Dawno nie słyszałem tak debilnego pomysłu. Niejaki Stefan Tompson wymyślił, żeby policja (i inne służby pewnie też) nie karały pieszych za przechodzenie na czerwonym świetle. Oczywiście wpadł na ten pomysł, kiedy policjanci uświadomili mu, że tak robić nie powinien, a postuluje, by nie karać pieszych wtedy, gdy przechodzą nie stwarzając ryzyka na drodze.
Sorry, ale jeśli takie prawo zostanie – pod wpływem populistycznych polityków – wprowadzone, to ten kraj już do reszty zdurnieje.
Mamy już sporo co najmniej dyskusyjnych przepisów drogowych. Dziwnym trafem prawa daje się tym, którzy z dróg korzystają tylko sporadycznie. Pieszym. Rowerzystom. Jednocześnie na nas, kierowców samochodów, nakłada się kolejne obowiązki, ograniczenia. A przecież jesteśmy na naszym terenie. Nikt z nas nie uzurpuje sobie prawa do jeżdżenia samochodem po ścieżkach rowerowych, czy chodnikach, a jeśli już na chodniku parkujemy, czy go przecinamy dojeżdżając np. do uliczki osiedlowej, to zwracamy baczną uwagę na użytkowników tego chodnika. Bo wiemy, że w starciu z samochodem pieszy ma nieporównywalnie mniejsze szanse.
Pozwolono niedawno rowerzystom na jeżdżenie po drogach równolegle. W efekcie rowerzyści blokują czasem cały pas ruchu i korkują drogi. Nie podoba mi się to – osobiście takie prawo dałbym tylko w sytuacji, gdy rowerem po drodze jedzie dziecko, powiedzmy do 13. roku życia – wówczas mogłoby być „pilotowane”, czy zabezpieczane przez jadącego równolegle dorosłego. Ale równoległa jazda dorosłych ludzi jest debilizmem i ukłonem w stronę lobby cyklistów. Bo kierowców przecież można ograniczać praktycznie bez końca.
Co jakiś czas pojawiają się zakusy, by kierowca miał przepuścić pieszego, który tylko zbliża się do przejścia na terenie zabudowanym. Świetny pomysł, naprawdę! Pierwszy się pod tym podpiszę. Ale dopiero wtedy, kiedy jadąc drogą krajową nie będę co chwila wpadał na jakieś obszary zabudowane i pilnował, czy przypadkiem szwagier sołtysa nie zbliża się do wytyczonego tam przejścia. Chcę mieć możliwość przejechania z miasta do miasta drogą, która nie będzie przebiegała przez obszary zabudowane. Będę jechał z bezpieczną prędkością i nie będę jednocześnie stwarzał zagrożenia dla pieszych, którym zakaże się przełażenia przez jezdnię na takich drogach. To działa – na autostradach, czy drogach ekspresowych. Nawet w dużych miastach się zdarza – w postaci kładek, czy przejść podziemnych. Owszem – to kosztuje, o wiele więcej, niż wprowadzenie kolejnych durnych przepisów. Ale życie ludzkie podobno nie ma ceny.
I tak samo jest z pomysłem Pana Tompsona. Jest medialny, pod petycją podpisało się już podobno z pięć tysięcy osób. Podpiszę się i ja, bardzo chętnie, bo każdy kretynizm można poprzeć, ale ja postawię dwa warunki. Pierwszy – pozwoli się na to samo kierowcom, czyli jeśli uzna on, że nie stworzy zagrożenia, to będzie mógł przejechać na czerwonym bezkarnie. I drugi – jeśli jednak dojdzie do wypadku, gdy pieszy będzie przechodził przez jezdnię na swoim czerwonym, całkowita odpowiedzialność w każdym względzie zostanie zniesiona z kierowcy, a rodzina pieszego (bo szansa, że uczyni to on sam jest niewielka…) pokryje wszelkie koszty takiego wypadku. Łącznie z naprawą samochodu i zwrotem wszelkich kosztów akcji ratunkowej, pogrzebu itp.
Nie dajmy się zwariować! Jeśli ktoś zamierza z czegoś korzystać, to powinien się orientować, jak to funkcjonuje, odrobina wiedzy jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Dlatego bzdurą jest to, co proponuje Pan Tompson. Nie włazi się na przejście na czerwonym, nie wkłada się druta do kontaktu, nie bierze się kredytów w walucie, w której się nie zarabia ;-) A jeśli ktoś postępuje wbrew tym zasadom, to robi to na własną odpowiedzialność, a nie szuka winnych wszędzie, tylko nie w sobie.
Tłumaczenia Pana Tompsona i wielu internautów są bezsensowne, zwłaszcza, gdy przywołuje się przykłady z krajów zachodnich, których rozwiązania komunikacyjne często zupełnie nie przystają do tych w Polsce, o mentalności ludzkiej już nie wspominając. O, taki przykład z francuskiego podwórka znaleziony na Onecie: Kilka miesięcy temu przebiegałem (nie sam) przez jezdnię na czerwonym przy wieży Eiffla w Paryżu. Jezdnia tam ma chyba z osiem pasów. W połowie drogi dojrzałem, że po drugiej stronie ulicy stoi patrol policji. No – myślę sobie – o „parę” Euro będę lżejszy! Eeee, tam, popatrzyli i nawet się nie ruszyli! Bywam w tych okolicach czasem, jak wiecie. Też widziałem takich artystów przebiegających na czerwonym. Ale widziałem też wielu, którzy stali i czekali na światło zielone. Chociaż samochody nie jechały, bo akurat były puste ulice.
Też zdarzało mi się przechodzić na czerwonym świetle, zwłaszcza na niewielkich uliczkach, zarówno w Polsce, jak i za granicą. Nie jestem święty. Wręcz przeciwnie ;-) Ale gdyby służby chciały na mnie za to nałożyć mandat – przyjąłbym go bez dyskusji.
Dlatego zdecydowanie i głośno protestuję przeciwko pomysłowi Pana Tompsona. Jego pomysł jest debilny i nałoży na kierowców kolejne obowiązki i ograniczenia. Bo przecież pieszy może zawsze stwierdzić, że „nic nie jechało”. Tylko kto będzie wtedy badał percepcję pieszego? Kto się skupi nad jego motoryką? Inaczej zachowa się młody wysportowany chłopak, a inaczej staruszka. Jemu się uda przebiec, ona może nawet nie zauważyć, nie usłyszeć nadjeżdżającego samochodu, a i szybkie opuszczenie przejścia nie jest niczym oczywistym.
Jak mawiał mój znajomy „prawo cię z grobu nie podniesie” – przepisów trzeba przestrzegać, tym bardziej, jeśli potencjalnie stoi się na przegranej pozycji. Czerwone światło dla pieszych nie zostało wprowadzone po to, by im życie utrudnić, tylko by ich chronić. A ta minuta oczekiwania raczej nikomu życia nie utrudni na tyle, by warto było ryzykować. Ba – ta minuta może to życie pomóc zachować.
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze