Tak naprawdę nie wiem, co napisać, ale czuję, że coś muszę. Nie „powinienem”, tylko właśnie „muszę”. Oczywiście chodzi o piątkowy wieczór i zamachy we francuskiej stolicy. Bo Paryż, to moje ukochane miejsce na Ziemi. To miasto, które wywarło na mnie ogromne wrażenie już podczas pierwszej mojej wizyty tam, choć jadąc do Paryża w myślach sądziłem: „e tam, ludzie przesadzają, jest piękny niewątpliwie, ale przecież jest wiele pięknych miejsc na świecie”. Ale Paryż jest nie tylko piękny. Paryż ma niesamowity klimat, niesamowitą atmosferę. Teraz nieco inną już.
Mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że zakochałem się w Paryżu. To miasto mnie najzwyczajniej na świecie urzekło i mogę przyznać z całą świadomością, że jest to miejsce niezwykłe. Acz nie byłem jeszcze wszędzie, nie odwiedziłem bardzo wielu miejsc. Czy je odwiedzę? Zapewne nie, bo nigdy nie będę miał tyle czasu. Ale tak – zamierzam tam wrócić jeszcze wielokrotnie. Choć na pewno obaw mi nie zabraknie podczas tych wizyt.
Paryż, to miasto kolorowe. Nie tylko swoją architekturą i sposobem jej łączenia (nigdy nie zapomnę głosów oburzenia towarzyszących planom postawienie szklanej piramidy (a w zasadzie piramid) na dziedzińcu Luwru. Nie tylko malowaniami Centrum Pompidou. Paryż jest kolorowy karnacjami żyjących tam ludzi, a także ludzi odwiedzających to miasto.
Nie jestem rasistą. Ale nie w sposób, w jaki swoją tolerancję głoszą Polacy. Bo większość z nas twierdzi, że jest tolerancyjna, że nie jest rasistami, ale gdy przyjdzie nam stanąć obok Murzyna, Araba, czy Chińczyka, to czujemy się nieswojo, a nozdrzami próbujemy wyczuć odmienny zapach takiego człowieka. O Żydach już nawet nie wspomnę. Jesteśmy, jako naród, tolerancyjni na pokaz. Ja naprawdę nie jestem rasistą. I choć mam do ludzi wiele zastrzeżeń, to nigdy nie są one związane z kolorem ich skóry.
Dopóki ktoś nie chce w jakiś sposób wpływać na moją wolność, na moje życie – może być (że zacytuję doktora Wezóła z „Rancza”) nawet zielony: będę go szanował i nie będę miał nic przeciwko niemu. Bez względu na to, na kogo głosuje i w co wierzy. Nie nastaję na wolność tego człowieka. Ale to, co się stało w Paryżu w piątkowy wieczór było nastawaniem na wolność (nawet na życie!) Europejczyków. Nie tylko zresztą, bo zdaje się, że wśród ofiar byli także obywatele USA.
Nie rozumiem ludzi, którzy oddają swoje życie w zamachach samobójczych, jak to często czynią islamscy ekstremiści. OK, dla nich, to swego rodzaju wojna. Debilna moim zdaniem, bo toczona w imię wiary. Wiary, która – jeśli wierzyć na przykład Tatarom z Kruszynian – nigdzie nie nawołuje do wojny. Nie wiem, nie czytałem Koranu, zapewne nigdy tego nie zrobię, ale nie widzę przeszkód, by polskim Tatarom nie wierzyć. Miałem okazję się z nimi stykać, rozmawiać – wydali mi się fajnymi ludźmi. I oni zapewniają, że islam nie mówi o przemocy, ale nader często jest przez różne odłamy wykorzystywany w celu toczenia religijnej wojny. Dla mnie to straszne.
Zresztą co tu dużo szukać. Przypomnijmy sobie, co działo się na Bałkanach, w regionie naprawdę pięknym. Tam ludzie przez lata żyli obok siebie, zawierali małżeństwa, tworzyli rodziny nie bacząc na różnice religijne. I nagle bum – wojny bałkańskie pod koniec XX wieku pochłonęły mnóstwo istnień i to w naprawdę bestialski sposób. Nie umiem zrozumieć, jak w imię jakiegokolwiek boga można pozbawić kogoś życia, zamęczyć go. I tak, pamiętam, my, chrześcijanie też mamy swoje za uszami. Wyprawy krzyżowe, stosy, palenie książek – chrześcijaństwo, w tym katolicyzm, też się do grupy ekstremizmów religijnych zaliczać może. Zresztą nawet w Polsce nietrudno znaleźć hasła, od których cierpnie skóra, hasła wygłaszane przez ludzi Kościoła (nie piszę tu o hierarchach, czy klerze w ogóle, choć i tam by się pewnie coś znalazło) i pod Kościoła egidą. Na szczęście katolicy (już) nie mordują w imię wiary. Jesteśmy na jakimś wyższym cywilizacyjnie poziomie, niż terroryści podpierający się islamem, którzy dokonali paryskich masakr.
