Sama podróż, jako taka, nie została z góry zaplanowana jako pojedynek dwóch koncernów, które przed parunastoma laty wyprodukowały wymienione w tytule samochody, tylko jako wspólna podróż w dwa auta, by wspierać się podczas przejazdu przez „wrogie terytoria” :-) Całe szczęście, że nie tylko pan premier miał dziadka w Wehrmachcie! Dzięki posiadaniu takowego przez szwagra, mogliśmy zanocować w Hamburgu, czyli „prawie” w połowie drogi.
Całość trasy na początku planowania wydawała się nie do pokonania na jeden raz, ale w przespaniu się w Hamburgu tkwił ukryty cel, wymyślony przez damską część załogi; chyba już wiecie o co chodzi – zakupy!!! We dwóch ze szwagrem autorytatywnie stwierdziliśmy, że byłoby to „do zrobienia” na raz, bez problemu, gdyby nie fakt, że przez kraj-raj jechaliśmy przez 6 godzin by dotrzeć do granicy, a szus przez „wrogie terytorium” trwał tylko 3 godziny. Za „nic” zostały nam ukradzione 3 godziny!!! Potwierdził tą naszą tezę, znany nam Francuz, który posiadając Nissana GTR jest w stanie przejechać trzy i pół kraju w tym samym czasie co nasza wyprawa z domu do Hamburga!!! Oto Polska właśnie; wiem, wiem, zaczniecie „marudzić”, że narzekam, że wszystkiemu winien Kaczyński, Tusk, PSL albo SLD; w końcu nie wiadomo, kto to będzie czytać, że się robi, że się buduje, ale trzeba było zacząć już 20 lat temu a nie bawić się w grube lub chude kreski.
Najgorszym wydaje się być fakt, że do dzisiaj się tak bawimy.
Ale zostawmy te dywagacje na później, gdyż mając przed sobą cel, jakim jest Francja, wydają się one mało znaczące; w końcu „był czas przywyknąć!” no i były wakacje!!!
Pojedynek mógłby być wielowątkowy (spalanie, komfort, prowadzenie, ilość miejsca dla pasażerów, pojemność bagażnika itp. itd.), ale… Mercedes jest dwupaliwowy (benzyna + LPG), a Peugeot tylko benzynowy, lecz dzięki przemyślnym systemom gniazd do tankowania LPG w każdym z krajów przez jakie się przemieszczaliśmy i braku „przejściówek” na stacjach Merc odpada w przedbiegach, bo „chla” 10 litrów [i trochę więcej :-)] słodziutkiej jak „mjut” (dla mniej zorientowanych, to nie błąd, tylko cytat z Puchatka) benzynki na każde 100 kilometrów.
Stosunkowo dobrze wygląda tankowanie gazu w Niemczech i Belgii, za to Francja, to w tym względzie totalna porażka. Jeżeli się tam wybieracie, to spróbujcie się zaopatrzyć w „przejściówki” jeszcze w kraju, podobno są na „Alledrogo”, bo bez nich koszty wzrastają i zamiast zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na lody, trzeba zostawić je na stacji paliw; samo życie!
Pojedynek był w miarę wyrównany, bo w każdym z aut jechały 4 osoby i ich indywidualny bagaż [czytaj: łatwiej byłoby przykręcić uchwyt zdemontowany z walizki do szafy, niż upchnąć wszystkie te rzeczy w bagażniku :-)] Tę bagażnikowo-miejscową konkurencję powinien wygrać Merc, ale z powodu 60-litrowej gazowej „bomby” w bagażniku szanse się wyrównały :-)
Spalanie paliwa oraz jej ceny na stacjach w krajach tranzytowych, to już zupełnie inna bajka, zasługująca na bliższe przyjrzenie się sprawie – niby jedna Unia, ale każdy robi co chce, tylko my się musimy naginać do jej „wspaniałych” wymysłów i mam tu na myśli zakrzywienie banana, 7% VAT na książki i czasopisma, oraz inne ciekawe pomysły… Myślę jednak, że zostawię to innym, bardziej do tego celu przystosowanym odpowiednim służbom, eurodeputowanym, czy agentowi Tomkowi.
Tym zgrabnym akcentem doszliśmy do jedynie słusznego wniosku, że duży Mercedes i mały Peugeot, to prawie to samo :-) Łagodząc przy okazji wszelkie kłótnie typu „który lepszy” wytyczyliśmy sobie nowy cel, a mianowicie: znalezienie jak największej ilości „perełek” tj. znanych, ale bardziej zaawansowanych wiekiem [tak jak nasze :-)], samochodów produkcji wszelakiej, jednak z akcentem na te bardziej francuskie :-) Rozejm został zawarty, między innymi po to, by tego, czego nie dojrzy jeden, sfotografował drugi :-)
Zadanie okazało się niezbyt łatwe, oj stanowczo za wiele tej nowoczesności :-) i zbyt bogate te „wrogie terytoria”, bo nowych fur co niemiara, zaś „staroci” nie za wiele. Ale od czasu do czasu szczęście się do nas uśmiechało.
Początek „łapania okazji” zaczął się już na północnoniemieckiej autostradzie A1, gdzie udało się uwiecznić, co prawda tylko z tyłu, coś takiego (IMG_006) a dlaczego tylko z tyłu, zapytacie? Ano dla tego, że miało tak pieruńskie przyśpieszenie, że inaczej się nie dało:-) Nawet napotkane chwilę później Maserati (IMG_008) nie miało szans!!! Z powodu wrodzonej skromności nie wspomnę o wyprzedzonym przez nasz „konwój” czerwonym, a jakże by inaczej, Ferrari F430; to nic, że jechał pasem w kierunku zjazdu, ale się udało :-)
Teraz kilka, wydaje mi się, dobrych rad. Na taką podróż warto zaopatrzyć się w kilka gadżetów. Jednym z nich jest nawigacja, zaś drugim, bardziej pewnym, dokładna mapa oraz coś takiego, co wymyślili i sprawdzili na tych terenach Amerykanie już dość dawno temu czyli walkie-talkie!!! (IMG_103) Rewelacja!!! Niby ma tylko 300 m zasięgu, ale spokojnie radzi sobie do 500 m, i jeszcze można w razie wątpliwości zapytać się kierowców TIR-ów!!! Z kolei bez tego można łatwo się zgubić na tysiącach belgijskich rond umieszczonych jedno po drugim szukając stacji, na której można zatankować LPG :-)
Oraz najważniejszy, najbardziej potrzebny gadżet: klamerki, tak, takie do wieszania bielizny na sznurze :-)!!!
Przejdźmy do meritum, czyli do dalszego ciągu łapania fajnych samochodów. Następnym okazał się nomem omen Mercedes (IMG_007; IMG_005) nie dość, że piękny, to jeszcze kabriolet!
No i takim sposobem umilając sobie czas robieniem zdjęć i słuchaniem znanego polskiego rajdowca z nawigacji dotarliśmy do Hamburga.
Jak już tu wylądowaliśmy postanowiliśmy ucieszyć nasze piękne oczy atrakcjami, które szeroko rozpościera to gościnne za dnia [w nocy również (IMG_107)] miasto. Zostawiliśmy nasze pojazdy i korzystając z tanich karnetów 10 osobowych przesiedliśmy się do komunikacji miejskiej. Być może wielu z Was o tym już wie, ale może jest ktoś, kto nie, więc mówię, że było warto, bo na ten sam bilet można sobie przy okazji „pojeździć” statkiem i pozwiedzać port, w którym są przystanki, a są to przystanki wpisane w linię autobusową. Wiadomo, autobus nie bardzo się do jazdy po kanałach portu nadaje, ale od czego są niemieckie stocznie; w kilka chwil przerabiają autobus na coś co pływa i… „jazda”. Tym bardziej, że na pokładzie można zamówić sobie kawę, napoje i – tu uwaga – piwo, i do woli nim, jako narzędziem, oddawać się najprzyjemniejszemu zajęciu na ziemi czyli deprawowaniu młodzieży – dodam „starszej”, żeby się nikt nie burzył :-) Nie, nie martwcie się, nie zapomniałem o zawartym porozumieniu i cały czas szukałem francuskiej motoryzacji godnej uwiecznienia; i oto, co znalazłem (IMG_001)! Jeden jedyny na cały wielki port!!! Dodam, że łatwiej było znaleźć takie cudo z II wojny światowej, upchnięte w kąt dla niepoznaki (IMG_002), ładnie utrzymane, bo to nigdy nie wiadomo, kiedy znowu się przyda, niż „francuza” w postaci samochodu.
Następnie udaliśmy się by odwiedzić burmistrza w jego siedzibie i złożyć petycję do wystawionej skrzynki (IMG_003) o zbyt małym udziale pojazdów francuskich wśród aut zaparkowanych i poruszających się po centrum miasta. Zobaczymy, za rok, jaka będzie odpowiedź :-) „Wynalazki”, jakie uwieczniłem na zdjęciu (IMG_004), na pewno nie były francuskie; swąd wydobywający się z ich „rur wydechowych” był zdecydowanie nie francuski, zalatujący czymś, co przypominało niemiecką „wurst”.
Następnego dnia wyruszyliśmy w kierunku północnej Francji. Celem była mała miejscowość o nazwie Saint-Inglevert oraz znajdujący się w niej ponad dwustuletni domek, przerobiony z dawnej restauracji, w której sam Cesarz Napoleon przesiadywał (IMG_010; IMG_094). Legenda nie podaje, tak do końca, czy zasługą były podawane wina i jadło, czy piękna karczmarka. Osobiście wolałbym, by była to ta druga wersja; brzmi pikantniej, bardziej zachęcająco, i „typowo” francusko, przy okazji pokazuje, że nawet cesarze mają „słabości” :-) Nieważne jakie, ważne, że mają!
