Dla „nas” historia ta zaczęła się w 2000 roku, gdy jeszcze jako studenci dysponujący skromnym budżetem, za to wolnym końcem września, wpadliśmy na pomysł odwiedzenia południowej Francji. Tak się szczęśliwie złożyło, że do dyspozycji mieliśmy Renault Scenic 1.6.
Lipes – Byłem wtedy zafascynowany motocyklami turystycznymi, na tydzień musiałem zmieścić się z bagażami do plecaka mocowanego na bak jeżeli chciałem zabrać dziewczynę na wyjazd. Ten samochód miał po wymontowaniu foteli płaską podłogę, podwójną jak w Mercedesie Aclasse, tyle że pełną schowków, do których spokojnie para motocyklistów zmieści swoje rzeczy. Silnik z momentem obrotowym 140 Nm wciągał 1.5 tony na alpejskie serpentyny a zarazem gdy brakowało gotówki, ecodriving pozwalał uzyskać średnie spalanie z wyprawy przez południe Europy 6.1l na 100 km. Hmm, mniej niż mój motocykl.).
Renault Scenic 1.6 – przestronny, cichy i wygodny
Renault Scenic to praktyczny do mieszkania, przestronny, cichy, wyposażony w klimatyzację i chłodzony schowek na napoje – świetnie mieściło się tam masło i serek. Wypięliśmy tylne fotele, wrzuciliśmy piankowy materac, trochę ciuchów upchnęliśmy w liczne schowki, kilka potrzebnych rzeczy typu garnek (tak, cały jeden) kubki, talerzyki, butle z palnikiem, kosmetyczkę wpakowaliśmy w plastikową skrzynkę i wyposażeni w atlas samochodowy, i przewodnik po Francji, bez specjalnego planu ruszyliśmy na południe.

Dla mnie była to pierwsza taka eskapada po Europie, Lipes miał za sobą kilka różnych wyjazdów bardziej motoryzacyjnych, ale też turystycznych. Strefa Euro była dopiero w planach, nawigacja GPS pojawiała się tylko przy tematach wojskowych, o smartfonach i google maps jeszcze przez kilka lat nikt nie słyszał. Tak więc uzbrojona w atlas, dosyć szybko nauczyłam się znajdować właściwą drogę bez konieczność odwracania go do góry nogami (dygresja dla młodszego pokolenia – wszystkie mapy północ mają zawsze na górze, czyli jadąc na południe, aby prawo było w prawo trzeba było mieć mapę na odwrót, no albo nauczyć się patrzeć odwrotnie).
Plan wydawał się prosty, jedziemy na południe Francji, gdzie pogoda o tej porze jest cudowna, zwiedzamy lazurowe wybrzeże, podziwiamy samochody, architekturę i egzotyczne palmy. Śpimy po parkingach i tanich campingach, omijamy płatne drogi, stołujemy się we własnym zakresie, bądź w tanich lokalnych knajpkach.
I właściwie prawie się udało. Trasa uległa zmianie już na początku, bo postanowiliśmy zwiedzać już po drodze. I tak odwiedziliśmy Ještěd, później Karlove Vary, jeszcze później Wenecję. Pierwszy raz w Wenecji zawsze jest niesamowity. Spacer, który przeciągnął się do późnej nocy, gondole, kanały, te wszystkie mosty, mostki i budynki na palach, pizza na San Marco Plac. Przelicznik włoskich lir był całkiem korzystny więc Włochy okazały się dosyć tanie i mogliśmy sobie pozwolić na zwiedzanie Włoch także podniebieniem.
Wracając na zaplanowany kurs, przejechaliśmy przez tętniący życiem Mediolan gdzie na ulicach oszałamiała różnorodność włoskich samochodów i motocykli.
Uczta dla fanów motoryzacji
Lipes – By się zanurzyć w tym mieście przeciskaliśmy się przez nie na azymut. Ruch tak gęsty że czujesz się jak krwinka w tętnicy a pomiędzy rój jednośladów. Ale prawdziwa uczta dla fanów motoryzacji była w Monte Carlo. Samochody z plakatów. Wszędzie. I nie tyle wartość aut a raczej unikalność spotykanych modeli zwiezionych tu z całego świata pozwalała zwykłe szwendanie się po ulicach przekształcić w przygodę. Obok Jaguara E type, ultralekkie Alpine, trafiamy na Citroena CX GTI (jak dawny mój) i dwukolorową w perfekcyjnym stanie DS-ę z pojedynczymi okrągłymi reflektorami – cudo. Prawie nigdzie nie spotykane De Tomaso parkuje pod spożywczym. Beżowy Fiacik 500 cabrio z bordowym wnętrzem, cukierkowy.

