W jego firmie znają go chyba wszyscy. Pan Roman pracuje tu tak długo, że chyba nikt nie wyobraża sobie dnia bez spotkania go i rozmowy. Po kilkudziesięciu latach człowiek wrasta w krajobraz i jest trochę jak jego żywy element. Na co dzień ma tu do załatwienia wiele drobnych spraw i co chwilę gdzieś jest potrzebny. Ma więc wiele rzeczy do zrobienia. Pracuje tu również jego żona, chociaż w zupełnie innym dziale i w ciągu dnia raczej się nie widują. W końcu co za dużo, to niezdrowo, prawda?
Pan Roman jest bohaterem wielu legend i opowieści firmowych, ale zna się go tutaj przede wszystkim z pasji do jednośladów. Za młodu jeździł motorem. To były szalone czasy, gdy o motor było trudno, kask nie był obowiązkowy, a o benzynie można było niekiedy pomarzyć. Mimo to pan Roman wytrwale znajdował kolejne możliwości i powody do wycieczek i z rodzinnego Poznania jechał w Polskę gdzie tylko się dało.
Gdy przyszedł czas się nieco ustatkować i ożenić, jego wybranka powiedziała kategorycznie – albo motor albo ja! Ale uparty pan Roman przesiadł się i tak na jednoślad, tyle że bez silnika. Rowery stały się jego pasją. Po pracy i w weekendy wsiadał i robił bardzo długie trasy, zaraził też pasją żonę. Gdy był młodszy, potrafił przejechać jednego dnia ponad 150 kilometrów. Dzisiaj już takich eskapad nie próbuje, ale pod osiemdziesiąt mu się zdarza. I nie ma znaczenia pogoda, humor czy inne przeszkody. Rower rzecz święta. Niedawno pan Roman poszedł na kurs prawa jazdy. Część teoretyczną a potem praktyczną pan Roman zdał wzorowo.
Nie myślałem, że będzie to takie ciężkie. Momentami miałem wrażenie, że ten cały egzamin jest głównie po to, by człowieka nie przepuścić. Warto by zrobić z tym porządek, uprościć przepisy i wrócić do podstaw. Za dużo tego! – mówił. Ale prawo jazdy dostał.
Dostał też duże brawa od koleżanek i kolegów z pracy.
Wszyscy znamy i bardzo lubimy pana Romana. Trzymałam za niego kciuki. Sama kilka lat temu zdawałam i było to dla mnie naprawdę wielkie wyzwanie – mówi jego koleżanka z pracy, Aleksandra. Gdy Romek zdał, razem ze znajomymi przygotowali w pracy małą fetę z okazji zdania egzaminu – oczywiście po godzinach.
Pan Roman był bardzo dumny ze swojego prawa jazdy i postanowił wybrać się na zakupy. Chciał kupić nowe auto, takie, w którym mieszczą się dwa rowery.
Przeszedłem chyba wszystkie salony, odbyłem kilka jazd próbnych. Zacząłem od Skody, ale mi się kompletnie nie podobała. W środku było tak ciasno a o wejściu rowerów nie było mowy. Podobnie było z Kią. We Fiacie nie mieli mi co zaproponować. W końcu trafiłem do Renault. I wybrałem Clio Grandtour. Dwa rowery – po zdjęciu koła – mieszczą się tu perfekcyjnie.
Miało być tanio i pojemnie. Samochód ma klimatyzację silnik TCe o mocy 75 KM. Kolor wybierała żona – zdecydowali się na czerwny. Skąd ten wybór? To ulubiony kolor żony – korale, sukienki i wiele innych rzeczy już w tym kolorze ma. Do tego klimatyzacja, radio i cena nieco ponad 50 tysięcy złotych. Co najbardziej podoba im się w Clio?
Mówiłem już o rowerach? – śmieje się pan Roman. – Clio jest ładne, nieduże, łatwo nim zaparkować a przede wszystkim ma bardzo komfortowe zawieszenie a w środku jest cicho. Jesteśmy z żoną dość wysocy, ale jest tu nam wygodnie – dodaje.
Crossovera nie chciał kupować, bo miejsca w bagażniku wcale nie było więcej a cena była za to dużo wyższa – poza możliwościami budżetowymi.
Na liczniku na razie tysiąc kilometrów, ale z każdym dniem przybywa. Auto głównie kursuje na trasie do Szczecina, gdzie pan Roman ma wnuki. A jednoślady prawie zawsze jeżdżą z nim, bo nigdy nie wiadomo, kiedy znajdzie się okazja do kolejnej rowerowej wyprawy.
opracowanie: redakcja.
Prześlij nam swoją historię
Podziel się z nami swoimi motoryzacyjnymi przygodami lub ciekawą historią. Napisz na [email protected]. Najciekawsze teksty nagradzamy firmowymi gadżetami Francuskie.pl
Najnowsze komentarze