Dwoma Peugeotami 5008 jedziemy do Turcji i do Gruzji. W ciągu nieco ponad tygodnia pokonamy 10 tysięcy kilometrów. Sprawdzamy jak samochody sprawdzają się w długiej trasie i jak tak wyczerpującą i długą jazdę znoszą kierowcy oraz pasażerowie.
<<< część 3 – Peugeot 5008 w drodze z Warszawy do Salonik
Hotel Oceanis, w którym spaliśmy, oferował dość skromne warunki jak za 70 euro, na które wyceniono pokój. Śniadanie należało zakupić oddzielnie, w restauracji z widokiem na morze. W cenie 5 euro dostaliśmy pyszne grzanki, kawę, wędlinę, żółty ser, miód i dżem. Wszystko smakowało wyśmienicie, szczególnie, że okraszone było widokiem na kołyszące się jachty na lazurowej toni. Wszystko co dobre szybko się kończy, więc pokrzepieni i pełni zapału wsiadamy do naszych Peugeotów 5008, które zdążyliśmy już wcześniej zapakować. Szerokimi, kilkupasmowymi ulicami, jedziemy w stronę nadmorskiej autostrady. A tam nasze auta pokazują co potrafią. Chcemy nadrobić straconą przez różnicę czasu godzinę i ze średnią prędkością 150 km/h jedziemy w stronę granicy. Przy tej autostradzie nie ma żadnych stacji benzynowych, żeby zatankować trzeba zjechać do któregoś z przydrożnych miasteczek. Dużo później okazuje się, że ta grecka ropa, którą zatankujemy, jest dość kiepskiej jakości. Auto jedzie wyraźnie gorzej, nie przyspiesza tak dobrze jak wcześniej. Dopiero tankowanie w Turcji zmienia tą sytuację.
Widoki w Grecji nas zachwycają. Duża powierzchnia szyb samochodu sprawia, że jak urzeczeni chłoniemy nadmorski krajobraz. Urokliwe domki nad samym morzem, wysokie góry wokół, tunele, wąwozy a w tle przepiękny błękit morza. Jednak celem naszej wyprawy jest wschodnia Turcja, do której mamy jeszcze ponad 1.500 kilometrów, więc z żalem pędzimy dalej, zatrzymując się jednak kilka razy by uwiecznić co ciekawsze miejsca. Do granicy dojeżdżamy około 14:00 lokalnego czasu. Odprawa po stronie greckiej jest błyskawiczna, celnik popisuje się kilkoma polskimi słowami i już ruszamy na drugą stronę długiego mostu. Tutaj możemy obserwować w pełni uzbrojonych żołnierzy zarówno greckich jak i tureckich, którzy go pilnują. To efekt konfliktu o Cypr – oba państwa pozostają w dość napiętych stosunkach. Ale nas interesuje turystyka, więc już po chwili zaczynamy przyzwyczajać się do tureckich standardów granicznych. Pieczątki i piecząteczki to tutaj podstawa. Zbieramy wszystkie wymagane, kilka razy jesteśmy cofani, ale w końcu udaje nam się przejechać granicę. Jeszcze pamiątkowe zdjęcia i ruszamy w stronę Stambułu.