Cudowne wybrzeże, niesamowity port z jachtami z całego świata, kolorowe oleandry, egzotyczna roślinność, eleganckie sklepy i ludzie, spacer po ulicach, na których odbywa się wyścig F1 – wszystko to zrobiło na nas ogromne wrażenie.
I tak dotarliśmy do Francji. Południe Francji, było urocze. Lazur morza zachwycał, a trasa wzdłuż wybrzeża pozwalała się nim cieszyć. Urokliwe miasta i miasteczka, piękne krajobrazy, pola, winnice – wszystko to widziane z samochodu poruszającego się po lokalnych drogach. Nieoceniony plus podróżowania bocznymi, bezpłatnymi trasami. Nicea – wielka i turystyczna, Cannes – słynne z blichtru i festiwalu, aż dotarliśmy do miasta śmiesznego żandarma – Saint -Tropez.
Zobacz także: Przerobili Peugeot Boxer na kampera i pojechali w siedmioletnią podróż dookoła świata
I zaczęły się problemy…
W tym miejscu nasza przygoda przestała być taka kolorowa i zaczęły się problemy. Padliśmy ofiarą złodziei. Nocowaliśmy na spokojnym parkingu, z którego mieliśmy widok na morze. Pogoda się popsuła, w nocy zerwał się wiatr. Wtem szyba pasażera poszła w drobny mak. Początkowo nie wiedzieliśmy co się stało, ale gdy znaleźliśmy wielki kamień i zniknęła saszetka nie było wątpliwości. Szczęśliwie trzymaliśmy w niej wykorzystane klisze fotograficzne, a nie dokumenty czy gotówkę, jednak problem pozostał. Wiatr przyniósł zmianę pogody, zrobiło się zimno i właśnie zaczęło padać. Samochód na gwarancji, potrzebny autoryzowany serwis, gdzie jechać, co robić? Padło na Tuluzę, po pierwsze dlatego, że to duże miasto, w którym na pewno znajdziemy odpowiedni serwis, po drugie była szansa na pomoc mieszkającej tam rodziny.
I rzeczywiście, serwis znaleźliśmy szybko, ale to było na tyle z dobrych wieści. Panowie uparcie nic nie rozumieli po angielsku, my za to po francusku. Wstępnie dostaliśmy informacje, że szyba będzie za tydzień, a kwota pożre resztę wakacyjnego budżetu. Ale jaki mamy wybór, jak pech to pech. Udaliśmy się w odwiedziny do rodziny, z cichą nadzieją że nas przez ten okres przenocują, albo chociaż pozwolą pomieszkać na trawniku przed domem. Gdy Pan Domu, dodam że rodowity Francuz, dowiedział się o sytuacji, wpierw dziwnie się na nas popatrzył, później upewnił się czy dobrze nas zrozumiał, podrapał się w głowę, a w końcu zadzwonił do wspomnianego serwisu. Pozostaje dla nas zagadką treść tej rozmowy, ale jej efekt był dla nas wybawieniem. Okazało się, że szyba jest na miejscu i rano zostanie zamontowana, a koszt naprawy wyniesie 30% poprzedniej ceny. I tak też się stało. Szybę sprawnie wstawiono, rachunek się zgadzał. Nawet Pan, który poprzedniego dnia nas obsługiwał był taki miły, że nauczył się przez noc angielskiego. Mimo że poprzedniego dnia nie znał ani słowa, teraz wszystko rozumiał i całkiem sprawnie, chociaż z francuskim akcentem, z nami rozmawiał. Przez sentyment do francuskiej motoryzacji, pozostawię te wydarzenia bez komentarza.
Zobacz także: Peugeot 5008 na tropie tajemnic Araratu cz.6: wjeżdża nielegalnie do Batumi
Rodzince ślicznie podziękowaliśmy za pomoc i z uratowanymi finansami postanowiliśmy pojechać dalej. Jednak wizja dalszych przygód we Francji nie była dla nas w tym momencie zbyt kusząca, a z Tuluzy tak blisko było do Andory i dalej do Hiszpanii. W takich okolicznościach, na początku października, wylądowaliśmy na campingu na Costa Brava. Mieszkaliśmy, jak przez całą podróż, w samochodzie. Nie mieliśmy, ani namiotu ani krzesełek, wszystko co niezbędne trzymaliśmy w aucie. W oknach mieliśmy naprędce uszyte szare zasłonki mocowane na rzepy. Nasi campingowi sąsiedzi dziwnie nam się przyglądali. Był to czas w którym Vanlife dopiero się rodził, gdzieś tysiące kilometrów dalej, wśród surferów na wybrzeżu Kalifornii, w Europie jeszcze długo nikt o nim nie słyszał, my też.
