Moja fura to Renault Thalia – prawdziwa czarna perła. Kupiona jako używana. Niby nic specjalnego, a jednak dla mnie ma wartość sentymentalną, bo dzięki niej poznałam swojego przyszłego męża. To autko, to jakiś wyjątkowy egzemplarz, bo wiele razy przynosiło mi szczęście. A historia ma się tak:
Renault Thalia kupowałam zimą, w okresie największych śnieżyc, w godzinach wieczornych. Kto mądry kupuje wtedy auto? Śnieg pada jak szalony, auto czarne, na dworze ciemno więc oględziny są bardzo prowizoryczne. Nic nie widać nawet przy świeceniu latarką. Ale sprzedający – starszy pan był sympatyczny, a ja z natury jestem ufna. Kupiłam to auto, bo jakoś tak mnie do siebie przyciągało.
Po ok. 6 miesiącach od zakupu bryka po raz pierwszy pokazała swoje oblicze. Wracałam z pracy do domu. Droga częściowo wiedzie prze las. No i stało się – złapałam gumę. Wokół żywej duszy, a sama przecież tego koła nie wymienię, bo … no bo nie. Stanęłam więc na poboczu, za ciągłą. Niestety – jak pech to podwójny, bo jedynym przejeżdżającym samochodem był radiowóz. No i się zaczęło – dokumenty proszę, wie Pani jakie popełniła wykroczenie itd. Na nic moje tłumaczenia, że mam „kapcia” i musiałam tu stanąć no bo gdzie, w rowie? Wtedy, niby od niechcenia zrobiłam te swoje maślane oczy i jeden z panów policjantów zmiękł.
Pomyślałam – jest dobrze, jeszcze drugi towarzysz i będę uratowana. I uśmiechnęłam się od ucha do ucha do tego drugiego. I stała się rzecz niesłychana – starszy stopniem schował ten swój bloczek na mandaty i dał pouczenie. Ale to nie wszystko. Nie dość, że uniknęłam mandatu i punktów karnych to jeszcze panowie pomogli mi wymienić koło, o co nawet nie śmiałam ich prosić, ale skoro sami się zaofiarowali (zwłaszcza ten młodszy ;-) to grzechem byłoby odmówić. Niemożliwe – powiecie? A jednak. Moja Thalia przyniosła mi szczęście lśniąc w świetle księżyca i koguta policyjnego radiowozu niczym gwiazda na wieczornym niebie ;) Morał z tego taki, że nie wszyscy policjanci są tacy źli i bezduszni na jakich wyglądają, a co najważniejsze to właśnie ten drugi policjant został moim mężem, bo zamiast mandatu na odchodne wręczył mi kartkę ze swoim numerem telefonu.
Od tej pory traktuję Thalię tak, jakbym dbała o siebie. Bo moje Renault jest do mnie bardzo podobne. Razem zmieniamy opony (moje to buty). Obie mamy wysokie zawieszanie (ja noszę wysokie obcasy). Jesteśmy szybkie jak błyskawice, dzięki dodatkowym „dopalaczom” pędzimy do domu ile sił w silniku. Jestem jak kierownica w Renault – zataczam koło jak pory roku i pozwalam mężowi kierować naszym życiem, ale gdy widzę przeszkodę od razu trąbię. Potrzebuję częstych wizyt na CPNie, który jest dla mnie galeria handlowa. Razem robimy furorę na każdej przejażdżce. A skóra lśni na mych stopach niczym najlepszy lakier na karoserii samochodu lub szron na szybach.
Moja fura to czarna pantera, która potrafi wtopić się w otoczenie jak kameleon, ale zawsze bezpiecznie dowozi mnie do celu niosąc na swych „skrzydłach”. I jeszcze jedno – nawet mój kot – podróżnik uwielbia wypoczywać na przedniej szybie, a sierściuch jest naprawdę wybredny. Ten samochód ma już swoje lata, ale odkąd jest ze mną nigdy mnie nie zawiódł, a wręcz przeciwnie – przynosi mi szczęście więc będzie ze mną dopóki się nie rozpadnie. Ze starości oczywiście ;-)
Historię o Renault Thalia nadesłała do nas Edyta w ramach Noworocznego Konkursu Francuskie.pl. Bardzo dziękujemy!
Najnowsze komentarze