Cel celem, ale jeszcze trzeba przejechać przez dwa kraje: Holandię i Belgię. Co to jednak dla wytrawnych „zjadaczy” autostrad? Małe piwo! Szczególnie małe (butelka 0,25l) jest belgijskiej produkcji, występujące w kilku odmianach, nazwy nie podam, bo mnie zamkną za kryptoreklamę; ale co mi tam, dla Was zrobię wyjątek i cicho szepnę: „Leffe”. Po zatankowaniu, niestety już za euro, na niemieckiej stacji w Harburgu (dzielnica Hamburga) do pełna, wyruszyliśmy ok. godz. 10:00, by dotrzeć na miejsce ok. godz. 18:00. Wkurzające, ale prawdziwe, w 8 godzin pokonaliśmy dwa „wrogie” kraje!!! Jak pomyślę, że w moim kraju-raju osiem godzin, to można jechać z miasta, w którym mieszkam do np. Augustowa, to i tu, zamiast brzydko kląć, przytoczę cytat z piosenki kombajnisty: „krew mnie zalewa, bo zamiast zboża, znów skosiłem drzewa”… A to tylko czterysta dwadzieścia parę kilosów!!! Ehhhhhh. Grrrrrrrrr!!!
Tych 798 kilometrów pokonywaliśmy trochę długo, bo na autostradzie (w przebudowie; oni już się kapnęli, że dwa pasy w jedną stronę, to za mało, a my… szkoda, hmmm, nawet pisać) zaraz za Hamburgiem trzeba się wlec w korku przez parę ładnych kilometrów, potem jeszcze kilkadziesiąt w ograniczeni do 80-tki, oraz przez zbyt mały zbiornik gazu, dzięki któremu nie da się zajechać na miejsce bez dotankowania tego, co jest dobre tylko do kuchenek ;-) I tu możemy skromnie wtrącić wątek dotyczący spalania samochodów. 60-litrowy zbiornik gazu przy 2 litrowym silniku Merca wystarcza na ok. 480 km przy autostradowej jeździe, zaś przy bardziej spokojnym poruszaniu się na 510 km, a w 306-tce 60-litrowy zbiornik, tego co ma każdy maniak samochodowy w żyłach, wystarcza na pokonanie – bagatela – 1000 km! Nadmieniam, że to jazda po autostradach i z wyjątkowo przeładowanymi samochodami. Przytoczę wyliczenia z paragonu ze stacji w Marquise (Francja) – za 74 euro zatankowałem do pełna 52,42 l, a zrobiłem 875,8 km, co daje skromne 5,99 litra na 100 km. Niedowiarkom mogę zeskanować i załączyć paragon.
Już nieskromnie dodam, że 306 ma na liczniku ponad 223.500 km i jest z września 1997 roku. Przy prędkościach rzędu do 110 km/h i przy „normalnej” jeździe potrafi spalić tylko 4,86 l/100 km ale jak można się wlec, skoro na fragmentach niemieckich autostrad nie obowiązują żadne ograniczenia prędkości (Belgia: 120 km/h, Francja: 130 km/h i w czasie deszczu 110 km/h o czym informują odpowiednie znaki). Od niedawna wiem, że w 306, całkowicie bez mojej wiedzy, zainstalowano ogranicznik prędkości, gdybym to wiedział wcześniej, zostawiłbym go w domu! Tym ogranicznikiem okazała się oczywiście żonka, która gdy na wyświetlaczu nawigacji zobaczyła wynik 165 km/h, to tak zaczęła wrzeszczeć, że nie dało się w tym hałasie dowiedzieć, ile to dzieło francuskiej motoryzacji naprawdę potrafi pojechać!
Mam pełną świadomość, że licznik samochodu zawyża wskazania o ok. 8-10 km/h powyżej 50, ale nadal nieskromnie napiszę, że do podłogi było jeszcze daleko, a tak chciałem zamknąć licznik. Może w przyszłym roku się uda, o ile nasza „wspaniała” minister zdrowia nie zabroni sprzedaży dopalaczy, bo już nie wiem, jakim sposobem otumanić mój ogranicznik… Francuskie wino nie jest w tym przypadku skuteczne, a mogłoby, bo jest zdecydowanie tańsze i nie uzależnia.
Tak więc przybyliśmy do naszej bazy wypadowej w Saint-Inglevert (IMG_092; IMG_091) i od razu spotkało mnie duże zaskoczenie. Zaskoczenie to wiązało się z rozwiązaniami i pomysłami na tzw. infrastrukturę drogową zastosowaną w tej miejscowości. To było kolejne potwierdzenie tego, że w moim kraju-raju odpowiedzialni za infrastrukturę drogową są fanami Stevie Wondera i na dokładkę – nie myślą!!! A my, skromni podatnicy, składamy się między innymi na ich pensje – to dopiero jest durnota!!!