Droga, którą jedziemy nie ma co prawda oznaczenia autostrady, ale jest bardzo przyzwoitą dwupasmówką. Wiedze wzdłuż wybrzeża, momentami widzimy morze. Asfalt jest wyboisty, szybko doceniamy komfortowe zawieszenie 5008. Sprężyste, doskonale tłumi nierówności, dając nam przy tym izolację od nieprzyjemnych nierówności. To nie są greckie idealne drogi, Turcja zapewnia dużo bardziej pofałdowaną nawierzchnie. Na niej Peugeot 5008 czuje się jak ryba w wodzie i mimo, że jedziemy z prędkością 100-120 km/h nie narzekają ani osoby siedzące z przodu ani z tyłu. Jedziemy wolniej, spalanie spada nam do około 5 litrów na 100 kilometrów i utrzymuje się tak przez dłuższy czas. Krajobraz znowu się zmienia, nadal jest dużo pagórków i pofałdowań, ale tutaj widać o wiele więcej upraw – zboże, warzywa, jest tego sporo. Ponieważ dzisiaj mamy sobotę, ruch w stronę Stambułu, potężnej aglomeracji miejskiej, jest raczej umiarkowany. Mijamy więc swobodnie samochody, jadące co kilka kilometrów. Spotykamy też turecką policję ale ta się nami w ogóle nie interesuje. Spokojnie jedziemy więc dalej.
Warto wspomnieć jeszcze o klimatyzacji, o której pisaliśmy już nieco wczoraj – najlepiej sprawdza się ustawienie nawiewu na przednią szybę. Temperaturę wewnątrz mamy 22 stopnie, co pozwala uniknąć szoku termicznego przy wychodzeniu na zewnątrz. Bardzo dobrze sprawdza się oddzielnie regulowany nawiew na tył pojazdu – dodatkowe wentylatory w słupkach sprawiają, że z tyłu sporego przecież Peugeota panuje miły dla ciała chłód. Szklany dach mamy w ciągu dnia zasłonięty – słońce zbyt mocno nagrzewa wnętrze. Przydatne okazują się też rolety w oknach tylnych drzwi. Duża ilość schowków mieści nasze podróżne rzeczy – sporo wody, ładowarki i smakołyki, uprzyjemniające długą podróż. Dzisiaj mamy do pokonania około tysiąca kilometrów i chcemy się jak najrzadziej zatrzymywać.
Co nie dotyczy oczywiście tankowania, ale dzięki znacznie wolniejszej jeździe mamy nadzieję tankować co około tysiąc kilometrów. Próbujemy zatankować samochody i nasza karta BP Routex Europe wzbudza prawdziwy popłoch w pracownikach dużej stacji BP. Chcą ją obsłużyć, ale jesteśmy chyba pierwszymi klientami z taką kartą w tym miejscu. Zaczyna się blisko godzinna zabawa w autoryzację. Musimy podejść do tematu ze stoicką cierpliwością. Z zaciekawieniem przeglądamy zawartość sklepu, zaciekawiają nas napoje. Część z nich zapakowana jest w małe opakowania 200 ml, które wyglądają jak obcięta plastikowa buteleczka. Z góry folia aluminiowa, nic tylko kupić do szybkiego wypicia. Do tego cała masa słodyczy tureckich. Po długich próbach kierownik stacji i jego świta poddają się.
Za to dostajemy mapę z zaznaczonymi stacjami i spróbujemy szczęścia w kolejnej miejscowości. Koniec końców, po odwiedzeniu trzech stacji udaje nam się. Procedura na każdej stacji wygląda tak samo, jest bardzo skomplikowana i każdorazowo nas zadziwia. Najpierw następuje długie oglądanie karty i pełne zdumienia kiwanie głowami. Potem obsługa potwierdza, że i owszem, kartę Routex obsługuje, ale… musi sięgnąć do instrukcji. To trwa dłuższą chwilę, podczas gdy my musimy podjechać pod jeden jedyny dystrybutor obsługujący karty Routex. Zmusza nas to do tankowania znacznie częściej niż byśmy chcieli, bo skąd mamy wiedzieć, czy na kolejnej stacji BP będą obsługiwali te nasze karty?
Później mamy w planach przerwę na obiad. Trafiamy w dość niezwykły sposób do małej, ale bardzo sympatycznej restauracji rybnej. Jadąc nadbrzeżną drogą widzimy ją po prostu w oddali, gdzieś z boku, nad samym morzem. Dłuższą chwilę nasze Peugeoty kluczą po malutkich uliczkach aż w końcu dojeżdżamy. Okazuje się, że niepozorna knajpka ma bardzo sprawną i zaangażowaną obsługę. Szybko ustalamy menu, a potem 5008 jedzie na nadmorską sesję zdjęciową. Wjeżdżamy nim prawie do wody, kluczymy nabrzeżem i stawiamy go na tle portu. Auto przy tych wszystkich manewrach okazuje się bardzo zwrotne. Parkujemy auto i wracamy na przepyszne morskie dania.
Chciałoby się zostać dłużej, tuż nad wodą, przy falującym morzu, ale czas goni i ruszamy w stronę Stambułu. Na 18:30 Ernest ma zaplanowaną transmisję na żywo, a to zawsze wymaga przygotowań i zaparkowania. Antena satelitarna musi pozostawać bez ruchu. W gigantycznym stambulskim korku na czteropasmowej autostradzie obserwujemy upływające minuty. Tuż obok autostrady znajdujemy jeden jedyny parking zapchany autobusami i ciężarówkami i to właśnie zn niego nadawana jest audycja. Wzbudzamy prawdziwą sensację i wkrótce koło Peugeotów kręci się sporo osób, dorośli, dzieci, pytają skąd jesteśmy, co robimy i tak dalej. Później wracamy do aut. Samo miasto robi na nas potężne wrażenie. Jest to właściwie ciąg aglomeracji, który ciągnie się przez kilkadziesiąt kilometrów.
Korek w Stambule to żadna przyjemność. Właściwie bez powodu jedzie się coraz wolniej aż utykamy na dobre. Dopiero godzinę później poznaliśmy przyczynę tego chaosu – fatalnie zorganizowany przejazd przez bramki z opłatą. Zdesperowani kierowcy próbują trafić do odpowiednich bramek. Do wyboru mamy płatności automatyczne, płatności kartą, płatności gotówką… Samochody trąbią, kierowcy krzyczą, wrażenie braku panowania nad sytuacją przez policję pogłębiają sygnały radiowozów. W środku 5008 jesteśmy mocno odizolowani od tego całego zamieszania.
Samochód jest bowiem świetnie wyciszony. Jeden z nas idzie na zwiady i już wiemy, że jedna z bramek jest otwarta, a niewiele osób nią jedzie. Jakoś udaje nam się przedostać do niej i wjeżdżamy na most nad cieśniną. Widoki są niezapomniane. Po prawej stronie obserwujemy wspaniały zamek, po wodzie płyną setki stateczków turystycznych, w tle tysiące świateł domów. Ten obraz na długo tkwi w naszej pamięci. Jednak robi się bardzo późno a my, będąc już w Azji, chcemy jak najszybciej dojechać do Ankary. Do niej jest ponad 300 kilometrów. Stajemy jeszcze na kolację, tankujemy po raz kolejny auta, znowu powtarzając korowód z Routexem, a potem już w drogę. Na stacji naszą uwagę przykuwa zestaw kilkunastu terminali płatniczych, położonych na ladzie. Uwieczniamy je na zdjęciach. Wśró sklepowych towarów znajdujemy niezwykłą wodę kolońską o zapachu cytrynowym. Chyba nikt z nas nie chciałby spotkać kogoś, kto używa tego zapachu.
Miejsce pracy kierowcy zasługuje na oddzielne omówienie. W obu samochodach mamy manualną skrzynię. Biegi wchodzą dość precyzyjnie, miękko. Miejsce na nogi jest przygotowane bez zarzutu. Mimo rozbudowanej konsoli środkowej, nawet bardzo wysokie osoby jadą wyjątkowo wygodnie. Ergonomia, szczególnie po jednym dniu przyzwyczajania się do samochodu, wzorowa. Wszystko w zasięgu ręki – poza sterowaniem dużym wyświetlaczem nawigacji. W drugim aucie mamy pełną wersję nawigacji oraz head-up display, który wygląda trochę jak element wyposażenia przeniesiony wprost ze statku kosmicznego. To budzi zaciekawienie i rodzi pytania od osób postronnych.