Od lat powtarzam, że jeśli w Paryżu spotka się białego człowieka, to musi to być turysta. Francuzi są w jakimś stopniu „domieszani”. I wcale mi to nie przeszkadza. Podczas moich podróży do Francji spotykałem ludzi naprawdę różnych narodowości i ras. Byliśmy kiedyś w Marsylii i szukając hotelu trafiliśmy do dzielnicy arabskiej. Nawet z naszym antyrasistowskim nastawieniem szybko stamtąd wyjechaliśmy. Znaleźliśmy hotelik nad zatoką prowadzony przez Arabów. Ale Arabów, którzy osiedlili się w Marsylii przed wiekiem. Byli Europejczykami, Francuzami. Miło wspominamy ten nocleg, choć warunki były mocno turystyczne, ale my szukaliśmy jednego noclegu, łóżka na kilka godzin, w rozsądnej cenie. Ale kontakt z tą muzułmańską rodziną wspominam do dziś bardzo dobrze.
Jak nierasista nie miałem większych oporów przed falą imigrantów, acz wychodziłem z założenia, że trzeba uchodźców mądrze rozmieścić w poszczególnych krajach. Nie tylko po to, by uniknąć problemów związanych z tworzeniem ich enklaw, ale po to przede wszystkim, by mogli normalnie żyć i funkcjonować, by nie powstawały getta. Kiedy obok nas zamieszkałyby dwie-trzy rodziny, to po prostu musiałyby się zasymilować. Wszak jest szereg przykładów na to, gdy Afrykańczycy, czy Azjaci mieszkają, pracują wokół nas i nie ma problemów. Jestem przeciwnikiem tworzenia dzielnic – chińskich, arabskich, murzyńskich. Nie rozumiem, po cholerę Polacy w Chicago kisili się od lat na Jackowie często nie mając pojęcia o angielskim, bo gdzie mieli się go nauczyć, skoro żyli wśród innych Polaków? Po co przenosić za ocean swoje polskie piekiełko?
Paryż też ma dzielnice „kolorowe”. Jest w nich – delikatnie mówiąc – niezbyt bezpiecznie. Takie dzielnice ma wiele europejskich metropolii. Moim zdaniem to błąd, ale niełatwo będzie go teraz naprawić. Ale Paryż, to też miasto kultury. To symbol Europy. To miejsce będące swoistym tyglem, ale tyglem, w którym bulgoczą różne składniki tworzące jednak całkiem ciekawy smak, oryginalną potrawę. Paryż, to miasto wolności, różnorodności, piękna, kultury, sztuki. Paryż, to miasto ścierających się prądów, które jednakże zawsze potrafiły wytworzyć nową jakość. A teraz grupa pacanów próbowała to zniszczyć.
To pierwsza taka tragedia, która dotknęła Paryż od II wojny światowej. Uzmysłowiła mi jednak pewną kwestię. Moja tolerancja, mój brak cech rasistowskich wystawione są teraz na próbę. Pomyślałem, że może za dużo już jest w Europie ludzi, którzy nie są nam przychylni. Może czas skutecznie zatrzymać falę imigrantów wędrującą przez Europę. Możemy przyjmować prawdziwych uchodźców, bo to humanitarna postawa, ale przyjmować wszystkich? To chyba przesada. Francja przez lata przyjmowała masę ludzi, głównie ze swoich byłych kolonii. Byli to ludzie mówiący po francusku, łatwo się asymilowali (acz nie wszyscy, to prawda), a poza tym było to ze strony Francji swoiste zadośćuczynienie za czasy kolonializmu. I choć dochodziło do różnych ekscesów, to generalnie nie mieliśmy tam do czynienia z aktami terroru na skalę taką, jak piątkowa. Chyba otwartość Europy i jej poprawność polityczna okazują się już za duże i trzeba coś z tym zrobić.
Wciąż pozostaję tolerancyjny. Nie stałem się rasistą. Nie chcę jedynie, żeby ktoś wchodził do mojego domu i rzygał mi na stół. I choć Paryż jest daleko, dzieli mnie od niego około 1.800 km, to niestety woń tych wymiocin od piątkowego wieczoru dociera również do mnie. A nie lubię tego aromatu.
Jeśli ktoś pojawia się w Europie, to niech szanuje panujące tu od lat zasady, a i my będziemy szanowali jego przekonania. Jeśli nie jest w stanie tego zrobić – niech wraca, skąd przybył, bo my tu chcemy żyć w miarę spokojnie – mamy wystarczająco dużo swoich problemów, by jeszcze się użerać z jakimiś fanatykami.
A Paryż ma zostać miastem takim, jakim był – otwartym, kulturalnym, niosącym oświecenie.
Krzysztof Gregorczyk.
Najnowsze komentarze