Jako, że daleko do owego skrzyżowania, zwanego rondem, nie miałem, to zrobiłem parę szokujących (!) zdjęć. Myślę, że nic już nie trzeba dodawać, wystarczy popatrzeć i się… uczyć!!! (IMG_027; IMG_028)
To samo tyczy się krawężników, będących u nas prawdziwą zmorą każdego kierowcy, a wystarczyłoby tylko go położyć, żeby już nie zmieniać technologii (lekka zmiana form odlewniczych – temat nie do przeskoczenia, nawet w XXI wieku, choć z popularną kostką brukową jakoś sobie poradziliśmy) wytwarzania czegoś tak prostego jak krawężnik! To francuskie, betonowe, foremne urządzenie drogowe (IMG_032; IMG_090) pozwala na najechanie w każdej sytuacji, nawet dramatycznej, bez urwania połowy zawieszenia samochodu, a zarazem spokojnie służy do odprowadzenia deszczówki, zaś o pokonaniu go przez wózek inwalidzki nawet nie będę wspominał – to betka!!!
Następną frajdą dla każdego miłośnika motoryzacji były codzienne poranne zakupy! Być może, czytając to, będziecie się stukali głowę na widok tego, co tu wypisuję, bo jak normalny facet może lubić zakupy? Tak, to jednak może być nielicha frajda, zapewniam Was! W Saint-Inglevert, by zdobyć coś do jedzenia, picia i w ogóle życia, można zaopatrzyć się tylko w pieczywo z pobliskiej boulangerie-pâtisserie (przepyszne rogaliki i bagietki w/g odwiecznych przepisów, wypiekane tradycyjną metodą na węglu drzewnym), zaś po resztę trzeba się udać do pobliskiej miejscowości Marquise, która jest trochę bardziej „ucywilizowana”, bo posiada aż trzy supermarkety: ALDI, mini Carrefour, Intermarche, oraz – co najważniejsze – dwie stacje benzynowe, jedną przy Intermarche’u, drugą, moją ulubioną, w centrum, tuż przed skrętem do Carrefoura. Co ciekawe, żaden z tych sklepów nigdy nie jest otwarty wcześniej niż o 8:30, a zamykają o 19:30, zaś o tym, by był czynny w niedzielę zapomnijcie!!! W soboty otwarty jest tylko mini Carrfour od 9:00 do 12:00! I już na pół godziny przed zamknięciem piękna pani z kasy informuje klientów, by się streszczali, bo punktualnie o 12:00 zamykają!!! W Polsce kościół walczy o zamknięcie handlu w niedziele od lat, a tam udało się to zrobić bez walki i problemów, bo widać Francuzi mają ciekawsze zajęcia niż powszechne u nas „zwiedzanie”, jak Polska długa i szeroka, supermarketów. No i księża są na rządowej pensji, więc jest ich strasznie mało, a to oznacza, że nie ma komu walczyć o ich prawa. Do tego wcale nie potrzeba zakazów i nakazów tylko wystarczy dać obywatelowi zarobić, by przepuszczał kasę na coś przyjemnego, jak np. wyjazd z rodziną na darmowy koncert i ciekawą wystawę (poświęconą nota bene twórczości malarskiej Winstona Churchilla) do niedawno odbudowanego za pieniądze z Unii zamku (IMG_106; IMG_097). Tym bardziej, że kupując cokolwiek, Francuz płaci podatek liniowy. Proste!!!
Wracając do przyjemności zakupów – kto z Was jeździ po zakupy autostradą??? Teraz już się wydało, dlaczego to takie przyjemne, z samego rana można dać po garach, ale nie szybciej niż 130 km/h. Wstajesz o 9:00, jedziesz 50-tką przez 1,5 km, wpadasz na autostradę A 16 i przez 10 km gnasz 130, potem 2 km znowu 50-tką i już robisz zakupy wypychając cały koszyk wszystkim, co potrzebne do życia dla 8 osób (nadmienię, że wózek nie został wypełniony tylko samą sałatą, sianem i świeżo skoszoną słomą, czyli tym co ucieszyłoby każdego wegetarianina i pokrewne mu czteronapędowe zwierzęta kopytne) za max 90 euro na 5 dni!!! Drogo??? W tajemnicy powiem, że nauczyciel tak u nas niepopularnego WF-u zarabia netto 2000 Euro i jeszcze jest szanowany jak sam boski Albert Einstein!!! Wracasz po 40 minutach, z czego 25 minut, to jazda autostradą!!! Bezcenne! Za resztę zapłacisz kartą Visa. A – i jeszcze jedno, wydaje mi się, ważne doświadczenie zdobyte na ulubionej stacji paliw. Francuzi, to straszni „nacjonaliści”. To nic złego – popierają swoje towary, samochody, sery, wino, i po prostu lubią „trenować” przybyszów, by mówili w ich języku, więc warto nauczyć się paru grzecznościowych zwrotów i nawet bardzo kalecząc, w stylu „Kali chcieć jeść”, tak się do nich zwracać. Usłyszałem takie powiedzenie, dość mocno obrazujące stosunek Francuzów do swego języka: „Pewnemu angielskiemu politykowi po śmierci prezydenta Charlesa de Gaulle’a zadano pytanie: Czy domyśla się Pan o czym DeGaulle będzie rozmawiał z panem Bogiem? Ten odpowiedział: To wszystko zależy od tego, jak długo pan Bóg będzie się uczył francuskiego.” To bardzo ułatwia kontakty, wręcz stają na głowie by pomóc, są przy tym niezwykle uprzejmi, cierpliwi i wyrozumiali; teraz rozumiecie dlaczego tak polubiłem bywanie na stacji u zawsze uśmiechniętej pani, witającej mnie jak starego znajomego, a nie w Intermarche’u. Cena benzyny taka sama, a doświadczenia międzyludzkie bezcenne!!! A to co na niej „znalazłem” – jeszcze bardziej! Dowodem zdjęcia dwóch perełek, no, może trzech, wliczając w to naszą 306-tkę. (IMG_029; IMG_030; IMG_031; IMG_033; IMG_034; IMG_035 i IMG_036)
W celu dalszego uzupełniania kolekcji udaliśmy się do położonego w Belgii Bruges. Przekładając to na nasz język, to po prostu Brugia, zwana często Wenecją Północy. To czysta perełka architektoniczna; być w pobliżu i jej nie zobaczyć, to czysty grzech (IMG_037). Do pełnego odkupienia trzeba było znaleźć coś jeszcze, i tym razem to, czego nie udało się znaleźć we Francji, zdobyliśmy w Belgii. Dowód – zdjęcia z belgijskiej kolekcji!!! (IMG_038; IMG_039; IMG_040; IMG_041; IMG_042) Na pewno nie będę musiał wskazywać palcem, jaki model jest tym jedynym i najciekawszym klejnotem znalezionym w Wenecji Północy.
Hmmm… Mało co, a bym zapomniał – nie możecie przejść obojętnie obok sklepów z belgijskimi, tradycyjnymi, ręcznie robionymi, w różnych kształtach (IMG_050) i smakach czekoladkami. REWELACYJNA uczta dla podniebienia!!! Do tego stopnia, że spokojnie mógłbym w tych sklepikach zamieszkać do końca swoich dni!!! Niezłe są też frytki z majonezem, ale za ich smak, nie dałbym się zabić. Tutaj też swoją chwilową słabość okazał Mercedes – zagotował się i puścił parę z chłodnicy; z pewnością powodem był ogromny korek; każdego by trafił szlag. Ale daliśmy mu: „pić ze źródła życia” (1,5-litrowa butelka Żywiec Zdrój) i się uspokoił.
Następnego dnia wybraliśmy się do najbliżej położonego, nadmorskiego kurortu o wdzięcznej nazwie Wissant i powiem Wam parafrazując znane słowa wypowiedziane przez „Laskę” w filmie „Chłopaki nie płaczą”: „bunkry są, ale i tak jest zaj****cie!” (IMG_014; IMG_016; IMG_019; IMG_024)
Wędrując wąskimi i urokliwymi uliczkami o znanych nazwach (IMG_022; IMG_023) dotarliśmy na plażę, a tam gratka nie lada. Sesja zdjęciowa francuskich modelek (IMG_018)!!! Dziewczyny z naszej paczki, trochę z zazdrości, a trochę z pewnością własnego potencjału, nakazały sobie też takową zrobić, więc to polecenie natychmiast zostało wykonane, bo nasze dziewczyny spokojnie mogłyby zakasować urodą i wdziękiem te z francuskiej plaży. (IMG_015; IMG_020; IMG_026)
Przy okazji spaceru po Wissant udało się „ustrzelić” kilka ciekawych samochodów (IMG_012; IMG_013; IMG_017; IMG_021; IMG_025), oraz przekonać się na własne oczy, że humor nie jest mieszkańcom tej wczasowej miejscowości obcy! (IMG_011) Z właścicielem jednego z tego typu napisów nawet wdaliśmy się w krótką pogawędkę, na szczęście w języku Shakespeare’a więc mogliśmy trochę dłużej sobie pogadać poza wyuczonymi frazesami, a że było o czym, świadczy to zdjęcie (IMG_057).
Plaża była bardzo długa, na niej mnóstwo ludzi, ale jakimś dziwnym trafem nie było ciasno. Tam też dostrzegłem inny rodzaj francuskiej motoryzacji, oczywiście nie w pełnym tego słowa znaczeniu, ale jakże fajny (IMG_109). Po doczepieniu do tego czegoś żagla, powstaje coś w rodzaju bojera, tyle, że z kołami, do ścigania się po plaży. Mając taką plażę, to nie problem, tylko trzeba pamiętać o przypływie. Przypływ w wysokości ok. 10 metrów może zmienić wyścigi po piasku w wyścigi jachtowe, niestety nie mam pojęcia, czy te pojazdy są aż tak uniwersalne!
Z Wissant jest bardzo blisko do Calais, więc przy dobrej pogodzie spokojnie można popatrzeć, dzięki zoom-owi, co robią Brytole popołudniami w domu (IMG_054). Promem można dotrzeć do Wielkiej Brytanii w półtorej godziny, zaś Eurotunnelem w 35 minut. Zaplanowany wypad na brytyjskie „Ale” spełzł na niczym, przewoźnicy kategorycznie nie pozwalają wjechać na pokład promu i do tunelu pojazdom dwupaliwowym, czyli podróż by wypić całe piwo Albionu, odpadła z planu, a powodem tego stanu rzeczy był samochód wyposażony w LPG. Brytfania uratowana!!! BHP wygrało. „Ale” niesmak pozostał ;-)
Następnym obiektem na naszej liście było Bolougne-Sur-Mer, i to miasto udało się zdobyć dwa razy, bo… warto. Stare miasto wciągnięto na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Swoją drogą, Francja posiada 35 takich wpisów na sławnej liście i choćbyśmy zasadzili do jutra jeszcze jeden białowieski park narodowy i wstawili tam, tak na oko, ze 600.000 puszek z namalowanym żubrem, i tak nie moglibyśmy z nimi konkurować… Chyba coś Wam to mówi? Co wcale nie oznacza, że u nas jest mniej ciekawie.
Kolejnym miejscem, które warto zobaczyć jest Rouen (IMG_051), choćby tylko z tego powodu, że tam można bezkarnie spalić na stosie kobietę!!! Nie, nie łudźcie się panowie, niestety, nie w dzisiejszych czasach, tylko jakieś 600 lat temu. Zapewne z obawy przed ostrym wybuchem feminizmu została oskarżona o herezję i osądzona przez sąd kościelny w tym mieście w wieku 19 lat Joanna d’Arc zwana Dziewicą Orleańską. Jak wszyscy wiemy – została spalona na stosie. Nieźle musiała zaleźć facetom z tamtych lat za skórę… Zrehabilitowano ją w 1456 roku, dzięki zabiegom jej matki, zaś Kościół beatyfikował Joannę w 1909, a kanonizował w 1920 roku. Czasami los świętych bywa dziwny…
Także tam, w przepełnionym historią mieście, zgodnie z zawartym wcześniej porozumieniem zdobyliśmy parę okazów do kolekcji. (IMG_043; IMG_044; IMG_045, IMG_046; IMG_047; IMG_048 i IMG_049)
Wyjeżdżając, pomyślałem, że pomyliłem drogę i trafiłem, całkiem niechcący do USA (IMG_053), ale nic z tego – to nie takie proste :-)
Następny na liście, nie będący głównym punktem wyprawy, był Paryż; no cóż, generalnie powiem tak: jest tam tyle do oglądania (IMG_056), że nie w głowie były nam auta, poza paroma wyjątkami; zauważyłem w tym pięknym i pełnym przepychu mieście bardzo, bardzo i jeszcze trochę bardzo dużo taksówek. Pewnie Was to nie dziwi, w każdym mieście roi się od taksówek, tylko to były taksówki czeskiej produkcji! Nie mam nawet zielonego pojęcia dlaczego Škody Octavie cieszą się taką popularnością wśród paryskich taksówkarzy. Mogę to sobie tylko w ten jeden, jedyny sposób spróbować wytłumaczyć, a mianowicie: w pięknym mieście musi być coś, co jest strasznie brzydkie, ot tak dla równowagi, by turyści nie padali plackiem od nadmiaru piękna.
Następnym obiektem złowionym przez celownik aparatu było Renault Scenic (IMG_066) w barwach policyjnych. Jak powszechnie wiadomo, ta instytucja jest we Francji straszliwie rozbudowana, ale żeby aż CZTERECH funkcjonariuszy przyjechało do źle zaparkowanego w centrum, nad Sekwaną, przy kawiarence na miejscu dla niepełnosprawnych mercedesa SLK??? ;-)
Patrol był koedukacyjny, dwie funkcjonariuszki i dwóch funkcjonariuszy i już zacząłem się zastanawiać: dlaczego??? Czyżby u nich było tak, jak u nas przed laty??? Jedna prowadzi, drugi umie czytać, trzecia pisać, a czwarty zna drogę, czy może przed chwilą ukończył szkolenie pod tytułem: „jak miło i z uśmiechem wręczyć mandaty?”. Wszystko odbyło się w milczeniu, zniesmaczony gość wsiadł do SLK i zaczął trudny manewr poszukiwania wolnego miejsca, zaś uśmiechnięta „Fantastic Four” odjechała z cichym piskiem opon, zapewne zadowolona. Wiem, że francuska policja się nie patyczkuje, najpierw pałuje, wrzuca do „camion”, a potem, już kulturalnie, pyta na komisariacie, o co chodzi, ale żeby aż tak??? Całe szczęście, że tam nie mają strażników miejskich; tych chyba musiałoby przyjechać sześciu lub ośmiu, by zainterweniować w tej nad wyraz trudnej sprawie.
