Mojej znajomej ojciec całe życie marzył o zachodnim samochodzie. Marzenia zaczął mieć w czasach PRL, ale dopiero po przemianach ustrojowych uzbierał na renault clio, które co sobotę mył, by w każdą niedzielę troszkę się nim przejechać i znów zostawić na płatnym parkingu. Na tymże parkingu auto spędzało cały tydzień. Szkoda było właścicielowi używać go do jeżdżenia do pracy. W ten sposób renault clio po roku miało na liczniku przejechane niecałe 5 tysięcy kilometrów. W następnym roku ojciec znajomej zachorował i niestety zmarł. Co stało się z autem?
Wdowa uznała, że było taką miłością męża, że… nie można go sprzedać, bo przecież całe życie na nie pracował. Dlatego pozostawiła auto na parkingu i co sobotę chodziła do niego w odwiedziny. Sama nie miała prawa jazdy, więc… otwierała drzwi, siadała za kierownicą, którą pieszczotliwie głaskała i… na tym używanie auta się skończyło. O klucze do renusia błagała córka i zięć. Bezskutecznie. Obawy wdowy przed zniszczeniem samochodu, ubrudzeniem, no i rzecz jasna rozbiciem go (pal sześc życie i zdrowie córki, zięcia i wnuków, ważny jest renuś) były tak silne, że dla córki i zięcia klucze od auta pozostawały w sferze marzeń. Oczywiście to nie przeszkadzało wdowie co jakiś czas płakać, że nie ma pieniędzy na zapalenie ubezpieczenia za samochód i błagać dzieci o finansowe wsparcie. Zgrzytali zębami, ale ufni, że matka i teściowa w jednej osobie zmądrzeje i odda im renusia, płacili. Minął rok… po upływie którego auto nie chciało zapalić. Potem opony zmieniły się w gustowne kapciuszki. Jednak wdowa nadal nie pozwala córce i zięciowi siąść za kierownicą renusia.
W końcu przestali o to pytać uznawszy, że dla nich samochód nie istnieje i tylko raz w roku przypominali sobie o renusiu, gdy trzeba było płacić polisę. Na szczęście z roku na rok coraz niższą. Samochód jednak istniał, choć miał się coraz gorzej. Właściciel parkingu dopytywał kilkakrotnie o kupno. Bezskutecznie. Wreszcie zaczął dopytywać się o… zezłomowanie. I wtedy, a od chwili śmierci męża minęło 5 lat, wdowa poznała jakiegoś pana, który usłyszawszy historię renusia namówił ją na uruchomienie auta. Niestety… proste to nie było. Nie chodziło bynajmniej o akumulator, który dawno zdechł, ani o te kapcie w miejscu opon, ale w aucie nieruchome było niemal wszystko. Choć samochód na liczniku nadal miał przejechane zaledwie 5 tysięcy kilometrów, potrzebny był generalny remont. Aby go przeprowadzić trzeba było użyć lawety do przewiezienia auta do serwisu. Wdowa nie miała jednak pieniędzy.
Nowopoznany pan zaoferował, że sam wszystko sfinansuje, ale… w zamian za to będzie mógł z auta korzystać, choć oczywiście będzie też na każde gwizdniecie wdowy i gdy tylko ona będzie czegoś potrzebować, to ją zawiezie. Wdowa wyraziła zgodę. Kilka razy nawet została przez owego pana gdzieś tam zawieziona. Nadszedł jednak czas opłacenia nowej polisy za auto. Córka z zięciem odmówili, bo powiedzieli, że dość tego. Obcy facet jeździ, a oni nie? Przecież i oni mogli wyremontować. A przede wszystkim mogło się obejść bez remontu, bo gdyby im to auto dała lub sama zrobiła prawo jazdy, to by nie rdzewiało, nie zepsuło się itd. Dlatego teraz oni za polisę nie zapłacą! Zrozpaczona wdowa poszła do swojego dobroczyńcy, owego pana, który uruchomił samochód. Gdy ten usłyszał, że ma jeszcze zapłacić za polisę, powiedział stanowcze nie. A jeśli nie będzie mógł wyremontowanym przez siebie samochodem jeździć, niech wdowa odda mu forsę za naprawę.
Pieniędzy wdowa jednak nie miała. Sprytny pan zaoferował, że kupi od niej auto. Obiecał przy tym, że w razie czego i tak będzie ją gdzieś tam podwoził. Wdowa ugięła się i… nagle wyszło na jaw, że naprawa kosztowała więcej niż auto jest warte, bo w ramach naprawy wykonano nawet remont silnika, który trzeba było cały rozebrać i nasmarować. Dlatego, żeby ten obcy człowiek, ten sprytny pan zabrał od niej ukochanego renusia i sam sobie wykupił polisę, musi mu jeszcze dopłacić. Wprawdzie tylko tysiąc złotych, ale jednak. Z bólem serca oddawała auto obcemu człowiekowi łkając, że mąż w grobie się przewraca, bo zbywa się po nim pamiątki. O tym, ze w grobie się przewraca, bo nikt jego ukochanym renusiem nie jeździł przez lat pięć, nie pomyślała ani razu. A to, że właściwie nowe i nieużywane auto o mały włos nie wylądowało na cmentarzysku samochodów, nie przyszło jej nawet do głowy.
Najnowsze komentarze