Europa, zmęczona własnym przerostem ambicji regulacyjnych, zaczyna patrzeć w lusterko wsteczne. Zamiast coraz cięższych, coraz droższych i coraz bardziej skomplikowanych samochodów, pojawia się nowa idea: powrót do prostoty. Projekt europejskiego „E-car” – inspirowany japońskimi mikrosamochodami – może stać się symbolem tego zwrotu.
To nie tylko kwestia inżynierii, ale zmiana układu sił w samej Unii Europejskiej. Przez ostatnie dwie dekady to Niemcy dyktowały ton – promując normy, które faworyzowały duże i ciężkie pojazdy segmentu premium, idealnie wpisujące się w profil BMW, Mercedesa czy Audi. Wsparciem były systemy ocen Euro NCAP, które premiowały masę, liczbę czujników i gęstość elektroniki. W rezultacie rynek nowych aut przesunął się w kierunku luksusu, a najtańsze modele praktycznie zniknęły z oferty.
Tym razem jednak historia toczy się inaczej. Francuzi i Włosi – mistrzowie w tworzeniu małych, praktycznych samochodów – wracają do głosu. Renault i Citroën postanowiły przypomnieć Europie, że dostępna mobilność to nie wstyd, lecz fundament motoryzacji. Ich wspólna wizja nowego, lekkiego pojazdu miejskiego spotkała się z przyzwoleniem Komisji Europejskiej, która po raz pierwszy od lat przyznała, że przesadziła z rygoryzmem norm.
Zgoda na opracowanie uproszczonego standardu dla mniejszych aut to więcej niż techniczna decyzja – to akt pokory wobec rzeczywistości. Unia uznała, że doprowadziła do sytuacji, w której każdy nowy samochód staje się małym czołgiem, obładowanym elektroniką i zbyt drogim dla przeciętnego obywatela.
Nowy projekt – nazwany roboczo E-Car – zakłada prosty kompromis: mniej przepisów w zamian za mniejszą moc, masę i prędkość. Efekt? Auto za około 10-15 tysięcy euro, czyli wreszcie coś, na co znów będzie stać zwykłego Europejczyka.