Następnym, ciekawym wydarzeniem tego dnia była spotkana po drodze do najbardziej znanej z amerykańskich filmów wizytówki miasta, wycieczka naszych POsłów; tylko dlaczego byli w przebraniu? Tego do dzisiaj, za cholerę, pojąć nie mogę!!! (IMG_110; IMG_072) Wstydzili się, czy co??? A może z tego poziomu więcej widać??? A może wreszcie przyjechali podpatrzyć i skopiować francuskie rozwiązania infrastruktury drogowej i parkingowej??? Albo ostatnie wytłumaczenie: nie ma to jak występy incognito, nawet jak się napijesz od pięt (kopyt) po uszy, to cię na drugi dzień przynajmniej nie opiszą w „Fakcie”.
Naprędce wymienię to, co w ciągu 13 godzin można i trzeba zobaczyć, i nie latać ze zbyt wywieszonym jęzorem. Bardzo pomocne w tym jest metro! Samochód, nawet najbardziej ukochany, trzeba porzucić, najlepiej na parkingu podziemnym pod jakimkolwiek hotelem. Trochę są drogie, to w końcu światowa metropolia, ale żeby 25 euro za jeden samochód??? Powariowali??? Przecież on nie jest nawet tyle wart :-) Chyba, że mieli na myśli pół zbiornika paliwa jakie jeszcze w nim było…
Wieczorem, będąc już mało mobilną grupą, zapytałem najmłodszego i najbardziej „schodzonego” uczestnika naszej wyprawy, co jeszcze chciałby zobaczyć i o czym jeszcze marzy, odpowiedział: „Jak to o czym??? O parkingu!!!” I wtedy mnie olśniło!!! Zrozumiałem, dlaczego tyle kasują! Za marzenia trzeba płacić!!!
Zaczęliśmy od wieży Eiffel’a (IMG_067), następnie Katedra Notre-Dame, Luwr, Panteon (IMG_063), dzielnica łacińska z Sorboną, Ogród Luksemburski, siedziba francuskiego senatu. Parę zdjęć-ciekawostek z Paryża znajdziecie tutaj, nie są specjalnie odkrywcze, ale są (IMG_064; IMG_069) z gatunku tych łatwych do zaparkowania. Resztę zostawiliśmy sobie na następne wakacje. Prawda jest taka, że nie da się obejrzeć wszystkiego dokładnie w ciągu paru godzin, zastanawiam się wręcz, czy tydzień w tym mieście to nie za mało… Pewnie tak, więc wszystko przed nami; na szczęście, dzień następny był dniem „gospodarczym” – nikomu po takich wrażeniach, nie chciało się wstawać z łóżek.
W tym błogim dniu córka zaplanowała jutrzejszy wypad do małej miejscowości Bergues, oddalonej o 9 km na południe od Dunkerque, czyli popularnym miejscu ewakuacji wojsk angielskich i francuskich w 1940 roku pod kryptonimem „Dynamo” (nomen omen niezła nazwa, jak na spieprzanie przed wojskami niemieckimi), a obecnie jeden z największych portów pasażerskich i rybackich, trzeci co do wielkości we Francji i najbliższy Wielkiej Brytanii.
Zapewne zdziwicie się, dlaczego taka mała mieścina znalazła się na liście takiego przedsięwzięcia; myślę, że dla miłośników kina francuskiego nie będzie to zbyt wielka zagadka. To przeurocze miasteczko stało się sławne za sprawą Dany’ego Boona jednym z aktorów w filmie „Bienvenue chez les Ch’tis” (po polskiemu: „Jeszcze dalej niż północ”), nie dość tego, jest też na liście światowego dziedzictwa UNESCO!!! Dla takich jak my (córka i ja), maniaków kina, gratka nie lada! Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że Paryż, to dziadostwo w porównaniu z tym, co tam zastaliśmy. (IMG_062; IMG_065; IMG_068) Komedia opowiada przezabawną historię dyrektora poczty, który zostaje dyscyplinarnie przeniesiony z Prowansji na północ Francji do miasta Bergues (IMG_078). Dużą zasługą komediowych sytuacji są dialogi, których niestety, nie udało się do końca oddać w polskim tłumaczeniu, a szkoda. Miasteczko bez „bajerów i fajerwerków”, za to schludne, ciche i piękne aż do bólu. Nic, tylko tam zamieszkać! Kawiarenki rodem z brytyjskiego serialu „Allo Allo” tyle, że stoliki kwadratowe. Spokój, cisza, relaks. To właśnie tutaj udało się zapolować na pozostałe dwie perły w koronie naszej wyprawy czyli nr 2 i 3 na liście wspaniałych, starszych samochodów (IMG_071; IMG_087; IMG_086; IMG_077).
