Praktycznie co kilka dni drożeją paliwa, głównie benzyna. I nie są to podwyżki kilkugroszowe, ale najczęściej po kilkanaście groszy. Cena 95-tki, którą widzicie na zdjęciu powyżej (zrobionym wczoraj po południu), wzrosła do tego poziomu na tej stacji z wartości 7,76 zł za litr. Podwyżki pojawiają się nierzadko po dwa-trzy razy w tygodniu. Skąd się biorą i dlaczego mnie to nie tylko wkurza, ale i dziwi?
Rosja napadła na Ukrainę bodajże 100 dni temu. Wiele osób właśnie tym – w pewnej mierze słusznie – tłumaczy wzrost cen na stacjach. Ale nie jest tak, że to właśnie wojna sprawia, że ceny wciąż rosną. Zerknijmy na wykres obrazujący ceny ropy brent na przestrzeni ostatnich czterech miesięcy:
Można spokojnie założyć, że ceny ropy brent od agresji Rosji na Ukrainę utrzymują się w określonym przedziale, tak mniej więcej pomiędzy 100, a 120 USD za baryłkę. Owszem, to spore wahania, ale raz jest wzrost, a niedługo potem spadek. I sytuacja się powtarza. Generalnie jednak po początkowym skoku na lekko ponad 130 USD za baryłkę pod koniec lutego sytuacja na tym rynku jest w miarę stabilna. Z szerokimi widełkami, ale nie widać skoków ponad 122 USD. OK, niech będzie nawet, że ponad 125 USD. Tymczasem ceny na stacjach mają tylko jeden kierunek – permanentny wzrost.
Oczywiście składników wpływających na ceny paliw jest wiele. To koszt surowca, koszt jego dostaw, koszty przetworzenia ropy na paliwa (a więc ceny gazu i prądu, które mocno wzrosły), koszty transportu gotowych paliw, choć na przykład te ostatnie akurat wcale nie oznaczają, że blisko Płocka paliwo jest tańsze. Ogromny wpływ na ceny paliw mają też różnego rodzaju opłaty i podatki. Przypominam, że w ramach tarczy antyinflacyjnej wciąż płacimy za paliwa niższą stawkę VAT (8% zamiast 23%). A mimo to benzyna jest dziś duuużo droższa, niż w momencie, kiedy tę stawkę obniżano. Co więcej – koszty gazu i prądu wzrosły wcześniej, niż rozpoczęła się wojna na Ukrainie.
Natknąłem się na ciekawy wątek w wywiadzie opublikowanym dwa i pół tygodnia temu na internetowej stronie tygodnika „Auto Świat”. Zacytowano tam głównego ekonomistę PKN Orlen, czyli firmy będącej de facto monopolistą w handlu hurtowym paliwami w Polsce. Pozwolę sobie zacytować ten fragment artykułu:
„Główny ekonomista PKN Orlen zwraca uwagę, że o cenie paliwa decyduje nie tylko koszt, lecz także popyt i światowe ceny paliw (nie ropy). Ceny ropy owszem, mają wpływ, ale na marże i wynik ekonomiczny rafinerii, natomiast o tym, za ile można (a nawet trzeba) sprzedawać paliwo, decyduje rynek.
– Firma nie może sprzedawać paliwa poniżej ceny rynkowej, bo byłoby to działanie na niekorzyść firmy i jej akcjonariuszy – a więc niezgodne z prawem. Ponadto gdyby Orlen zaoferował paliwo po cenie hurtowej znacząco niższej niż oferuje konkurencja, paliwo to zostałoby wykupione przez… konkurencję. A następnie sprzedane po cenie rynkowej. My byśmy stracili, a klient końcowy niczego by nie zyskał”.
Tłumaczenie, które kompletnie do mnie nie przemawia. Bo mamy obecnie taką sytuację: Orlen de facto rządzi na rynku hurtowym. Ma też najwięcej stacji paliw ze wszystkich detalistów. Gdyby więc obniżył cenę hurtową, a następnie sprzedawałby paliwa na swoich stacjach z określoną marżą (która jest generalnie nieduża, a przynajmniej taka była przed wzrostami), to pozostali detaliści dostosowaliby ceny na swoich stacjach do poziomu największego gracza, czyli Orlenu. Tak działa rynek. Po prostu na stacjach z wysokimi cenami nikt, albo prawie nikt by nie tankował. Ich właściciele, czy ajenci, musieliby zmniejszyć ceny do rynkowych. Pan główny ekonomista odwraca kota ogonem i myśli, że trafia do idiotów.
Przy okazji moich poprzednich tekstów związanych ze znaczącymi wzrostami cen paliw („Panie Obajtek, może niech Pan rozwiąże umowę z samym sobą?”, „Dlaczego wciąż mamy tak drogie paliwa?” i „Mam dość monopolu Orlenu i wysokich cen paliw”) część z Was podnosiła, że za podwyżki odpowiedzialność ponosi Putin, ogólna inflacja (to bzdura, bo inflacja nie jest samodzielnym bytem, tylko wielkością pokazującą właśnie wzrost cen), albo cena gęsiego smalcu. Ja uważam inaczej. Orlen wykazał ogromny zysk za I kwartał 2022 roku i szeroko się nim chwalił. Fani prezesa Obajtka i wysokich cen paliw dowodzili, że to dzięki zyskom z handlu prawami do emisji. Cóż – faktycznie był taki czas, że przynosiło to narodowej rafinerii ogromne pieniądze. Ale to się skończyło.