Ostatnią szybką wycieczkę zrobiliśmy do Barcelony. Nie mogliśmy odpuścić budowli Gaudiego w tym oczywiście górującej nad miastem La Sagrada Família. W końcu, ku naszemu niedosytowi, musieliśmy jednak ruszyć w drogę powrotną.

W kolejnych latach, kontynuowaliśmy nasz sposób podróżowania. Samochody się zmieniały kierunki podróży także. Po wprowadzeniu euro, odkryliśmy dziką, powojenna Chorwację w której zakochaliśmy się na szereg lat. Przepiękną, widokową Jadranską Magistralą, czyli trasą E65 przejechaliśmy całe wybierze, aż po Dubrownik.
Studia się skończyły, dwutygodniowy urlop zastąpił trzy miesięczne wakacje. Założyliśmy rodzinę, priorytety się zmieniły, ale obiecaliśmy sobie, że kiedyś, kiedyś wrócimy do takiego podróżowania. Bez planów, bez rezerwacji, tam gdzie droga wydaje się ciekawa, gdzie oczy poniosą, bez pośpiechu, bez wytycznych, tam gdzie dusza wskaże.
W ciągu tych lat, jakimś dziwnym trafem, a może podświadomie, nasze motoryzacyjne wybory padały na produkty francuskie.
Citroen CX niczym statek kosmiczny
Lipes – jeszcze przed naszą eskapadą byłem szczęśliwym posiadaczem Citroena CX 2.5 GTI turbo z automatyczną skrzynią. W kinach wtedy leciał 5 element Luca Besson, a ten samochód wyglądał z zewnątrz i w środku jak statek kosmiczny. Wszędzie podświetlane przyciski, klawiatury, wskaźniki, nawet na suficie. Kierunkowskazy włączane przyciskami na rogach obudowy liczników, potężna siła wspomagania kierownicy, minimalny skok pedału hamulca, tego samochodu trzeba było się nauczyć. Ale wrażenie gdy się podnosi po odpaleniu i przyspiesza przepływając przez spowalniacze osiedlowe prawie nie informując naszego tyłka że coś tam było pod kołami to był kosmos.
Pojawiło się dostawcze Renault Kangoo, bardzo pakowne. Później osobowy Peugeot Partner z 5 szklanymi oknami w dachu, który dzieci uwielbiały. Partner 1.6 benzyna po liftingu z ciekawym dachem, oprócz okien były tam pojemne cztery schowki półka i wentylator który pomagał zamieszać powietrze w upalne dni w tej szklarni. Na zewnątrz dach Partnera miał relingi które można było zamontować w poprzek dachu i wrzucić jakąś zabawkę na weekend.
Trochę musiałem sobie go zmodernizować. Potrzebna była izolacja termiczna, jak i dźwiękowa Wyciszyłem go pianką HDPE 3mm. Nie nasiąka, to pęcherzyki polietylenu łatwe do obróbki mechanicznej, gorzej z klejeniem. Podniosłem trochę tylne zawieszenie i dobrałem rozmiar kół tak by wyrównać wysokość między przodem a tyłem i ustabilizować go na koleinach. To lekkie pudełko na obniżonym ciśnieniu w kołach dzielnie walczyło na szutrowych wycieczkach w pejzaż. Dłuższy czas nie mogłem dojść z silnikiem do porozumienia. Co kilkanaście tysięcy kilometrów przepalały się cewki zapłonowe. Wybawieniem okazała się instalacja LPG z otwartym oprogramowaniem umożliwiającym spory zakres zmian w parametrach pracy silnika.
I tak powstał bardzo praktyczny samochód rodzinny. Wysokie zawieszenie pozwało wygodnie przyszłej mamie wsiadać do auta, czy Lipesowi Juniorowi wskakiwać do fotelika, a jak pojawił się MiniLipes przesuwne drzwi umożliwiały nawet na ciasnym parkingu wygodnie umieścić go w nosidełku. Pudełkowaty kształt to duży ustawny bagażnik. Pozwalał na włożenie dziecinnego dużego wózka na pompowanych kołach bez jego składania, a liczne schowki mieściły wszystkie butelki, gryzaczki czy inne zabawki.
Długie trasy bez zmęczenia i Citroen C5
Kiedy potomkowie trochę podrośli i można było zamienić apartamenty i pensjonaty na campingi zdecydowaliśmy się na Citroena C5.