Duża pochwała należy się tureckim autostradom. Droga ze Stambułu do Ankary ma trzy pasy w każdą stronę, równą nawierzchnię i panuje na niej, przynajmniej w sobotę wieczór, dość umiarkowany ruch. W takich warunkach Peugeot 5008 czuje się jak ryba w wodzie. Mkniemy 130 km/h, momentami szybciej, podążając na wschód. Mijamy wiele autokarów, wiozących turystów. Dopiero po dłuższej chwili wyjeżdżamy z aglomeracji stambulskiej i teraz już w całkowitych ciemnościach, nie mogąc podziwiać krajobrazu, jedziemy do Ankary gdzie będziemy szukać noclegu. Humory uczestnikom wyprawy dopisują. W tym miejscu warto napisać parę słów o cenach podróżowania po Turcji samochodem. Kraj, przynajmniej w tej części gdzie jesteśmy, jest doskonale dostosowany do przemieszczania się autem.
Paliwo jest droższe niż w Polsce – na dzień dzisiejszy (czerwiec 2010) litr benzyny kosztuje ponad 6 złotych. Opłaty za autostrady są dość umiarkowane – do tej pory zapłaciliśmy łącznie w przeliczeniu około 5 złotych. Hotele w Ankarze, dokąd zmierzamy, to wydatek około 200 złotych za pokój dwuosobowy w hotelu trzygwiazdkowym, bez kłopotu można znaleźć też coś tańszego. My nocujemy w polecanym przez internautów hotelu Ogulturk, zlokalizowanym blisko centrum. Dużą zaletą tego miejsca jest podziemny garaż i przemiła obsługa, która mimo późnej pory częstuje nas herbatą i błyskawicznie – jak na tureckie standardy – obsługuje. Za autostradę ze Stambułu do Ankary zapłaciliśmy 28 złotych. Niedużo, biorąc pod uwagę jakość drogi oraz odległość, ponad 350 kilometrów.
Podróż Peugeotem 5008 po autostradzie w Turcji to prawdziwa przyjemność. Mozemy wykorzystać atut szybkiej i bardzo komfortowej jazdy. Wiele godzin spędzonych za kierownicą zachęca tylko do dalszej jazdy. Świetnie wyciszone wnętrze, zarówno z przodu jak i z tyłu, powoduje, że podróż nie męczy. Dopiero znacznie powyżej 140 km/h w aucie zaczyna dominować szum. Cztery dorosłe osoby oraz ich bagaż podróżują bardzo wygodnie. Miejsca jest pod dostatkiem. Oddzielna uwaga należy się radiu – ma świetną czułość a wysoko położona antena, mimo dużej prędkości jazdy, utrzymuje sygnał na dobrym poziomie. Samo przełączanie stacji odbywa się błyskawicznie, dużo szybciej niż w innych znanych nam rozwiązaniach. Zachwycamy się pracą zawieszenia, nierówności, które spotykamy od czasu do czasu, nie mają szans. Nawet krótkie poprzeczne garby, których tutaj sporo, nie powodują żadnych negatywnych ruchów nadwozia.
Turcja jak na razie okazuje się być miejscem przyjaznym i ciekawym dla zmotoryzowanego turysty. Jutro zaczniemy ją w końcu zwiedzać, zobaczymy też jak wygląda ta mniej znana turystom część kraju. Z Ankary pojedziemy dalej na wschód, aż do granicy z Gruzją. Na razie wiemy, że warto podróżować samochodem. Szczególnie gdy jest to auto takie jak Peugeot 5008.
>>> część 5. Z Ankary do Trabzon, wspaniałe zabytki i Peugeot 5008
Originally posted 2010-06-13 01:53:44.
Najnowsze komentarze