Spacer po rynku i uliczkach potrafiłby ukoić nerwy całego szpitala dla bardzo, bardzo nerwowych ;-) Dla bardziej leniwych, niż ja (czy to możliwe?) kursuje po miasteczku coś na kształt tramwaju na gumowych kołach (IMG_083; IMG_082) i obwozi znudzonych turystów, ale nie polecam, bo z okien nie zobaczy się hurtowni win, ani tym bardziej całego romantyzmu i uroku miejsca. Warto spacerować i chłonąć atmosferę tego niezwykłego miasteczka, w którym nawet parkingi nie są płatne i bez przeszkód można znaleźć miejsce nawet na dwa samochody obok siebie, co nie jest regułą nawet w podziemnych, płatnych garażach. Pooglądajcie, podelektujcie się ciszą i spokojem, i oceńcie sami, czy też chcielibyście tam żyć np. na emeryturze (IMG_088; IMG_089, IMG_093; IMG_095), bo ja tak!!! Nawet z pomnikami wojennych bohaterów nie mają problemów, potrafiąc doczepić, bez kłótni, odpowiednią tabliczkę (IMG_076) :-)
Dla miłośników tuningu też coś się znalazło. Mnie osobiście się nie podobało, ale z reporterskiego obowiązku, zostało odnotowane, tym bardziej, że mieściło się w założonej konwencji (IMG_079; IMG_080; IMG_081) staroci samochodowych ;-)
Na zakończenie polecam wybranie się trasą [zapomnijcie o autostradach :-)] nr D 940 z Saint-Inglevert do Boulogne-Sur-Mer, dłużej, dalej, ale takich widoków i atrakcji dla oczu nigdzie indziej nie zobaczycie. Polecamy bardzo urokliwą miejscowość Wimereux – typowy nadmorski kurort, tylko ceny nie dla naszych, już mocno wyczyszczonych, kieszeni. Przy okazji można odwiedzić leżące tuż przy krawężniku w/w drogi „Muzeum 39-45” (IMG_098; IMG_099; IMG_100) i zapoznać się w oryginale z amerykańskim sprzętem wojennym, czyli – zajrzeć do „wspaniale wyposażonej” kabiny transportera (IMG_101; IMG_102), oraz bohatera filmu „Złoto dla zuchwałych”, najłatwiej zapalającym się (dzięki silnikowi na benzynę) czołgiem II wojny światowej, M4 Sherman (IMG_104) nazywanym pieszczotliwie „Ronson” (znana firma produkująca zapalniczki), a jeszcze dowcipniej przez Niemców „Tommy-Kocher”: „maszynka do gotowania Angoli” :-) Co ciekawe, pomimo mojego gorącego dotyku (IMG_105) niestety, nie zadziałało, pewnie był bez paliwa :-)
Takim, bardzo przyjemnym akcentem, zakończyliśmy naszą przygodę z północną Francją, którą będziemy wspominać w długie mroźne wieczory dzięki tysiącom zdjęć z pięknego rejonu Nord-Pas de Calais.
P.S. 1 Samochody spisały się wyśmienicie, poza małą wpadką Merca na belgijskiej, „gorącej” autostradzie, i bez problemów w ciągu 14 dni pokonały prawie 5.000 km. Cześć i chwała im za to :-) a to oznacza, że nie należy bać się wieku i przebiegu samochodu, tylko należycie dbać o jego stan techniczny ;-) Amen!
P.S. 2 Ludzie, co ja bym dał, by w naszym kraju-raju panowała taka grzeczność, wyrozumiałość i kultura jazdy po drogach jak tam, ale to już historia na kilkanaście następnych artykułów! Nie wiem tylko, czy je pisać, bo u nas każdy jest 100, co ja piszę? o 1000 razy lepszy od Sebastiena Loeba, a to moje „trucie” i tak do nikogo nie dotrze…
P.S. 3 Pamiętacie jeszcze o klamerkach? Zalecałem zabranie ich ze sobą na początku artykułu i teraz należy się Wam wyjaśnienie! Powodem jest intensywny, znany zapach dolatujący z leżących w pobliżu autostrad farm, tylko jakby bardziej wzmocniony, widać te pięćdziesiąt lat różnicy systemów – mają lepszą technologię nadawania zapachu piekielnemu smrodowi :-)))
P.S. 4 Coś specjalnego dla chrzan49 – zdjęcie nr IMG_1999, mówię Ci, byłbyś w raju, już na ziemi :-)
P.S. 5 Na koniec, by jak zwykle bezkarnie, dokuczyć GazMajstrowi: nie wiesz przypadkiem, dlaczego ciągle widziałem, w nielicznych autostradowych korkach, Renault Scenic z podniesioną maską??? :-)
tekst i zdjęcia: Piotr Małachowski
Najnowsze komentarze