasza Xantia ma ponad 20 lat, uwielbiamy nią jeździć. Ma hydropneumatykę i piękną historię. Ale nie była kupiona z rozsądku, tylko z potrzeby serca, by ją zachować. Jednak w przypadku aut zwykle emocje lepiej wyłączyć, zamiast tego na zimno wszystko liczyć. I dokonywać rozsądnych wyborów. Auto z salonu za kilkaset złotych miesięcznie na pewno nie będzie angażowało, poza finansami, tak bardzo jak używka, którą kupimy tanio, ale potem trzeba ją doprowadzić do stanu używalności.
I warto o tym pamiętać.
Chociaż jest też wartość niewycenialna, w salonie nie kupimy już hydropneumatyka. A radość z jazdy z tym zawieszeniem jest bezcenna. Za wszystko inne (prawie) da się zapłacić.
Najnowsze komentarze