Lipes – świetnie wyciszone kombi z klejonymi bocznymi szybami. Na wielogodzinne wędrówki/przeloty między kempingami. Nawet plastikowe nadkola miały warstwę dźwiękochłonną. Szukałem egzemplarza z 2.0 hdi z wtryskami piezoelektrycznymi Siemensa. To konstrukcje które powstały w czasach rywalizacji silników Diesla w wyścigach serii LeMans. Umożliwiają precyzyjne wydzielenie kilku dawek paliwa podczas pojedynczego cyklu pracy silnika i robią to bezbłędnie nawet przy bardzo wysokich prędkościach obrotowych. Razem z turbiną z zmienną geometrią dolotu pozwalały na korzystanie z momentu obrotowego prawie 400Nm bezawaryjnie przez 200000km.
Hydropneumatyczne zawieszenie, ciche nadwozie, mocny i oszczędny (6 l/100 km) silnik pozwalały na pokonywanie długich tras bez zmęczenia, a przepastny bagażnik umożliwiał zapakowanie wszystkiego co było potrzebne dla 4 osobowej rodziny jadącej pod namiot. W tym czasie nawet służbowo poruszałem się Citroenem. Jumperem 2 generacji ceniąc ergonomie jego kabiny, moc silnika, a także porządne cynkowanie, które chroniło go przed rdzą powszechną w blaszakach od innych producentów.
Zobacz także: Używany Citroën C5 X 7 czy Peugeot 508 I? Porównanie oczami użytkownika
Gdy świat stanął na głowie, gdy lekarz nie przyjmował na wizyty, bo pacjent może być chory, gdy nadeszły czasy zamkniętych hoteli i wielu innych zmian, zrobiliśmy rodzinną naradę na temat zmiany samochodu. Założenia były właściwie proste. Na co dzień zwykły rodzinny van, co najmniej sześcioosobowy (pod opieką mieliśmy także dwójkę seniorów). W weekendy i na wakacje mini-kamper-van, który umożliwi naszej czwórce swobodne podróżowanie i pomieszkiwanie w aucie – vanlife, taki praktyczny transformers.
Lipes – ale wchodząc w szczegóły zrobił się niezły challenge:
- samochód musiał umożliwiać wsiadanie starszym osobom na każdy fotel, również w 3 rzędzie
- mieć drzwi odsuwane z obu stron
- możliwość wymontowania obu tylnych rzędów do przewozu mebli, motocykli, rowerów
- rozkładane na możliwie płasko przednie fotele z możliwością montażu obrotnic i przestrzenią pomiędzy nimi by dało się przejść na tył
- tylną klapę otwieraną do góry by mogła być dachem dla kuchni
- dodatkową klimatyzację lub chociaż wentylację na tył wnętrza
- silnik który przeciągnie tego vana przez górskie serpentyny nawet jak wpakujemy w niego dodatkowe pół tony
- w połączeniu z dużym zbiornikiem by mieć zasięg swobodnie ponad 500 km
- fotele w tylnych rzędach składane w taki sposób by tworzyły spanie lub umożliwiały rozkładanie spania nad nimi zachowując akceptowalną wysokość przestrzeni dla nocujących. Tyle że van fajnie jakby wjeżdżał pod bariery anty kamperowe których coraz więcej się spotyka.
- długość i szerokość wnętrza wystarczające do zmieszczenia się w 4 osoby z bagażami lodówką, kuchnią itd. No ale samochód ma mieścić się na standardowym miejscu parkingowym pod Biedronką )
Ze względu na powszechny lock-down w ogłoszeniach samochodowych nie było dużego wyboru. Naszą uwagę przykuło ogłoszenie srebrnego Citroena Jumpy, który spełniał nasze założenia i mieścił się z zakresie cenowym. Wiedzeni chyba bardziej sercem do francuskich aut niż rozumem, spontanicznie bez wizyty na stacji diagnostycznej, naiwnie licząc na uczciwość poprzedniego właściciela i szybką realizację danej sobie przed wielu laty obietnicy o powrocie do podróżowania, staliśmy się właścicielami minivana. Van na nasze potrzeby – Vananas.
Lipes – Citroen Jumpy 2.0 hdi, na moich ulubionych wtryskiwaczach piezoelektrycznych, w wersji 8 osobowej, przedłużonej, z dodatkową klimatyzacją i ogrzewaniem schowanym za prawym tylnym kołem. Z spalinowym podgrzewaczem silnika pod podłogą – marzyło mi się przerobienie go na ciche ogrzewanie dmuchające ciepłym powietrzem z oryginalnych nawiewów których rozmieszczenie pozwala równomiernie ogrzać wnętrze.
Ciąg dalszy nastąpi…
Autorzy: Olga Lipska, Lipes
Zdjęcia: Olga Lipska, Lipes, Vananas
Najnowsze komentarze