Portal „Business Insider” opublikował niedawno bardzo fajny artykuł o tym, jak to faktycznie z przychodami Orlenu w I kwartale bieżącego roku było. Clou problemu znajdujemy już w pierwszym akapicie tego materiału:
„Orlen sprzedał znaczącą część portfela kontraktów terminowych, ale musiał zaakceptować ponad 1,7 mld zł strat. Nadrobił to marżami na paliwie i produktach petrochemicznych. Innymi słowy, musieliśmy za to zapłacić na stacjach”.
Okazuje się, że marże Orlenu na paliwach w I kwartale 2022 roku były wyjątkowo wysokie, właśnie po to, żeby pokryć straty ze sprzedaży praw do emisji, które nagle straciły na atrakcyjności. Było to o tyle łatwe, że rząd czasowo obniżył stawkę VAT na paliwa, co ucieszyło prywatnych kierowców. A potem Rosja napadła na Ukrainę, łatwo więc było w prorządowych mediach tłumaczyć podwyżki sytuacją u naszego wschodniego sąsiada. Realnie zaś płaciliśmy za to, że Orlen w tym okresie sprzedawał prawa do emisji ze stratą, ktoś więc musiał pokryć koszty. „Business Insider” pisze wprost:
„Na przerobie tony benzyny Orlen zarabiał w pierwszym kwartale 187 dol., czyli o 363 proc. więcej rok do roku i 76 proc. więcej niż w 4 kw. 2021, a na tonie diesla 148 dol., czyli o 80 proc. więcej rok do roku i o 5 proc. więcej kwartał do kwartału. W przypadku oleju napędowego jak sprawdziliśmy wstecz, Orlen nie stosował tak wysokich marż w pierwszych kwartałach roku przynajmniej odkąd szefuje mu Daniel Obajtek, a być może i nigdy wcześniej w historii”.
Już wiecie, jaka jest prawda? To kosmiczne marże i – od marca – duże dyskonto na zakup rosyjskiej ropy, której, jak słyszałem pod koniec maja w telewizji od przedstawicieli koncernu, Orlen wciąż przerabia 25% swojej produkcji. A więc ma na niej dodatkowe zyski w porównaniu z tymi 75% pochodzącymi z innych kierunków dostaw. A pamiętajmy, że PKN Orlen osiąga też zyski na pozapaliwowych produktach przetwórstwa ropy naftowej. „Business Insider” pisze tak:
„Wciąż wysokie są przy tym zyski na produktach petrochemicznych. Poza polietylenem Orlen zwiększył marże crack na wszystkich głównych produktach petrochemii, z czego najbardziej na propylenie (+32 proc. rdr) i etylenie (+19 proc. rdr)”.
Spadki cen na rynkach międzynarodowych kompletnie nie mają przełożenia na ceny paliw w Polsce. Za to choćby minimalne wzrosty przekładają się na podwyżki na stacjach najpóźniej na następny dzień. To nie jest normalna sytuacja i OK, nie oczekuję, że spadek ceny o dolara, dwa, czy nawet pięć na baryłce od razu przełoży się na niższe ceny na stacjach, ale w zamian chciałbym, by podwyżka o podobną kwotę też nie zmuszała mnie do sięgania głębiej do portfela. Te wahania cen produktu wynoszące raptem kilka procent, tak duże firmy, jak koncerny paliwowe na pewno mają wkalkulowane w ryzyko. A jeśli nie, to niech obniżają ceny równie często, jak je podnoszą. I jeszcze te kity o konieczności dostosowania się do cen rynkowych… Gdyby się tych cen samemu nie kreowało, to bym się zgodził, ale w naszym przypadku? To po prostu robienie z ludzi idiotów.
Przychodzi mi do głowy tylko jedno rozwiązanie. Przestańmy tankować na Orlenie. Przestańmy przy okazji kupować tam hot-dogi i inne rzeczy. Ale nie przez dzień, nie dwa. To musi być akcja na co najmniej miesiąc. Owszem, jako dominator rynku hurtowego PKN Orlen i tak zarobi, ale gdyby cała masa kierowców omijała stacje Orlenu szerokim łukiem przez miesiąc, dwa, czy trzy, to nie ma siły – ktoś zauważy spadek obrotów w detalu i może się zastanowi, dlaczego tak się stało. A że Orlen jest największym operatorem także na rynku detalicznym, to po kieszeni niewątpliwie dostanie. Owszem, może podnieść ceny hurtowe, by wyrównać straty, ale będzie musiał płacić za darmo albo zwolnić kilkanaście tysięcy pracowników swoich stacji. A to się rządowi nie spodoba…
Krzysztof Gregorczyk; grafika: Money.pl
Najnowsze komentarze