Ostatnio wspominałam z przyjaciółką, jak to wiele lat temu jej mąż zdecydował się sprowadzić z zagranicy wielki samochód kombi. Do tej pory rodzina jeździła małym fiatem. Jednak gdy się znacznie rozmnożyli, a na dodatek obrośli nie tylko dziećmi, ale i psami postanowili zerwać z fiacikiem. Co w zamian? Padło na Renault Nevada.
Przyjaciółka, gdy ujrzała Nevadę powiedziała, że nigdy nie siądzie za kierownicą. Mężowi, wyznającemu zasadę, że baba za kierownicą to samo zło, a jeśli nie samo zło to przynajmniej zgroza, najpierw to nawet pasowało. Przestało pasować po kilku tygodniach, gdy pojechali na kilka imprez i… za każdym razem on musiał robić za Krzysia. No bo napić, się chciał, ale przecież poza nim nikt Nevady nie poprowadzi… I tak biedaczysko obserwował, jak wszyscy się bawią, delektują winkiem, piwkiem i wódeczką, a on… przebiera nogami, by dojechać do domu i walnąć browarka przed snem, bo żona boi się Nevady jak diabeł święconej wody. Rozpoczął więc namawianie swojej połowicy, by jednak spróbowała. Ale małżonka była oporna. Na szczęście lub niestety… do czasu. Mąż bowiem złamał rękę i to tak, że prowadzić auta nie mógł, bo z jakimś drutem siedział w domu i to głównie przed telewizorem. Wtedy się zaczęło. Chcąc nie chcąc musiała siąść za kierownicą Nevady, zwłaszcza, że poczciwy stary maluch już od dawna płakał na złomowisku.
Spotkałam wtedy przyjaciółkę na mieście w hipermarkecie. Siedziała z zakupami w kawiarnianym ogródku i kopała wózek. Z oczu leciały jej łzy, a z kolana strużka krwi. Jak powiedziała przeżyła właśnie chwile upokorzenia. Jej wielkie, nowe auto stoi na parkingu, a ona ni cholery do niego nie pójdzie. Co się stało? Opowieść zaczęła od prostego wyznania:
– Nie mieszczę się na pasie. Ta Nevada jest tak wielka, że po prostu zahaczam o pas dla jadących z przeciwnej strony.
Problem był mi znany, bo wiozłam kiedyś wujkowi mercedesa z Warszawy za Chełm i przez pierwsze 50 kilometrów tez miałam takie wrażenie. Zaczęłam więc pocieszać przyjaciółkę, że to minie, że przejedzie sto kilometrów i problem sam zniknie. A wtedy ona ryknęła:
– Pas to pół biedy! Co ja przeżyłam na parkingu!
Gdy spytałam co takiego przeżyła, długo nie mogła mi wyjaśnić, bo cały czas płakała. I jak tłumaczyła – płakała ze złości. Wreszcie zaczęła mówić. Okazało się, że 40 minut zajęło jej zaparkowanie między dwoma samochodami. Uparła się, bo przypomniała sobie złośliwy tekst męża, który mówił, że pierwszego dnia wróci zarysowanym samochodem. Chciała i sobie i jemu udowodnić, że nie, więc… parkowała dając do przodu i do tyłu kilkadziesiąt razy. Gdy wreszcie zaparkowała, nie mogła wysiąść, bo odstęp od aut stojących obok Nevady był za mały. W akcie ostatniej desperacji zdecydowała się wyjść… piątymi drzwiami, czyli… przez bagażnik. Wzbudziła przy tym na parkingu przed hipermarketem nie lada sensację, a potem wesołość, bo wyłaziła przez ten bagażnik ubrana w spódnicę pokazując wszystkim bieliznę. A co najgorsze w ostatniej chwili wywróciła się i rozbiła sobie kolano niczym pensjonarka. Po załatwieniu zakupów do auta wróciła, ale nadal nie mogła do niego normalnie wsiąść, bo samochody po obu stronach nadal stały zbyt ciasno. Początkowo nawet była skłonna wsiąść do auta przez tylne drzwi, ale zorientowała się, że jak wsiądzie to nie wpakuje zakupów i zanim wyjedzie z miejsca, to ktoś jej zakupy po prostu ukradnie, a jak wpakuje je do bagażnika, to nie wsiądzie, bo bagażnik będzie zakupami zawalony. Na dodatek po czyimś niewybrednym komentarzu, gdy próbowała gramolić się przez ten bagażnik do środka, usłyszała „lalunia pokaż dupę” i po prostu się wściekła, a potem z tej wściekłości popłakała.
Proponowałam, że może ja wyjadę, ale nie! Przyjaciółka bała się, że porysuję auto, a co wtedy powie mąż? Stanęło więc na tym, że zabrałam jej zakupy, a ona wgramoliwszy się przez bagażnik wyjechała i stanąwszy tak, że tamowała ruch w parkingowej alejce mogła wreszcie schować zakupy do bagażnika i pojechać do domu. Wspominałyśmy ostatnio tę historię, bo teraz auto na większe zmieniła nasza znajoma. Moją przyjaciółkę jej stara przygoda z Nevadą, która do tej pory była tematem tabu, nagle zaczęła śmieszyć i… uznała ją nawet za fajną. Dlaczego? Bo teraz nie umiałaby już z powrotem jeździć żadnym małym autkiem.
Najnowsze komentarze