Wybraliśmy sobie dealera, u którego kupimy naszą Cytrynę, Renię, czy wyprowadzimy od niego z lekka ujarzmionego Lwa. Kierujemy więc swe kroki do salonu. Błyszczącego od szkła i stali, a czasem nawet aluminium. W którym stoi kilka, czy kilkanaście samochodów demonstracyjnych, nawoskowanych, że aż w oczy kłuje. Pięknych. A w cennikach wybór jest jeszcze większy – a to z takim silnikiem, a to z innym, a to ze skórą i nawigacją, a to bez tych luksusów. Wybraliśmy już nawet model – taki, który nam się podoba i jednocześnie taki, na jaki nas stać. Rzadko kto jednak wchodzi do salonu i kupuje auto, bo mu się lakier spodobał – większość z nas chciałoby się przewieźć chociaż zbliżonym modelem. I co?
Ano różnie to z tym bywa… Docierają do nas co jakiś czas sygnały, że człowiek wchodząc do salonu został po prostu – mówiąc wprost – olany przez sprzedawców. Handlowcy bowiem nie dorośli czasem do zawodu, który wykonują. Oceniają wchodzących ludzi po ubiorze, fryzurze, zaroście, czy cholera wie, po czym. Dokonują błyskawicznej analizy, wynikiem której jest odpowiednie do każdej osoby podejście. W ten sposób od razu na wejście handlowcy „wiedzą”, kim warto się zająć, a kto może sobie łazić po salonie do woli nie wzbudzając zainteresowania sprzedawców.
Pozory jednak mylą. Czasem pojawia się klient zupełnie „nie wyglądający” i kupuje topową wersję samochodu. Marże na nowe auta może nie są szokująco wysokie, ale miło jest pewnie sprzedać limuzynę klasy średniej za 120, czy 150 tysięcy złotych. Wówczas nawet te kilka procent marży robi się całkiem okrągłą sumką. Czemu więc mieliby jej nie zarobić handlowcy którejś z marek francuskich? A klienci dzisiaj są wybredni i mogą się szybko zrazić i pójść do konkurencji…
Zobacz: Renault otwiera butik RNLT w Montevideo
Sprzedawcy potrafią jednak zbyć potencjalnego klienta, który wyraża ochotę wykonania jazdy próbnej określonym autem. Czy ten klient nie wygląda na określony samochód? A może handlowcy są zajęci (sobą) i nie chce im się z klientem jeździć? Przecież te 15 minut można wykorzystać na spakowanie się i przygotowanie do wyjścia do domu. Albo na rozmowę z przemiłą koleżanką siedzącą obok.
Sam znam z widzenia człowieka, którego w życiu nie posądziłbym o to, że może obracać potężnymi pieniędzmi. Jeździ jedyną w mojej bliskiej okolicy C5ką z widlastą V6ką pod maską, oczywiście w Exclusive’ie. Ładne auto. Ale gdyby ten człowiek trafił na „handlowców”, a nie handlowców, to nie wiem, czy by mu chociaż C1 z wystawki podrapany przez dzieci klientów zaproponowali..
Zobacz: Stronniczy przegląd prasy: Motor nr 22/2006
Prawdę mówiąc nie interesowałem się nigdy, jak wynagradzani są handlowcy przez firmy dealerskie. Czy mają podstawową stałą (niewysoką) pensję i procent od obrotów, czy może „jadą” tylko na prowizji? Ale wygląda na to, że w wielu przypadkach mają wystarczające im wynagrodzenia stałe – skoro potrafią dosłownie ignorować klientów, zamiast o nich zabiegać. Czasy jednak mamy takie, że klient pójdzie raczej tam, gdzie wzbudzi zainteresowanie, a nie będzie musiał chodzić po salonie z transparentem, na którym wypisze własną krwią „Chcę wydać xxx tys. zł Może ktoś na mnie zwróci uwagę?”…
Obawiam się jednak, że Polacy – którzy tak walczyli o wprowadzenie kapitalizmu przed mniej więcej dwudziestoma laty – nie dorośli do tej formy funkcjonowania rynku. Zbyt często żyjemy martyrologią, zbyt często wydaje nam się, że jesteśmy pępkiem świata, zbyt często jesteśmy przeświadczeni o własnej wyższości nad innymi. Stąd wiele prac nam – w naszym mniemaniu – uwłacza. Co ciekawe – tylko we własnym kraju, bo za granicą weźmiemy wszystko, co nam dadzą…
Zobacz: Aktualna oferta Renault. Nowości, promocje
Podobnie jest z zachowaniami – często uważamy, że okazując zainteresowanie potencjalnemu klientowi, musimy się poniżyć. Mylimy pojęcie handlowej uprzejmości z uniżonością jednej grupy społecznej względem innej. Do handlu – jak do większości zawodów – musimy jednak mieć określone predyspozycje. Nie każdy będzie dobrym sprzedawcą i nie ma znaczenia, co miałby sprzedawać. Czas sobie zdać z tego sprawę, panowie dealerzy. Tak jak i czas najwyższy zdać sobie sprawę z tego, że jesteśmy mieszkańcami niewielkiego kraiku w środkowo-wschodniej Europie i daleko nam do jakiejkolwiek mocarstwowości. A pępek, to mamy jedynie do grzebania – sami nim w żadnym wypadku nie jesteśmy…
Kapitalizm, który z takim wysiłkiem budujemy (jak zwykle w naszym kraju – nasza budowla jest jedną wielką prowizorką), ma jednak określone cechy. Czas się z nimi zapoznać, czas je zaakceptować. W kapitalizmie nie wszyscy mogą być posiadaczami, a dysproporcje między ludźmi uwypuklają się szczególnie mocno. To przykra, a nawet bolesna prawda, ale im szybciej sobie z tego zdamy sprawę, tym lepiej dla nas. I o tym powinni pamiętać handlowcy oferujący ludziom produkty w cenie nierzadko kilkudziesięciu średnich krajowych płac…
Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze